Banici Azjatyckich Motocykli https://banici.pl/ |
|
Do you Do you St.Tropez? https://banici.pl/viewtopic.php?f=78&t=1428 |
Strona 2 z 2 |
Autor: | Luca [ poniedziałek 16 wrz 2013, 07:56 ] |
Tytuł: | Re: Do you Do you St.Tropez? |
No i wróciłem w jednym kawałku, szczęśliwy ale wymęczony do granic możliwości. Teraz muszę dojść do siebie i zmierzyć się z rzeczywistością. Udało mi się przejechać przez Niemcy, Holandię, Belgię, Luxemburg, Francję, Andorę, Hiszpanię, Monako, Włochy, Szwajcarię, Lichtensztain, Austrię i Czechy. Nakulałem coś koło 7tyś km, jak policzę to podam dokładnie. Kasy przepuściłem bez liku bo to w końcu najdroższa część Europy. Jak się ogarnę to będą jakieś zdjęcia, bo na razie to sam ich nawet nie widziałem. Nie wierzyłem, że to się uda ale się udało. Byłem nastawiony, że gdzieś Jelon z wyjącą skrzynią biegów padnie a ja będę musiał wracać samolotem, ale jakimś cudem się udało. Jelonek ma teraz nakulane 73 tyś km. Pozdrowienia dla wszystkich. Cieszę się, że jestem z powrotem i nic złego się nie przytrafiło. |
Autor: | Luca [ wtorek 17 wrz 2013, 14:26 ] |
Tytuł: | Re: Do you Do you St.Tropez? |
Podliczyłem koszty i przejechane kilometry. Trasa wyniosła 7270 km. Jelon spalił 229 litrów benzyny, czyli wychodzi jakieś 3,15 L/100km. Było sporo pod wiatr, trochę górek i najczęstsza prędkość podróżna to licznikowe 120, więc w 3 litrach się tym razem nie zmieścił. Najdroższe paliwo było we Włoszech po około 8,30 zł/litr, we Francji po 7zł/litr a najtańsze nie licząc Polski to po 5,78zł/litr w Andorze. Całkowity koszt paliwa wyniósł 1586 zł, czyli średnio 6,93 zł/litr. Reszta to - autostrady tunele i mosty 154 zł - kempingi 176 zł - hotel 50 zł - rozmowy telefoniczne 50 zł - ubezpieczenie zdrowotne 142 zł - żywność 684 zł Razem to aż 2842 zł |
Autor: | Luca [ czwartek 19 wrz 2013, 11:12 ] |
Tytuł: | Re: Do you Do you St.Tropez? |
Na początek kilka fotek: Dzień pierwszy: W szpargałach z lat młodzieńczych znalazłem coś dla prawdziwego trapera. Cacuszko ze stali węglowej, trzeba dbać o nie jak o broń palną bo inaczej rdza zeżre. Wychodzi na to, że to najcenniejszy przedmiot jaki zabieram. Cena umowna 5500PLN he he. Licznik wyzerowany. Stan początkowy 66tyś i 2km. Szybkie przytulasy z rodzinką i ruszam w nieznane. Zamek Olsztyn koło Częstochowy. Zaczyna niby niewinnie kropić. Zabrałem ze sobą samochodowy Lotos, oczywiście na wymianę, gdy przyjdzie pora. Wygląda na to, że butelki dobrze przymocowałem. Kropi ale to mi nie przeszkadza w zjedzeniu smakołyków otrzymanych od BabyLucy. Kawasaki, może by tak zamienić? Garbuskowo, gdzieś przy trasie. Gość miał ich na podwórku ze dwadzieścia pare. We Wrocławiu dopadła nas ulewa, więc suszymy się na stacji razem z Jelonkiem. Parę kilometrów za Legnicą zaczęło robić się ciemno, ale przed zapadnięciem zmroku udało się znaleźć kemping Ściernisko. Tak go sobie nazwałem. Dzień drugi: Budze się☺ rano, otwieram oczy i widzę coś takiego. Kuuu kleszcz??? Odkąd dziabnął taki skurczybyk członka mojej rodziny i zaraził boreliozą mam fobię na tym punkcie. Jelonek za to miał inwazję ślimaków. Kemping Ściernisko w całej okazałości. W krzaczkach płynęła sobie spokojnie rzeczka. Można nawet skosztować okolicznych dobrodziejstw. Kwiatuszki sobie rosną, czyż nie jest pięknie? Odpalę Jelonka to za pół godzinki będę miał pieczyste he he. W końcu jadę do Francji i trzeba się przyzwyczajać. Ryneczek w miejscowości Chojnów. Jest nawet jakiś fontanno-pomnik. Kościółek w Chojnowie. Jak widać u nas też są imponujące budowle. Po drodze miałem rutynową kontrolę ORMO. Tu od pięknej pani dostałem wody na zupkę i to gratis. Wielka Niemiecka kupa czegoś. Piasku, albo żwiru. Ogromne i robi wrażenie. Widać to nawet z kosmosu. Niedaleko tego spałem. Kemping Krowie Pole. Zastanawiałem się, czy nie spać w tym szałasie, ale był solidnie zaminowany wielkimi niemieckimi minami to znalazłem inne miejsce. Mapka sytuacyjna. Dzień trzeci: Kemping Krowie Pole, przy drucie kolczastym. Co za niemiecka świnia, znaczy się ślimak świnia. Niemalże Polskie Godło zbeszcześcił. Ja pierdziu, zesrał mi się na siedzenie i jeszcze zasyfił układ paliwowy. Potem miałem wizytę niemieckiego bydła. Byk, czy krowa ?? Od razu mi się przypomniał Franek Dolas z filmu jak rozpętałem Drugą Wojnę Światową. Z mordy to byk, ale chyba jednak to krowa, w końcu niemiecka. Jestem już w Holandii. Pozostałości po zabudowaniach przygranicznych. Kiedyś to tętniło życiem. Przeciętny holenderski domek. Po obu stronach są ścieżki rowerowe i rowerzystów tu nie brakuje. Są też i takie domki holednerskie. Obowiązkowo fota przed chińską restauracją. Takie mają tablice. Belgia. Rzeczka chyba Maas, czy cuś takiego. Miasto Liege Głodny byłem. Typowa belgijska stacja benzynowa. Na przydrożnym parkingu można sobie iść na spacer do lasu, nie tak jak w Niemczech, tam wszystko było okratowane. Mogę śmiało powiedzieć, że byłem prawie w Chinach he he. A to już Luxemburg. Przedmieścia Luxemburga. W sumie nic ciekawego. A ja myślałem, że L to Litwin a to Luxemburczyk. Fajnie tam parkują. Francja Jakieś okopy bunkry i zasieki. Chyba rozbije tu namiot ale nie. Z krzaków wyszedł jakiś dziadek z siekierą. Wycinał sobie krzaki. Mapka sytuacyjna. Dzień czwarty: Kemping Krzakole o poranku. Zgadnijcie, czy były jakieś ślimaki? Rana prawie się zagoiła. Ważne, że już nie boli przy operowaniu kierunkowskazami. No i gdzie tu jechać? Może na Briey? Pierwszy zjazd z autostrady. Zapłaciłem 0,90 E Pora zrobić francuskie zakupy. Bagietka obowiązkowa. W tym sklepiku bardzo miła pani pomagała mi jak mogła. W każdym bądź razie ja i tak nic nie rozumiałem. Nic nie kumam ale pajęczynka fajna W miasteczku płynie sobie rzeczka a nawet dwie. Lavomatic to chyba po ichniemu pralnia. Miejscowe kwiatuszki. Francuski 'hajłej' Ta automatyczna stacja mnie zadziwiła. Włożyłem kartę bankomatową i przemówiła do mnie w jedynie słusznym języku. O to jak sobie Francuzi radzą z odpowietrzaniem zbiorników. W Polsce to tak zabezpieczone zbiorniki w pierwszą noc odpowietrzyliby im całkowicie Trochę pustynnych widoczków. Teren jak widać typowo rolniczy. Na bocznych drogach asfalt typu gruboziarnisty papier ścierny. Na zakrętach trzymał super, ale bieżnik na oponach ginął w oczach. Generalnie to kompletna pustka. W końcu w oddali widać jakąś osadę. Nawet całkiem niczego sobie osada. Piękna staróweczka. