Banici Azjatyckich Motocykli https://banici.pl/ |
|
Kryptonim Synewyr, czyli drugie podejście 2016.08 https://banici.pl/viewtopic.php?f=85&t=2755 |
Strona 1 z 1 |
Autor: | Luca [ środa 03 sie 2016, 08:42 ] |
Tytuł: | Kryptonim Synewyr, czyli drugie podejście 2016.08 |
Wyruszam dzisiaj a właściwie to już wyruszyłem, tylko muszę po drodze odpracować pańszczyznę w robocie. Adrenalina we krwi już jest i to od samego rana. Jak w tytule mam zamiar zrobić to co nie udało mi się ostatnim razem, czyli dojechać do jeziora Synevyr, ale tym razem od drugiej strony. Ostatnio droga T0728 mnie pokonała, więc chcę się teraz odegrać. |
Autor: | Luca [ wtorek 09 sie 2016, 09:52 ] |
Tytuł: | Re: Kryptonim Synewyr, czyli drugie podejście |
verdgar napisał(a): Powodzenia! Ciekawe czy się gdzieś na trasie nie spotkamy Widziałem trzech motocyklistów z Polski, ale żaden nie chciał ze mną gadać, to raczej Ciebie tam nie było Teraz mnie trochę nie będzie, bo spędzam czas z rodziną, ale wstawiam tak na zachętę trzy fotki. |
Autor: | Luca [ środa 24 sie 2016, 13:53 ] |
Tytuł: | Re: Kryptonim Synewyr, czyli drugie podejście |
No dobra, wiem, że nie lubicie czekać to tak na początek. No to pora startować. Po kilku kilometrach kontrola bagaży. Kupiłem nowe pajączki, bo stare się rozleciały. Nowe miały być czarne a przyszły kolorowe. Brody. Region świętokrzyski obfituje w ciekawe nazwy miejscowości. Na takiej maszynie dawno, dawno temu pracowałem. Lekko nie było. Tutaj widać, że jeszcze jest w użytku. Z cyklu ciekawe nazwy miejscowości Straszniów Gumienicki. Kilka lat temu była jeszcze miejscowość Gumienice Towarzystwo, ale zlikwidowali. Dalsza część z cyklu ciekawe nazwy, Potok Rządowy. Morze zboża a w oddali pięknie widać Góry Świętokrzyskie. Jest nawet widoczny Święty Krzyż i wieża telewizyjno-radiowa. Szydłów w sumie nazwa też ciekawa. Jak widać jadę tą samą trasą co rok temu. Okolice Szydłowa to raj śliwkowy. Wszędzie sady. Co roku obchodzą tu nawet święto śliwki i można nabyć wszystko zrobione ze śliwki. Jak widać jabłek pod dostatkiem też mają. A to już śliwki, żeby nie było, że tylko jabłka. Dla tych co się nie dopatrzyli zrobiłem zbliżenie. Jak widać śliwek jest zatrzęsienie. A to już elektrownia w Połańcu. Wyjechałem trochę wcześniej i zdjęcie jest za dnia a nie jak rok temu w ciemnościach. Tutaj widać ogromną cukrownię w Ropczycach. Jest to już ostatnie zdjęcie zrobione tego dnia. |
Autor: | Luca [ piątek 26 sie 2016, 14:00 ] |
Tytuł: | Re: Kryptonim Synewyr, czyli drugie podejście |
Dzień drugi Moje strony rodzinne są stolicą wiatrów, więc stały się też stolicą wiatraków. Dawno tu nie zaglądałem. Bóbrka, Muzeum Nafty i Gazu. Jak ktoś będzie w okolicy Miejsca Piastowego to warto nieco zboczyć z głównej trasy i tu zaglądnąć. W oddali widać okazałe wieże wiertnicze. To urządzenie nazywam 'kiwajka', bo się ciągle kiwa. Teraz jest u góry... ... a teraz na dole. To jest pompa. Można sobie polizać jak ktoś nie wierzy, że to najprawdziwsza ropa. Ktoś tu nie miał szkolenia z prawidłowego smarowania łańcucha olejem przekładniowym he he. Kiwajka napędzana jest liną, która biegnie pod drogą a potem gdzieś daleko w las. Pod drogą umieszczono rurę a na obu jej