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Samojezdna podlewaczka do trawy. Tam daleko jest coś w rodzaju silnika z kołami, potem dłuugi segment podlewający, na środku koła podpierające i znowu segment podlewający z kołami. Wszystko to miało szerokość pełnowymiarowego boiska piłkarskiego i tak sobie jechało i podlewało. Miejscowość niewielka, ludzi jak na lekarstwo. Turystów zero a taki piękny kościół stoi. Nawet nie wiem gdzie to dokładnie było. Budowla majstersztyk. Do Paryża jeszcze tylko 164 km. Zatrzymałem się gdzieś po drodze, przy lasku na siku. Wszedłem do lasu a tam jakieś zasieki z drutu kolczastego a wgłebi widać jakieś beczki. Wewnątrz jakaś szklarenka a w niej plantacja marihuany. Trzeba stąd szybko spylać, bo jeszcze mnie ktoś zobaczy. A to już przedmieścia Paryża. Jak widać można sobie pływać po mieście. W centrum nie trudno o rower. Miałem nieodparte wrażenie, że więcej tam jest jednośladów niż puszek. Ten na pierwszym planie to akurat trzyślad, ale takich też nie brakowało. No i Jelonek też dołączył do paryskiego towarzystwa. Jak widać fajnych sprzętów tu nie brakuje. Już myślałem, że chińczyk, ale jednak nie to koreański Daelim. Nawet nie wiem co to jest ale ładne to pstryknąłem fotkę. Można tu spotkać pełen przekrój rasy ludzkiej. Jedni się luzują dzojtami, inni dzwonią, czytają i kto wie co jeszcze. Niestety są też i bezdomni. Ten pan miał przynajmniej świnki morskie do towarzystwa. Gdzieś w tym gąszczu ukryta jest Wieża Eiffla. Eiffel Tower. Paris Widok na zachodzące słońce nad Sekwaną. Big Ben w Paryżu? Gdzie ja kurka jestem? W końcu znalazłem tą szpiczastą kupę żelastwa. Na zdjęciu Luca pełen zachwytu. Luca z Jelonkiem i szpiczastą kupą żelastwa. Załapałem się nawet na deszcz spadających meteorytów. Sekwana nocą. Eiffel Tower w całej okazałości. Małe paryskie espresso za 3 E. W którymś z podparyskich miasteczek. Mapka sytuacyjna. Dzień piąty Kemping Tirrozaur o poranku. W końcu kupiłem sobie mapę Francji, bo na tym poglądowym atlasie europy z 2005r nie dało się jeździć. Kolejne urokliwe francuskie małe miasteczko. Zupełnie jakby ludzi w nim nie było. Pod francuskim McDonalds-em zaparkował taki bolid. Lało się z niego paliwo ciurem. Niestety własciciela nie udało mi się zidentyfikować. Co krok to jakieś zabytki. Widać, że niszczeje, bo nie ma się kto tym zająć. Przez przypadek trafiłem na lotnisko. No po prostu cudnie mają w tej Francji. Jade sobie, jadę a tu na horyzoncie widać taki cycek. Wzgórze Świętego Michała. Jeszcze tylko dziewięć kilometrów. Na żywo robi ogromne wrażenie. Jak z bajki, aż niewyobrażalne, że coś takiego istnieje naprawdę. Wjechać motocyklem tam nie wolno, więc najpierw zadekowałem się na kempingu. Bardzo fajny kemping Saint Michael. W pralni było coś takiego, czyli, że co ? Jak zobaczysz małego to szybko wrzuć do pralki ? Trzygwiastkowy kemping z basenem. Nie mogłem się oprzeć. Czy to mi się śni? Śmieszny autobus, który ma dwa tyły, albo dwa przody w sumie sam nie wiem. Wzgórze Świętego Michała jest już w moim zasięgu. Szkoda tylko, że słońce już zaszło a ja mam za kiepski obiektyw w aparacie do robienia zdjęć nocą. W środku są kuszące restauracyjki. Ceny jednak odstraszają. Nastrojowe strome uliczki. Aparat niestety nie jest w stanie pokazać tego co się wtedy widzi i czuje. Muszę tu kiedyś zabrać BabaLucę. Pamiątki jak wszędzie w takich turystycznych miejscach. Gdzieś tak w połowie wzgórza natrafiłem na cmentarz nocą. Słońce już dawno zaszło. Zdjęcie nawet w połowie nie oddaje tych stromizm i kunsztu budowniczych. Był też mały ogród z bardzo starymi drzewami. Wyciskam z aparatu co się da. Oooo mają tu nawet rollercoaster. Szkoda, że z pododu późnej pory zamknięty. Nowoczesny pojazd zamkowy. Nocnej kąpieli w Morzu (kanale) Angielskim oczywiście nie odpuściłem. Woda tylko jakaś taka mętnawa. To bajkowe cudo widać też z kosmosu. Mapka sytuacyjna. Foto z netu. Foto z netu. Dzień szósty: Za kempingiem Saint Michael było gospodarstwo właściciela, przygotowane tak by kempingowi turyści mogli mieć dodatkowe atrakcje. Zdjęcie przedstawia kaczuszki. Opisuję bo miastowi mogą nie kojarzyć takich zwierzątek. Strach na wróble albo na kozy. Kto wie do czego to służy? Krowa, trochę dziwna ale jednak krowa. W głębi jest kawałek osła. Przy kontroli okazało się, że ubyło mi z 50ml oleju. Wycieku nie musiałem długo szukać. Cały dekiel zarzygany. Nie ma to jak szybki patent w trasie. Kawałek sznurka jest dobry na wszystko. Może wycieku to nie usunie, ale powinno ograniczyć utratę oleju. Ceny jak u nas, tylko waluta trochę inna. Jeszcze tylko trochę relaksu przed wyjazdem. Luca w wersji pływającej. Oto co należy zrobić, żeby zmęczone buty zaczęły się świecić jak psu wiadomo co i bez użycia grama pasty do butów. Należy natrzeć je olejem silnikowym he he. Podręczna mobilna suszarka do właśnie co zrobionego prania. Jest mgła i mżawka Le Mont Saint Michael jest ledwo widoczna. Fajne taczki w tej Francji mają. Zarejestrowane i z własną sygnalizacją świetlną. Na jednym z przydrożnych parkingów rozłożyłem sobie mapę, żeby zastanowić się gdzie dalej jechać? Przyroda przyszła mi z pomocą, jadę do Royan. Fajne te mosty. Przejechałem takie dwa, przy czym ten to jest ten mniejszy. Mapka sytuacyjna. Dzień siódmy: Wszystko mokre bo w nocy solidnie lało Na kempingu byłem jako jedyny pod namiotem. Łazienka niczego sobie, nówka sztuka ledwo śmigana. Hymmm Baca miał tu wesele ?? Wczoraj w nocy nie mogłem znaleźć normalnego gniazdka, żeby przygotować sobie