końcach wbito drewniane klocki. Lina posmarowana towotem (taka śmietanka zbierająca się na górze zbiornika ze świeżą ropą) i takie prymitywne rozwiązanie działa baardzo dłuuugo. Wyjście liny po drugiej stronie drogi. No to chyba będzie na tyle mojego szwędania się po okolicy. Miejscowość Równe. Na tej krzyżówce jakieś 20 lat temu miałem poważny wypadek na motocyklu MZ, ale o tym opowiem w relacji. Właśnie w tym miejscu leżałem. Teraz jest tu inaczej a dwadzieścia lat temu rosły tu krzaki i drzewa. Zaraz obok jest kapliczka. A dokładnie po przeciwnej stronie Kościół. Do dzisiaj jestem przekonany, że uratował mnie wtedy Bóg, albo jakiś Święty i nie tylko mnie. Kiedyś takie domy w tej okolicy były normą a teraz to pojedyncze perełki. Jestem już w Dukli. Pustelnia. Skok w bok i jestem w Zyndranowej. Niewiele zostało, pozwiedzać jednak warto. Widać, że ktoś dba o muzeum, choć turystów tylko sztuk 1, czyli ja. O właśnie takie chaty pamiętam ze wczesnego dzieciństwa. Tutaj chyba też wiatry bywają. Wioseczka maleńka, ale historia regionu nie byle jaka. I Wojna Światowa niestety miała tu swoje krwawe żniwo. Ślady po niej są do dziś. Pomnik, by nie zapomnieć. No to górą, czy dołem? Kolejne niszczejące PGR-y. Relikt Polski Ludowej. Oooo króweczki... Są też i fajne małe króweczki. Coś szybko idzie w moją stronę... Krówka to, to chyba nie jest... Od razu przypomniał mi się Franek Dolas w scenie z filmu Jak rozpętałem II Wojnę Światową. Na szczęście bykowi nie było śpieszno do mnie, tylko do kogoś innego, więc postanowiłem dłużej nie uczestniczyć w tej romantycznej scenie. Zaczynam się wspinać w górę i widoki robią się coraz piękniejsze. W Bieszczadach jest taka miejscowość jak Ropienka, ale czy ktoś słyszał o Ropiance? Jadąc dalej asfalt mi się skończył. W ostatniej szopie stały dwa gaziki z czego jeden na słowackich blachach, więc postanowiłem zawrócić. Wieś Olchowiec na końcu świata a mają swoją straż pożarną. Jest klimatycznie. Lubię takie zapomniane przez wszystkich miejsca. Wracam przez Ropiankę, w której dopatrzyłem się zaledwie jednego domu i jestem w szoku czytając tablicę. W Ropiance w której teraz zupełnie nic nie ma, była kiedyś pierwsza w Europie Szkoła Wiercenia Kanadyjskiego. Bogata historia, warto trochę poczytać. Tak wyglądał kiedyś szyb kopalniany. Wtedy górnik to na prawdę nie miał lekko. Nadal jestem w szoku, że coś takiego w tej zapomnianej miejscowości miało miejsce. To już kopalnia po restrukturyzacji. Czyli najpierw zamieszkiwali tu Łemkowie. Krempna i nowiutki asfalcik a jeszcze nie tak dawno była tu dziura na dziurze. Magurski Park Narodowy. Przyznać się, kto wiedział, że w Polsce mamy taki Park? Uwaga Rysie i malutkie Pandy he he. Uwaga Wilki i malutkie Pandy. Mam jeszcze zdjęcie z niedźwiedziem, ale gdzieś je zapodziałem. Fajna, przechylona w stronę drogi kapliczka. Dobre miejsce na mały odpoczynek. Prawosławna, czyli nadal tereny łemkowskie. Skomplikowany zamek, ale jakoś dałem radę. W środku bardzo czysto i zadbanie, widać, że okolicznym ludziom zależy. A to inna kapliczka, bardziej współczesna i bardziej też zaniedbana. Obok rośnie stare, duże drzewo, które przechyliło całą kapliczkę. Bardziej gramatycznie byłoby chyba odmienić GRABII od słowa grabie... Mimo wszystko o takim cmentarzu jeszcze nie słyszałem. Jestem już na Słowacji. Widoki też pikne. 