gorącą zupę Romana. W chwili desperacji ukręciłem sobie z kabelków takie ustrojstwo. Zupka była przepyszna. Kemping to duży, drogi moloch. Nie lubię takich. Choć baseny miał bardzo fajne ale niestety nic nie skorzystałem. Brało mnie jakieś choróbsko i wolałem nie ryzykować. Na parterze recepcja a reszta do dyspozycji dzieciaków. Moje córeczki chcą, żeby koniecznie je tam zabrać. Kemping Kokliko, czy jakoś tak podobnie to się wymawiało. Okoliczne drzewa były wyposażone w gaśnice, tylko dlaczego tabliczka pokazuje, że w razie pożaru od razu zwiewać? Może drzewa są szkolone i same potrafią się tą gaśnicą ugasić? Na Jelonku porobiły się kałuże. To trzeba mieć szczęście, pod namiotem sucha, spękana ziemia, czyli nie padało ze dwa miesiące. Namiot nie dość, że zwinięty mokry, to jeszcze obłocony. W Royan przystań dla jachtów. Plaża i widok na Zatokę Biskajską lub jak ktoś daleko widzi na Północny Ocean Atlantycki. Stateczki Nadal się świecą. Tubylczy skuterek. Tu wybrałem sobie coś na ząb. Mi to wygląda na ośmiornicę w cieście. Pain pizza, nawet smaczne. Tylko dlaczego mi to tak brutalnie spłaszczyli? Fajny i ciekawa tylna opona. No to możecie sobie spisać nr telefonu i śmiało zamówić pizzę. Ciekawe, czy ciepła dojedzie he he. Typowa dla takich miejsc tandeta. Na środku ronda mała ściągawka, to jakby ktoś zapomniał, jak robi się węzły żeglarskie. W jednym z marketów. Kupić, czy nie kupić oto jest pytanie? Czegoś takiego to jeszcze nie widziałem. Małe conieco na ząb. Ten pojazd mi zaimponował a zwłaszcza jego przestrzeń bagażowa. Takiego np Peugeota 306 może nieźle zawstydzić he he. A tutaj mała zagadka. Czy widzicie coś w tym rozwiązaniu konstrukcyjnym dziwnego i nie chodzi mi o pedały? Jak widać wjechałem w region winem słynący. Te butelki na wino to takie trochę spore mają. Jedną taką obalić we dwóch, to może trochę potrwać. Typowa dla tego regionu winnica. Trasa wiodła urokliwymi alejami z platanów. Jakieś zabytkowe miasteczko na skale Tutaj w miłych okolicznościach uzupełniłem poziom kofeiny we krwi. Tym razem Kemping Kukurydziany. Śpię koło takiego ustrojstwa do podlewania. Mapka sytuacyjna. Dzień ósmy: Na Kempingu Kukurydzianym zmodyfikowałem swój wigwam. Wczoraj wieczorem był to taki malutki, spokojny strumyczek a teraz niezła rzeczka płynie. Naiwny myślałem, że zdążę wysuszyć. Wjeżdżam w centrum Tuluzy. Leje coraz bardziej. Przez miasto pływają stateczki. Aparat mi zamókł i nie trzyma ostrości. Schowałem się na stacji benzynowej, żeby się ogrzać i trochę podsuszyć. O dodatkowe zapasy wody nie muszę się martwić. Kask w środku też już mokry. Stare ale jare. Przestało padać. Park miejski. Trawy to tu nie ma, czyli dawno nie padało to dlaczego teraz? Kiedyś to był chyba kościół? Fajne sukiennice. W środku była nawet toaleta. Korzystając z przerwy w ulewie zabrałem się za wymianę oleju. Na początku szło całkiem sprawnie. Do momentu gdy zaczęło lać. Sprzęt poznanego francuskiego motocyklisty. Ten z lewej to motocyklista a z tym po prawej można było pogadać po angielsku. Dostałem pyszną, gorącą kawę i coś jeszcze. Wielkie dzięki za pomoc i miłą pogawędkę. Zaczynają się niezłe górki. Zatankowałem do pełna i poszedłem na zakupy. To wychodzi ze 13zł za kilogram jabłek. Bagietki mi się już przejadły. Kolejny ciekawy sprzęt. Zaczynają się Pireneje. Rurociąg robi wrażenie. Jest tunel na Barcelonę ale nieczynny, trzeba objazdem. Jest coraz fajniej. Adrenalina rośnie. Jelonek jest w swoim żywiole. Coraz wyżej i wyżej. Wysoko w górach granica państwa Andora. 2000m n.p.m. a tu jakieś miasteczko widać? Pas de la Casa, wyłącznie hotele i wielopoziomowe sklepy. Tutaj przyjeżdżają sobie Francuzi na zakupy bo taniej. Parkingi przygotowane na dużą liczbę przyjezdnych. Jak widać niektórzy musieli pokonać wiele, by tu dojechać. A to bryka jakiegoś tubylca. Andorrczyka, czy Andorrianina a może Andorrianinki? Tutaj kobiety wpadają w szał zakupów a tutaj najczęściej mężczyźni. Dopiero co wylałem i znowu mam w kubku. Widoczki super ale zimno. Drogowy termometr pokazał +5,6 stopnia. Zimno, wilgotno, ale przynajmniej przestało padać. Niestety nie na długo. Po drugiej stronie góry gęsta mgła i deszcz. Tutaj już widoczków nie było, dopiero na samym dole. Niebo czy piekło ?? Stolica Księstwa Andory miasto Andorra La Vella. Oczywiście, że zatankowałem taniego paliwa. Szkoda tylko, że weszło zaledwie 3L. Gdybym wcześniej wiedział. Hiszpania wita ! Por favor amigos. Mapka sytuacyjna. Dzień dziewiąty: Kemping Błotko. Wcześnie rano to niewiele widać. Wszędzie góry i na szczęście nie pada. Jest nadzieja. Do domu jakieś 2,5 tyś km. Jelon uryćkany w hiszpańskim błocie jak świnia. Pireneje w półmroku. Po roślinności można domniemać, że po stronie hiszpańskiej jest bardziej sucho niż po francuskiej. Nic jednak bardziej mylnego. Tam na szczycie jest jakaś osada. Robi się widno i wychodzi błoto z butów. Typowe dla tego regionu wiejskie zabudowania. Uwaga na hiszpańskie byki a może jednak krowy. Przeciwdeszczówka mokra z obu stron, więc suszę raz jedną, raz drugą. Stary hiszpański kościółek. Urokliwe małe hiszpańskie miasteczko. Czyżby plebania ? To pod takie balkoniki przychodzą grać Mariachi. Ciekawe kiedy ostatnio ktoś używał tej bramy? A to już nowszej generacji hiszpański kościółek. Uliczki pod wymiar na Jelonka. Alpy w Pirenejach? Nie to tylko miejscowość Alp. Uraczyłem się tutaj pyszną kawą z ciasteczkiem. Widać, że region chrześcijański. Zagorzałych kibiców też nie brakuje. Na szczęście nie pytali mnie za kim jestem. Po kawce można sobie zagryźć nóżką. Nawet samochody są zdobione po chrześcijańsku. W tej kawiarence obsługiwała mnie bardzo miła i ładna Hiszpanka. Jak widać opady w nocy były raczej spore. Puigcerda trasa N-260 i tego się trzymałem ale jak zrobiłem tego strzała to do dziś nie wiem. No tak to ja też chcę. Mógłbym sobie wtedy podróżować z całą rodzinką a wieczorkami robić skok w bok jednośladem. No i się doigrałem. Wóz policyjny zajechał mi drogę. Umiecie tak jeździć? A hiszpańska policja umie he he. Jak widać w Hiszpanii gaśnica przy motocyklu obowiązkowa. Do tego jeszcze pan policjant jednocześnie machał chorągiewką i gwizdał na gwizdku. Zgadza się, trafiłem na wyścig kolarski. Powrót do stylu klasycznego. Znowu zaczynam się wspinać i podziwiać widoczki. Górska miejscowość. Coś pogoda zaczyna się pitrasić. El Canto zaledwie 1720m n.p.m. Zapamiętam to na długo. Dostałem tu nieźle w skórę i to dwa razy. Zobaczcie co się dzieje w lusterku. Cały dzień nic nie jadłem to połknąłem to na raz a kupiłem przy okazji tankowania. Hiszpańskie byki i krowy. Jestem już po stronie francuskiej. Jelonkowi stuknęło 70 tyś. km i to w tak pięknych okolicznościach przyrody. Przestało padać i wyszło słoneczko. Jest cudnie. Ser i dynia he he. Na dole jakieś mury obronne. Zaparkowałem obok bratniej armatury. Może się nie pogryzą. Mury wyglądają na solidne. Brama wjazdowa. Stylowe drzwi. Za murami małe miasteczko na zboczu góry a na górze jakieś zamczysko. Obcych to tu raczej nie lubią. Zaczynam wysychać i na mojej skórzanej kurtce i spodniach pojawiają się białe paskudne plamy. Przez środek miasteczka płynie sobie strumyczek. Nowy kontyngent dla armii francuskiej. W tym piecu z fajnymi zasuwanymi drzwiczkami, pani odgrzewała mi kawałek pizzy. Nie wiem co to był za piec, ale pizza nadal była kompletnie zimna. Mimo wszystko i tak zjadłem ze smakiem. Opis zamku i fortyfikacji. Kot zamkowy. W nocy robi za ducha dzwoniąc dzwoneczkiem. W tym wystającym czymś, pewnie ktoś siedział cały dzień i obserwował okolicę. Na terenie była kafejka w stylu strażackim z domieszką motywów kosmiczno-lotniczych. Nie wiem co to jest, jakiś pomnik, czy coś ale zamierzam tu spać? Widok na okolicę jak się patrzy i równo pod namiot. Tylko wieje za bardzo. Spore to było. W oddali widok na jakąś zatokę. Roślinność taka trochę pustynna. No dobra, wjechać wjechałem, ale teraz trzeba zjechać po tej stromiźnie. Zjechałem kawałek niżej by osłonić się od wiatru. Zjechałem kawałek niżej by osłonić się od wiatru. Normalnie jak z horrorów. Strach się bać. Mapka sytuacyjna. Dzień dziesiąty: Rano niebo zachmurzone ale słoneczko pięknie wschodzi, więc jest nadzieja. Miodzio. Z tego zdjęcia jestem bardzo zadowolony. Na śniadanie wprosiła się mrówka. Smacznego. Niby pustynia ale roślinki rosną. Ktoś tu zgładził palmę. Cytrynka w idealnym stanie. Jelonek pod palmami. No i znowu te góry. Ale mi ślina pociekła... No po prostu musiałem. 5,80 euro razy 4,40 tak mnie bank skosił to wychodzi 25,52zł Smaczne było ale BabaLuca robi lepsze i o wiele tańsze. Most Millau. Podobno najwyższy w Europie. Największy filar ma 341m. A na wiadukcie rośnie sobie roślinka. Czym dalej tym większe robi wrażenie. Na dole miasteczko Millau. Most w całej okazałości. Skok w bok i zmiana klimatów. Początek nie zapowiadał nic nadzwyczajnego. Osiołki się pasą. Ni stąd ni z owąt zaczynają się pojawiać górki. Prawdziwy kolejowy majstersztyk, pojawiał się w wielu najmniej oczekiwanych miejscach. No i znowu się zaczęło. Serpentyny, serpentynki, winkle i winkielki. Już mi bokiem wychodzą te góry, ale niemal jestem prawie na dole. Bez i droga D-999. Nazwałem ją drogą 999 zakrętów ale chyba było ich więcej. Małe conieco. Gdzie ja kurka wodna jestem ?? Na szczęście kolejna napotkana tablica upewnia mnie, że nadal jestem na terenie UE. Fajne rondo. Koło cały czas pracuje i przelewa wodę. Kemping Winogronko, dzisiaj tutaj śpię. Mam nadzieję, że mnie nie zastrzelą. Słoneczko zachodzi, pora iść spać. Jeszcze tylko coś na ząb. Naleśnik a w środku masa czekoladowa. Całkiem dobre mniam, mniam. Dobranoc. Mapka sytuacyjna. Dzień jedenasty: Kemping Winogronko o poranku. Pora już chyba rozglądać się za nowym namiotem, ten się rozłazi. Swoje już wysłużył. Śniadania jak zwykle nie jadam sam, tylko w wykwintnym towarzystwie. Nie wysechł całkiem i znowu cały w błocie. W Salonie zaparkowałem koło Harrego. Taka miejscowość Salon de P-cośtam. Starówka bardzo ciekawa. A najciekawsze było płaczące drzewo, zrobione z tysiąca roślinek. Z drzewa nieustannie leciały kropelki wody. Nawisy chyba z mchów. Toaleta w pobliskiej kafejce. Jak widać Francuzi też mogą być kreatywni he he. W międzyczasie koło Jelonka zaparkował kolejny jednoślad. Pomalowany był pędzlem, bo nieźle już pordzewiał a na liczniku zaledwie 3tyś przebiegu. Znowu góry. I to wcale nie takie małe. Gdzie ja kurka znowu pobłądziłem? Wielbłądy, lamy ?? A to, to nawet nie wiem co to jest? Raczej byk, ale co za byk? Z tymi rogami to raczej nie chciałbym mieć nic do czynienia. Znowu wielbłąd. Afryka, czy co ?? Stanąłem tylko na siku a najadłem się za wszystkie czasy. Nie ma to jak wozić ze sobą odrobinę czarnego 'spreju' i już miejscowość się ładniej nazywa. No i w końcu dojechałem do celu podróży. 11 dni drogi, daleko jest to St. Tropez. Z radości zaśpiewałem i zatańczyłem ,,Do you, do you, do you St. Tropez". Nadal tańczę. Ciągle jeszcze tańczę. Do you do you do you .... Czy już wspominałem, że dobrze jest wozić ze sobą odrobinę czarnego 'spraju' he he? Takimi malutkimi literkami trzeba było malować a nie WIELKIMI !!! Louis de Funes wiecznie żywy i teraz taką bryką jeździ. Przystań w St. Tropez. Ci co mają kasę fajnie sobie żyją. Tu bym utopił Jelonka. Poważnie utonąłby w słonej wodzie jak nic. Widzicie te mokre opony. Skąpał się biedaczek po silnik i gdyby nie pomoc Francuza, to nie wiem co by było. Jestem już pod marketem. Z tym skutrem na trasie to Jelonek nie miałby żadnych szans. Skuter pojechał a przyjechało coś fajniejszego. Ta sałatka po prawej była pyszna. Pojazd plażowy. Najadłem się to pora na plażę. Jest ciepło i przyjemnie. To to jest to słynne Lazurowe Wybrzeże. W oddali widać całe St. Tropez. Mam nadzieję, że ratownik nie będzie miał nic przeciwko. Klasyka gatunku. Ludzi nie za dużo, nie za mało, tak w sam raz. Louis de Funes zawsze czujny na posterunku. AAaaaa