88tyś. na Jelonie. Jest co świętować. Koło tego miejsca przejeżdżałem wielokrotnie i jakoś nigdy nie zrobiłem fotki. Pora to nadrobić. Tutaj ewidentnie widać wyższość radzieckich czołgów nad niemieckimi. Dojechałem do słowackiego zbiornika wodnego Velka Domaśa. Jest nawet zapora. Statki też są, tylko gdzie woda zniknęła? Szukałem i znalazłem, woda znowu jest. Trafiłem do Zielonej Laguny. Podoba mi się tu, więc zostaję. Kąpielówki są to trzeba przetestować. Jelonek został na nasypie, bo zjechać nie wolno. Woda Lucka dla Lucy... Zaraz będzie zupka i kawusia. Jednym słowem sielanka. Sprzętu pływającego nie brakuje. Jakaś straż wodna, czy co? Ruska Vola. Witajcie a zostaniecie obici, dalej jest pismo obrazkowe, następnie zostaniecie porąbani siekierami i jak wam mało jeszcze pocięci piłą. No i jak tu nie odwiedzić takiej gościnnej, słowackiej miejscowości. Zaraz za Ruską Volą asfalt się totalnie skończył a według mojej mapy powinien nadal być. Fajne mają tu strachy na wróble. A może to tylko tyle z gościa zostało? Ciąg dalszy z serii ciekawe miejscowości. Dalej Jelonem nie wolno. Resztę muszę z buta. Doszedłem do ciekawej budowli. Wygląda na to, że jestem na kozmodromie ? ? ? Ledwo żyję, ale jestem nad Morskim Okiem. Oczywiście jest to słowackie Morskie Oko. Ludzi prawie nie ma. Jest tylko jedna parka słowackich motocyklistów. Hmmm, trzeba chyba mieć rezerwację a ja nie mam... W Morskim Oku rybek pod dostatkiem. Może teraz będzie lepiej widać. Na dole na parkingu są same motocykle i tylko jeden samochód. Fajne tereny na piesze i rowerowe wędrówki. Dzień się kończy, trzeba poszukać miejsca do spania. Na horyzoncie pojawiło się znajome miejsce Zemplinska Śirava. Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać. Mapka sytuacyjna. |
Autor: | Luca [ wtorek 30 sie 2016, 14:59 ] |
Tytuł: | Re: Kryptonim Synewyr, czyli drugie podejście |
Dzień trzeci: Rano budzę się na znajomym już kempingu o nazwie Bazen. To chyba nawet ten sam katamaran co w zeszłym roku. Poranek bardzo przyjemny w przyjemnych okolicznościach przyrody. Kaczuszki sobie beztrosko pływają. Mój namiot bez tropiku prezentuje się właśnie tak. Kłódka mi pękła. Dobrze, że udało się ją jakoś otworzyć. Takiego kampera w zeszłym roku to nie było. Na basenie jeszcze pustki. Ludzi na kempingu też jakby sporo mniej. Katamaran rok temu silnika nie miał a teraz już ma. Ciekawa konstrukcja. Prawie jak w motocyklu. Tylko, że zamiast kół jest śmigiełko. Granica słowacko-ukraińska. Jest mała kolejka. Nie wiedziałem, że mogę być aż tak bogaty. Nauczony doświadczeniem, od razu zabrałem się za upuszczanie powietrza z kół. Ciśnieniomierz oczywiście ze sobą zabrałem, tylko dlaczego ten z prostą końcówką? Taki mi nie podejdzie. Tutaj tankowałem. Obrazek na drzwiach do toalety. Ciekawe co jest po drugiej stronie? Jest nawet instrukcja obsługi. Widać, że jestem w nieco innym kraju. Wystarczy wezwać pracownika stacji i potnie mam papier na odpowiednie odcinki, oczywiście dostosowane do rozmiaru pupy. Na Ukrainie zmiany zachodzą bardzo szybko. Nie tak dawno