mam was GOLASY !!! Ładnie to tak bez ubrania ?? !!! No i połowę ludzi z plaży wywiało. Ostatnie spojrzenie na St.Tropez i ruszam w stronę domu. No i znowu góry, coby za lekko nie było. Jest pięknie. Podwójne rejestracje? Nocą w Monte Carlo. Ale nic ciekawego, tylko hotele i kasyna. Kempingu brak a na dziko też nie da rady. Deptak nad samym morzem. Ogólnie to miejsce do wypoczynku dla bogatych. Pochodziłbym sobie trochę po okolicy, ale jestem zbyt zmęczony i muszę znaleźć coś do spania. Ciemno było i zdjęcie nie wyszło. Na drogę wylewała się niezła fala słonej wody. Tam trochę dalej stały zaparkowane samochody. Do rana będą nieźle zasolone Italia nocą. Znalazłem kemping ale łazienki takie sobie. Żeby wziąć prysznic trzeba najpierw pójść do recepcji po żeton. Na prysznicu elektromagnes. Ciężko będzie zrobić obejście. Zdążyłem się tylko namydlić i się kurka wodna wyłączyło. Piękne zakończenie dnia. Dobranoc kurka wodna. Mapka sytuacyjna. |
Autor: | Luca [ piątek 04 paź 2013, 09:40 ] |
Tytuł: | Re: Do you Do you St.Tropez? |
Dzień dwunasty: Wstaję z samego rana. Moi niemieccy sąsiedzi jeszcze śpią. Pierwszy raz na kempingu spotkałem się z tak przygotowanym podłożem. Świetna sprawa, namiot się nie brudzi. Motocykliści ale rozmowni wczoraj zbytnio nie byli. Może dlatego, że ja nie chciałem nic gadać po niemiecku. Klimat musi tutaj być raczej ciepły bo palmy rosną jak na drożdżach. Robę sobie poranny spacer w stronę morza. Dzungla jakaś czy co? Normalnie tor przeszkód dla survivalowców a ja mam jeszcze oczy zaspane. Jak pierdykne z tego murku do tej jarugi to mnie nikt tu nie znajdzie. Mostek z tylnej burty od dostawczaka. Łatwizna. Przypominam, że jestem już na terenie pod juryzdykcją Włochów a nie Monakijczyków i Monakijczyczek. No i doszedłem do morza. Wschód słońca nad Morzem Śródziemnym. Wschód słońca - trochę bardziej. Zwiedzam okoliczne zakamarki i robi się ciekawie. Kiedyś za tą bramą musiał rezydować niezły bogacz. Teraz to trochę niszczeje. Klimaty raczej tropikalne. Kaktusy kilkakrotnie większe ode mnie. Sam murek miał ze dwa metry wysokości. No i tak sobie tutaj ludzie mieszkają na skalistym zboczu. Spore zbiorniki na wodę a między nimi bananowce. Jednośladów to tu jest więcej niż puszek i nieźle zasuwają po tych górskich zakrętach. Miejscowość Latte, czyli mleko. Spałem w mleku niczym Kleopatra he he. No i gdzie tu teraz jechać? Cały czas górą biegnie autostrada. Wczoraj skroili mnie na niej do ostatniego eurasa. Bardzo kosztowna, bo co kawałek bramki ale trzeba przyznać, że to w tak trudnym terenie majstersztyk budowlany. Kemping Por La Mar. W końcu wiem jak się nazywa moja noclegownia. No takim sprzętem to można sobie jeździć do pracy. Pojazd chyba pana z recepcji. Jadalne, czy też lepiej nie kosztować? Jeszcze odrobinkę okolicznej przyrody. Łazienka na kempingu to był fenomen. Dwadzieścia umywalek z tylko zimną wodą... i dwie umywalki z może będzie ciepła woda. A co jakbym zachciał wody letniej? Italia panie, Italia. Danie godne króla ,,Zupa Romana". Krzesło to sobie zwędziłem do własnych potrzeb. Czy ktoś wie co to za liść? Wracam do domu. Ostatnie spojrzenie w stronę morza. Zasuwają te skuterki po winkielkach, że aż miło. Przy tubylcach to jestem tu ze swoim Jelonkiem cienki Bolek. Osada wysoko na zboczu góry. Gdzieś między Włochami a Francją. Piękny sen motocyklisty. Jelonak dajesz, dajesz. Wyżej i wyżej a na samym szczycie tunel, który jest jednocześnie przejściem granicznym między Francją a Włochami. Skocznia narciarska. Jestem już w Alpach po stronie włoskiej. Alpejskie widoczki. Sestriere, typowy kurort narciarski. Centrum Sestriere. W okolicy pełno wyciągów narciarskich. Niezła bryka. Tylko jak ten mały fiacik wyjechał tu o własnych siłach? Miejscowe roślinki. Taką bryką to można sobie przetestować oponki na okolicznych winkielkach. Włoski market. Oczywiście mają trzygodzinną przerwę obiadową. Czekałem do piętnaście po i w końcu wnerwiony pojechałem w góry bez picia i jedzenia. Zaczyna się ciężki teren, zatem upuszczam w obu kołach powietrze. Robi się coraz ciekawiej. Wodospad a raczej to co z niego zostało. Dawno tu nie padało ale to i dobrze. Zapora wodna, wysoko w górach. Woda chyba raczej zimna. Góry wydają się coraz bardziej niedostępne. Jest pięknie a nawet bajecznie pięknie Jelonek wspina się drogą do nieba. Sam nie wierzę, że tu jestem. Przydały się treningi na świętokrzyskich torach moto-cross. Jelonek debeściak. Cały czas ostro pod górę. Gdzieś na wysokości 2600m n.p.m zakaz ruchu. Niestety zew przygody był silniejszy i pojechałem dalej. Robi się coraz trudniej. Choć momentami są krótkie odcinki, gdzie można trochę odpocząć. Teraz Jelonek już tylko na jedynce jakoś daje radę. Właśnie minąłem się ze zjeżdżającym w dół motocyklistą na typowym crossie. Wymieniliśmy parę zdań. Patrzył na mój motocykl i kręcił głową, żebym dalej nie jechał. Zapytałem go, czy daleko jeszcze do szczytu? Ppostukał coś w swoim GPS-ie i powiedział, że jeszcze 7km. Podłamało mnie to trochę bo już traciłem wszystkie siły. Powiedziałem mu, że zobaczę co jest za następną agrafką i też będę wracał. Miał fajne oponki w kosteczkę, pozazdrościłem mu ich. Widać go jeszcze w dole na agrafce a potem znikł mi z pola widzenia. Zostałem sam. Pojechałem jeszcze spory kawałek i myślałem, że to już szczyt. Ale potem zobaczyłem to i nie wierzyłem własnym oczom. Nie wiedziałem, czy tracę zmysły od przemęczenia, czy po prostu brakło mi tlenu. Jak się ktoś nie dopatrzył na poprzednim zdjęciu to tutaj ma lepszą wizualizację. Zacisnąłem zęby, otarłem pot i niech się dzieje co ma dziać. No i jestem na dachu świata. Na górze był ogrodzony plac na wysokości gdzieś 2995m n.p.m. Nie dało mi, ominąłem ogrodzenie i wyjechałem jeszcze wyżej. Jelonek debeściak hip hip Hurra !!! Zupełnie jakbym był na innej planecie. Jestem tu, hip hip Hurra ! Dopadł mnie mały atak głupawki, ale to pewnie z niedotlenienia hi hi. Warto było. Udało mi się wyjechać na około 3055m n.p.m. Mapka sytuacyjna z mojego super dokładnego GPS-u. Gra światła i cieni. Cały czas nie ma zasięgu a BabaLuca się już pewnie martwi, więc wylazłem jeszcze wyżej w poszukiwaniu zasięgu. Udało się znaleźć zasięg na krótko i przerywanie ale SMS poszedł. Gdzieś w kosmosie. Czarny 'sprej' się skończył, więc trzeba było sobie jakoś radzić. Jest dosyć późno i słoneczko zaczyna uciekać. Trzeba się zbierać i to szybko. 