widywałem tu stare, rozlatujące się karetki a teraz same nówki. Na małe zakupy zatrzymałem się u tej sympatycznej pani co w zeszłym roku. Wtedy jednak nie wiedziałem, że można się tutaj również napić pysznego kwasu. Teraz już wiem... Nawet nie wiem co to za marka ciężarówki, ale robi wrażenie. Skręciłem z drogi głównej na drogę T0720 w stronę Synewyru. Asfalt jak widać od razu zmienił swoją postać. Za to robi się coraz bardziej klimatycznie. Pojawiają się też coraz większe górki. Zaczyna mi się przypominać klimat drogi zakończonej leśną rzeką. O takie miejsca mi właśnie chodziło. Asfalt ciągle jest, ale zaczyna już mnie męczyć omijanie setek o ile nie tysięcy dziur. Jednak czym trudniej tym ciekawiej. Koniki pasące się na luzaka. Zawsze mnie to zadziwia, że miejscowości skromne a co jakiś czas pojawia się lśniąca w słońcu, aż oczy trzeba przymykać, cerkiew. Oooo to to, to musi nieźle dawać w palnik. Jazda takim czymś to musi być przeżycie. Widać po śladach zużycia, że sielanki w lesie nie było. Wioski się skończyły i pojawiła się kolejna niespodzianka. Jakaś zona i najwyraźniej lepiej nie wchodzić. Wszędzie zasieki z drutu kolczastego. Chyba chodzi im, żeby nie zbliżać się do tego zbiornika wodnego? Jakaś budka strażnicza? Jest nawet koło ratownicze. Widoki miodzio. Asfalt się wziął i skończył. Został tylko szuter. Zaczynam mieć obawy, czy nie skończę jak rok temu? Coś jednak jedzie i strasznie męczy się na podjeździe. Skoro ciężarówki mogą to ja też. Ostatnie spojrzenie na zaporę i jadę dalej. Jest gorąco i snickersik zmienił stan skupienia. Klimat jak w zeszłym roku. Zbiornik jest całkiem spory, bo chwilę się jedzie wzdłuż jeziorka, ale ledwo coś widać zza drzew. Dojechałem do początku spiętrzenia. Jest pięknie. Na drugim brzegu dostrzegłem ciężarówkę. Albo piknik, albo po prostu mała przerwa w pracy. Gdzie ja kurka wodna jestem? W końcu dotarłem do granicy rezerwatu. Pojawiła się jakaś wioska i wioskowe klimaty. Ooo mostek z rur jak w zeszłym roku, tylko tu im kawałek rury brakło. Są też bunkry i zasieki. Niezłego Gustlika tu mają, który wywija takie pręty wokół palca. Dobre miejsce na odpoczynek i małe conieco. Woda na kawusie się grzeje a zupka już dochodzi. Mniam... Jest jakaś większa wieś a za nią konkretne góry. Jakieś połoniny. Obok kolejna potężna góra z kolejnymi ciekawymi połoninami. Bunkry były pozamykane, ale dziwnym zbiegiem okoliczności miałem możliwość wejścia do jednego. Aluminiowe menażki. W nich woda nabierała metalicznego smaku. Całkiem dobre jeszcze granaty. Wszystkiego można dotknąć, potrzymać, nie tak jak u nas, tylko zza szybki. Okolica naprawdę malownicza. Oczywiście standardowy sport na Zakarpaciu to skoki z mostu do rzeki. Dojechałem w końcu do skrzyżowania ze słynną drogą T0728. Na prawo jest do wsi Komsomolśk a na lewo do wsi Synewyr. Czyli wychodzi na to, że jestem we wsi Kolociawa, czy inaczej Kolochava. Jest nawet jakiś wóz pancerny ... ... i złoty Baca. Oczywiście skręciłem na prawo na słynną drogę T0728 i nie wierzę własnym oczom. Jest asfalt i nawet namalowana linia przerywana w osi jezdni. Wieś duża, więc spory kawałek jechałem. Gdy już myślałem, że pewnie zdążyli położyć asfalt do samego