3085m n.p.m. to najwyżej jak byłem w życiu. Myślałem, że na tej wysokości nic już nie żyje ale udało mi się znaleźć jedną małą roślinkę w skalnym zagłębieniu. Zaraz znowu mnie dopadnie. Kolejny atak głupawki. No coo, orzełek na śniegu musi być. Zjeżdżam już w dół. Na zdjęciu widać ten ogrodzony plac na dole. Chyba lepiej wyjeżdżać niż zjeżdżać ostro w dół i bez barierek. jakiś armagedon, czy co? Szybko zaczyna się robić ciemno. Ręce mi się trzęsą. Agrafka w lewo łatwiej ale w prawo ciężka sprawa. Mam nadzieję, że nie polecę gdzieś w przepaść. Jakim cudem ja tu w ogóle wyjechałem? Pod kołami trafiają się spore kamienie i sypkie podłoże, trzeba bardzo uważać. Zjeżdżam i zjeżdżam a tu nic nie ubywa. Kamole walą po silniku Jelonka bez litości. Teren naprawdę trudny i crossem można się tu wyszaleć do woli. Tylko, że ja napitalam po tych kamolach armaturą. Tak całkiem normalny no to ja raczej nie jestem. Zastała mnie noc w tych górach i cudem przy mojej drodze znalazł się drewniany szałas. Dzisiaj śpię i to pod dachem na wysokości 2200m n.p.m. Tylko tyle udało mi się zjechać w dół. W drewnianym domku były znaki zakazu. Pewnie przy pierwszym śniegu je wystawią. ZAKAZ DOSTĘPU DROGA W UTRZYMANIU ZAMKNIĘTA czy coś w tym rodzaju. Mapka sytuacyjna. Byłbym zapomniał, zdobyłem dzisiaj Col de Sommeiller. Tak dla informacji gdzie byłem. Dzień trzynasty: Zaczyna świtać, to nie marnuję czasu i zbieram swoje obolałe ciało w jedną całość. W nocy przechodził jakiś zimny front. Tak strasznie wiało, że myślałem, że porwie tą drewnianą budę razem ze mną. Zmarzłem bardzo, mimo, że spałem w śpiworze ubrany, zawinięty w plandekę i dodatkowo przykryty pokrowcem motocyklowym. Tak na moje oko to w nocy musiało być poniżej zera. Rano wiatr się uspokoił a Jelonek cierpliwie czekał na werandzie na swojego niezrównoważonego pana. Widzicie przy słupach te stalowe liny zakotwione w betonie, to dlatego w nocy nie porwało mojego tymczasowego M1 Nieoczekiwanie w kufrze wygrzebałem zagubionego Michaszka. To było moje śniadanie mniam, mniam. Gdy kończyłem się pakować na werandzie z samego rana przejechał obok szałasu moto-crossowiec. Jechał by zdobyć szczyt skoro świt. Te jego szeroko otwarte oczy, gdy mnie zobaczył na werandzie - bezcenne, ale kulturalnie odmachnął na moje pozdrowienie. Dwa metry dalej za sąsiada miałem świstaka albo coś podobnych rozmiarów. UWAGA GÓRSKA DROGA WOLNA OD UTRZYMANIA NIE JEST NAPRAWIANA (REGENEROWANA) RYZYKO WYSTĄPIENIA NIEBEZPIECZEŃSTWA czy jakoś tak w moim nieporadnym tłumaczeniu. Tak to wygląda z kosmosu. Mały retusz dla łatwiejszej identyfikacji. A tutaj podjazd na szczyt. Znowu trochę pobazgrałem po mapie, coby kolorowo było. No to pora stąd zjeżdżać. Słoneczko zaczyna już oświetlać szczyty. Góry to fascynująca potęga. Zjeżdżam i zjeżdżam ale dalej jestem bardzo wysoko. Droga coraz lepsza, nie ma już tych wielkich kamoli. Szutróweczka jak malinka. Posiedziałbym tu dłużej, gdyby było na tyle czasu. Do dolinek słoneczko jeszcze nie dotarło. Chłodno ale czym niżej tym cieplej. Myślałem, że opony będą mocno poprzecinane kamieniami, ale nawet nie Zaczął się wąski asfalcik. Teraz niedobór barierek i ostre agrafki nie robią już wrażenia. Jelonek ładnie wchodzi w zakręty. Kierownicę łatwo utrzymać, koła nigdzie nie uciekają, miodzio. Zjechałem, udało się. Bardonecchia, cieplusieńko, tak z 15+. Jelonek uwalony kurzem po pachy. Silnik też zakurzony ale najważniejsze, że nic z niego nie cieknie. Łańcuch też się prosi o czyszczenie i smarowanie. Ja wcale dużo lepiej od Jelonka nie wyglądam. Kwiatuszki. Mój ci on. Dopiero co zjechałem i znowu wspinaczka. Widoczki niczego sobie. Gdzie ja kurka znowu jestem? Winkiel, winklem, winkla winkluje. Włochy się kończą, zaraz będzie Francja. Jak to mają w zwyczaju granica idzie szczytami. Zapora niczego sobie. Piramidy, gdzie ja znowu jestem? Przy bliższym poznaniu wygląda na to, że ta piramida to Kościółek. Mont Cenis 2083m n.p.m. Drugi raz dzisiaj jestem na wysokości 2km, no pewnie a co, przecież kurka wodna wypoczęty jestem a ręce to mnie wcale nie bolą kurka wodna. Trzeba się cieszyć bo jest pięknie. Zmęczenie kiedyś minie. Jak widać, niezawodny sprzęt w stylu retro przygotowany do działania. Col de L'Iseran, coś mi ta nazwa dziwnie znajomo dzwoni w uszach? Zjeżdżając z Mont Cenis, trochę popuściłem wodzę fantazji i hamulce się odrobinę przypiekły. Kolejna wspinaczka w górę i kolejne górskie widoczki no i jak tu nie kochać gór? Są góry, są i alpejskie świstaki, a już się martwiłem, że żadnego nie spotkam. Ten co zawija w sreberka. Wypiął do mnie swoje tłuste dupsko i zwiewa. No i weź tu się z takim zaprzyjaźnij. 2770m n.p.m. Coś tak czułem po skórze, że się znowu w coś wpakuję. Są i inni motocykliści. Przynajmniej nie jestem sam. Takie widoczki to mi się chyba nigdy nie znudzą. Coś tak czuję, że BabaLuca mnie już nigdzie więcej nie puści. Zjeżdżam w dół, mam nadzieję, że definitywnie. Ale gdzież tam, kolejna przełęcz Świętego Bernarda. Na zdjęciu Święty we własnej osobie. Tak trochę jakby znowu wydaje się wysoko. Przypominam, że ja jadę prosto do domu, najprostszą drogą jaką udało mi się znaleźć na mojej bezbłędnej mapie. 2188m n.p.m. to po raz czwartą dzisiejszego dnia jestem powyżej 2km. Siostro proszę o reanimację dla tego pana. Ale zakręciki zaczynam łykać jak masełko. Po raz pierwszy w życiu udaje mi się prawie zamknąć oponkę w Jelonku. Jestem ponownie we Włoszech. Tunel Galleria Aosta, koło Aosty jak sama nazwa mówi. Całkiem spory 4725m długości. Foto zapożyczone z netu. Dla latających Ufików tunel wygląda tak. Znowu wspinaczka. Dlaczego nie jestem zdziwiony. Słoneczko idzie już spać a ja zamiast na dół to jadę do nieba. Kolejny tunel Grand Sant Bernard. Foto z netu. W większości z jedną ścianą otwartą. Foto z netu. Potem tunel wchodzi w środek góry. Foto z netu. A tak go budowano. Retro-foto z netu. Z obrazka wynika, że obok jest jakiś drugi tunel, serwisowy, czy też ewakuacyjny. Widok na tunel ze statku kosmicznego. O ile dobrze pamiętam to miał prawie 6km długości a gdzieś w połowie było przejście graniczne między Włochami a Szwajcarią. Po drugiej stronie tunelu była już noc. Mapka sytuacyjna. Dzień czternasty: Znowu wstaję bladym świtem. Szwajcaria, w każdą stronę góry. Noc znowu była bardzo zimna i do tego sporo lało. Nie zmarzłem tak jak poprzedniej ale rozkoszy nie było. Stoję na stacji benzynowej i zanim odpaliłem aparat, zdążył podnieść motocykl. Przesadził z manetką i tylne koło go wyprzedziło. Ucierpiał tylko motocykl. Tak właśnie wygląda Szwajcaria Motóry mają tu większe niż nasze. Czy jest coś co nie pasuje na tym obrazku? Harry, Harry motocykl dla prawdziwych twardzieli czyli nie dla mnie ja lubię motocykle dla prawdziwych mięczaków he he. Gdybym był bogaty, to kupiłbym coś takiego i sobie jeździł w zimie po wsi po bułki do sklepu. Nawet zarejestrowane, czyli można tym śmigać po drogach publicznych. W środku jak w małym samochodziku. Fajne. Taki mały czołg. A to taki mały przydomowy odkurzacz do śniegu. W Szwajcarii wysoko w górach jest zupełnie inna zabudowa niż w dolinach. Podobają mi się takie ascetyczne kościoły. No i kolejna ciekawostka. Na czym stoi ten budynek? Ktoś wie jakie zadanie spełniają te dyski? A jak chcę na poddasze to którędy? Takie połączenie nowości i starości bardzo mi się spodobało. Będę sobie teraz marzył o takim domku. Po drodze minąłem wiele drogowskazów z napisem Furka, myśląc, że fajną nazwę miejscowości tu mają. Dopiero teraz mi się wyjaśniło co to jest ta Furka. Furka to po prostu furka. Ładuje się TIR-a na furę i paszoł przez góry i doliny. Tory biegną naprawdę w karkołomnych miejscach. Tylko dlaczego podlewają te tory? Na stromych podjazdach i zjazdach na środku torowiska zamontowana jest zębatka. Natomiast gdy się teren wypłaszcza to zębatki już nie ma. Zraszacze pracowały kilka minut a potem się wyłączyły. A nie mówiłem, już przestało sikać na tory. Zużyte zębatki były poukładane obok torowiska. Niezłe siły muszą działać na zęby skoro są takie zniekształcenia. Ktoś musiał mieć niezłą fantazję, że pociągnął tory przez te góry. Zimno ale pięknie. Jelonek ciągnie pod górę, że aż miło. Potem wjechałem w gęstą mgłę a we mgle zima. Grimsel 2164m Widzę, że nie jestem tu jedynym motocyklistą, więc idę się przywitać. Wygląda na to, że motocyklista i miłośnik zwierzyny. Przyjechał tu z fajną laską. 'Dizajn' pierwsza klasa. Liczy się styl. Uuu kompletnie spalił gumę na tych ostrych winklach. Chyba jednak coś poważniejszego się stało bo lala cały czas wisi na telefonie. Prawdziwy facet jednak nigdy nie traci ducha. Pamiątkowa fota. Niech przyjaźń Szwajcarsko-Polska kwitnie. No cooo, no nie mogłem się powstrzymać W końcu dwa tygodnie bez kobiety... Uuu łu uuu, to jednak poważniejsza sprawa. Będą musieli zostać tu na dłużej. W nocy spadł śnieg. Dobrze, że jest trochę w plusie i się topi. Spektakl światła, wody i cieni. Dlaczego ja nie zabrałem tych łańcuchów na koła? Jakiś zbiornik wodny. A nawet dwa. Tutaj ładnie widać jak śnieżyca sobie przeleciała tak od 2000m wzwyż. Konkretna ta zapora. A najlepsze jest to, że jestem tutaj przez pomyłkę. Muszę się wrócić z powrotem przez ten ośnieżony Grimsel. BabaLuca mnie udusi jak nic. Droga biegnie czasem zupełnie w powietrzu. No i znowu jestem na przełączy Grimselpass 2165m Dziwne, od drugiej strony jest metr wyżej. Jak jedziesz to MYŚL. Jestem już na dole. Bezpieczny i jest znacznie cieplej. Belvedere Rhonegletscher. To tędy miałem jechać. Hotel na serpentynie, pomysłowe. Nadal się wspinam ostro pod górę. Furkapass 2436m n.p.m. Trochę wyżej ale śniegu nie ma? Widoczki przepiękne, tylko dlaczego nie ma barierek? Miśki tutaj też śmigają na motórach. Zjechałem w końcu do jakiejś cywilizacji. Zaopatrzyłem się w niezbędny prowiant w markecie, ale ceny masakra. Nie ma lekko, miejscowość zostaje w dole a ja się wspinam. Mam nadzieję, że tym razem w dobrym kierunku. Teraz mam ich już dosyć ale potem będę tęsknił za górami. Na szczycie niespodzianka. Ciuchcia wyjeżdża aż tutaj. Wagoniki z panoramicznym widokiem. Przejażdżka taką ciuchcią po tych górach musi być niezłą frajdą. Oberalppass 2046m. Latarnia morska? Statki tu przypływają? No tak pociąg może, to czemu by nie okręty. Pewnie coś z moją głową nie tak bo znowu czwarty raz powyżej 2km. Czy ja kiedyś wyjadę z tych olbrzymich gór? To szwajcarskie ciastko było smaczne i całkiem sycące. Jestem już na nizinach ale ceny żywności nadal zabijają. Za tym murem to nie Chiny, tylko Księstwo Lichtensztajn. Jestem już po drugiej stronie. Fajny zameczek, tylko dlaczego postawili go na tak małej górze skoro z tyłu są trochę większe? Eminencjom daleko chodzić się pewnie nie chciało he he. Pokazują już kierunek na Austrię. W Lichtensztajnie zbyt wiele ciekawego to nie ma. Może jest ale nie widziałem. Czasem jakiś budynek futurystyczny się trafi ale tak poza tym to najzupełniej zwyczajnie. Rejestracje mają tylko śmieszne, takie maleńkie. Na stacji benzynowej zrobiłem też zakupy. To na górze to czekolada z dużą dawką guarany. Daje niezłego kopa. To na dole to wściekłe miętusy. Przejście graniczne między Lichtensztajnem a Austrią nie jest już takie fajne jak poprzednie. Śpię gdzieś na parkingu przy niemieckiej autostradzie. Ciemno, zimno i pada. Mapka sytuacyjna. Dzień piętnasty: Wstaję jeszcze przed świtem. W tle widać polskiego TIR-a. Rodacy wczoraj zziębniętego mnie poratowali wrzątkiem. Gdzieś w trasie na niemieckiej ziemi. Fajny panel słoneczny, przydałby mi się taki do mojej Niewiadówki. W Niemczech sporo energii pozyskuje się z wiatru, ale słońce jak widać też wykorzystują. Zamiast pól uprawnych, np słonecznikowych są pola słoneczne. UE panie UE. Jo sem u Pepićkov. Zaparkowałem pod czeskim McDonaldsem by coś przekąsić. Rodzimy sportowy wóz. No nie całkiem rodzimy bo blachy miał angielskie. Nawet przyjechał bus z ćeskimi juniorskimi basketbolistami. Uwielbiam ten czeski język he he. Na seansie w czeskim kinie niewiadomo skąd pojawia się groźny batman i mówi: Jo sem netoperek. Na początku myślałem, że spotkałem Marcoje i jego brata bliźniaka, ale okazało się, że nie. To musi być jakaś dalsza jego czeska rodzina. Równe chłopaki, jechali ze swoimi równie fajnymi małżonkami. P.S. Moja broda też już niczego sobie he he. Żona nakupi ?? Znaczy, że co, że panie puszczasz pan żonę w tym kierunku i żona nakupi wszystkiego co trzeba. Ale nic nie napisali skąd wziąć kasę żeby poszła i nakupiła? Jadę przez samo centrum Pragi. Zabytków w Pradze jest pod dostatkiem. To chyba jednak nie jest ten słynny most. Praga to piękne miasto ale motocyklem jeszcze po niej nie jeździłem. Nawet nie wiem gdzie jestem jadę po prostu na azymut. No i wychodzi na to, że dobrze jadę. Nakupiłem trochę słodkości. Dzieciom po powrocie powiedziałem, że to są kocie języki w czekoladzie. Miny bezcenne. No i jestem na łonie Ojczyzny. Zmęczony ale szczęśliwy. No i po co ja się szlajam po tym świecie, jak u nas też pięknych zabytkowych budowli nie brakuje. Piękne dzikie wioseczki. Piękna zieleń i góry niczego sobie. Całkiem swojsko się poczułem. O i żubr w trawie beztrosko się wyleguje. Mały remont silnika na stacji benzynowej Wróblen. Czuję się już jak w domu. Kłodzko. Piękna starówka, tylko niepotrzebnie z nieba kropi. Już tu kiedyś byłem. Malowniczy zachód słońca nad Kłodzkiem. Słońce mi zaszło i wyszły gęste mgły. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem było poszukać miejsca do spania. Dzisiaj pełen luksus. Hotel Golden Stok w Złotym Stoku. Po dwóch tygodniach tułaczki w końcu normalne łóżko i to mega wygodne. Jest nawet czajnik. No i centrum rozkoszy dzisiejszego dnia, a właściwie to dzisiejszej nocy. Przynajmniej jutro będę wyglądał i pachniał jak człowiek. Jest szansa, że jednak rodzina mnie rozpozna. Mapka sytuacyjna. To już jest ostatni dzień: Dzień szesnasty: Od właścicielki hotelu otrzymałem informację, że właśnie na kopalni złota jest organizowana impreza i wstęp jest gratis. No to dwa razy powtarzać mi nie trzeba było. Na kopalnię dostałem się jakąś boczną ścieżką przez czarny lasek. Czarny bo była już noc i był zupełnie czarny to tak sobie go nazwałem. Do zdjęć nocnych niestety przydałby się aparat z większym obiektywem. Z głębin kopalni wylazł złoty trol, żeby się przywitać. Netoperki też tam szaleją. A potem wyjechał pociąg ze złotem. Chciałem jedną bryłkę dla siebie ale za nic nie dałem rady podnieść. A w kopalni impreza na całego. Jakiś zespół rokowy dawał nieźle czadu. To nie moje klimaty, więc długo nie dałem rady i poszedłem w ciszy pozwiedzać Złoty Stok. Starówka w nocy prezentuje się nastrojowo. Nie no ładniej niż w Paryżu a bynajmniej dużo łatwiej się wydostać. Hotel Gold Stok o poranku. Niedziela więc udaję się na Mszę. Jest pięknie. Pora wracać do domu. Z głównej drogi mijam jeszcze właściwe wejście na kopalnię. Do domciu zostało mi tylko ze 320km. Po drodze spotkałem Czecha na varadero. Sprzęt mu padł a dokładnie pompa paliwa. Jakoś wspólnymi siłami udało nam się uruchomić silnik i szczęśliwy Czech pojechał do swojego kraju. Niby nie Ocean ale też fajnie. Ostatnie spojrzenie na góry i już się nie obracam za siebie. Ciekawych zabytków w naszym pięknym kraju również nie brakuje. No i te lasy, Polska to zielona kraina. Bardzo lubię grzyby, więc przy okazji sobie trochę nazbierałem. BabaLuca upichci coś dobrego z tego. Aż się rozmarzyłem. Jestem już w Częstochowie Coś było na Jasnej Górze, bo wszystko zawalone autokarami. Kiedyś on mi to dzisiaj ja jemu trzasnąłem fotę. Drogę do Jędrzejowa naszpikowali tymi pudłami, ale żeby jechało się jakoś bezpieczniej to nie zauważyłem. Przed radarem kierowcy ostro hamują a tuż za, wyprzedzają na trzeciego. Widać już wiatraki, czyli jestem prawie w domu Hurraaa! Jak na motocykl o tak małej pojemności to przebieg niczego sobie. Mapka sytuacyjna. Moja nowa francuska mapa ma niecałe dwa tygodnie a wygląda jakby miała ćwierć wieku. Nowe spodnie przeciwdeszczowe z Castoramy, zupełnie nie zdały egzaminu. Natomiast patent ze sznurkiem zdał egzamin. Olej się tylko delikatnie ślączył po deklu a zwiększonego ubytku w silniku nie zaobserwowałem. Miałem duże obawy, czy wystarczy klocków hamulcowych w tych górach, ale jak widać wystarczyło. Natomiast po Col de Sommeiller zaczął mi się zacinać tylny hamulec. Odrobinka oleju przekładniowego rozwiązała problem. Dwa lata temu w Alpach uszkodziłem prawy podnóżek a tym razem w Pirenejech lewy. Jelonek niestety został przeze mnie solidnie zdewastowany na tym Col de Sommeiller. Przedni błotnik pękł z prawej strony. Może by i nie pękł ale wcześniej był już osłabiony nierozsądnym działaniem osób trzecich. Strzeliła też rama w miejscu mocowania wydechów i tylnej stopki. Często po terenie jechałem stojąc na tylnych stopkach i są tego efekty. Dolny tłumik również solidnie oberwał od kamoli. Chyba puścił też spaw, bo cały się rusza. Jak to zobaczyłem po powrocie do domu, to aż mnie zmroziło. Wyrwało szpilkę z połową aluminiowego gwintu zabieraka. Z przedniej opony wiele nie zostało. Jak widać do domu wróciłem na łysych gumach Myślałem, że opony będą bardziej pocięte kamieniami, ale dały radę. To już jest KONIEC. Trasa w całej okazałości, 7270 kilometrów pełnych niezapomnianych przygód. |
Strona 2 z 2 | Strefa czasowa: UTC + 1 |
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group https://www.phpbb.com/ |