Konsomolska, asfalt się skończył. Dalej został tylko szuter a potem las, stromizny i niewinna rzeczka. Zawracam, drugi raz się nie dam tak wkopać. Pa, pa Kolociawo, może kiedyś na innym motocyklu tu wrócę i wtedy pokonam całą T0728. Jadę w stronę Synewyru i wygląda na to, że jadę w stronę cywilizacji, bo budynki rosną. Zaschło w gardle to trzeba nawodnić. Naprawdę dobry kwas tu mają. Jelonek zrobił się za ciężki i zaczyna się zapadać na asfalcie. Odbiłem w boczną drogę T0724 w kierunku jeziora. Domek na kurzych stopach. Pamiętacie rosyjską bajkę Wilk i Zająć ? No to właśnie taki walcem drogowym wołk gonił zajca. O tych niedźwiadkach opowiem w relacji. Aż mi dreszcze przechodzą po plecach jak sobie przypomnę. Knajpa obok Jeziora Synewyr. Okazało się, że po uiszczeniu odpowiedniej opłaty można dojechać do jeziora na własnych kołach. A i o to Jezioro Synewyr. W sumie to rok czasu zajęło mi, by tu dojechać. Można się nawet przepłynąć tratwą. Ta pani mi też zrobiła zdjęcie. A nawet więcej niż jedno. Żeby nie było, że nie byłem. No to teraz trochę sobie popływamy. Widać mnie jak pływam? No nie widać, bo właśnie zanurkowałem. Jest sklepik i można stracić trochę kasy, jak ktoś ma za dużo. Eeee a to tu pływać nie wolno? i te raki z kieszeni też powyciągać muszę? Słońce zachodzi i robi się nastrojowo. Na jeziorku jest mała wysepka z flagą Ukrainy. Jezioro można obejść dookoła i mi się to udało. Jeden z dopływów zasilających jeziorko. Tutaj podobno było jakieś muzeum przyrodnicze, ale ulewne deszcze go zniszczyły. Jestem dokładnie po drugiej stronie jeziora. Z tymi wyrzeźbionymi postaciami wiąże się jakaś wzruszająca historia, ale jeszcze jej do końca nie poznałem. Na drzewach widać już linię od zachodzącego słońca a do tego drzewa symetrycznie odbiły się od tafli jeziora. Bardzo mi się podoba to zdjęcie. Te drzewa to musiały mieć z pięćset lat. Podjazd do jeziorka jest dosyć stromy i wąski. Dla Jelona to żaden problem, ale dwie osobówki przeciskają się na lusterka. Leniwi zjechać mogą furmanką. To był najdroższy kwas jaki piłem na Ukrainie. Ale za to mogłem wypić zdrowie jeziora. Na dole sianokosy w pełni. Droga w pierwszej kolejności jest dla krów a potem dopiero dla całej reszty. Jest nawet gar-kuchnia. Czy to rakiety ziemia powietrze, czy tylko zasilanie gazem? Po obu stronach samochodu było tak samo. Przydomowy parking. Pomału sobie wracam i chłonę okoliczny klimat. Nie wiem, czy widać, ale na drugim brzegu jest siano pozawijane w prześcieradła. Chłop brał to na plecy i przenosił na drugą stronę rzeki. Dzisiaj śpię nad rzeczką. Woda już się gotuje na herbatkę. Dzisiaj śpię w towarzystwie ukraińskich motocyklistów. Mapka sytuacyjna. |
Autor: | Luca [ środa 07 wrz 2016, 14:03 ] |
Tytuł: | Re: Kryptonim Synewyr, czyli drugie podejście |
No to kolejny, nudny dzień na Zakarpaciu Poranek nad rzeczką. W nocy było wesoło. Wstałem jako pierwszy, reszta jeszcze śpi. Mogę teraz spokojnie obejrzeć motocykle. Ktoś tu ma twardy tyłek. Jak widać pojazd był dostępny całą noc. Wystarczyło tylko przekręcić kluczyk. Większość motocykli miała jakby nadwymiarowe opony i mało który miał tablicę rejestracyjną. Widać, że wczoraj nie próżnowali. Cięższe sprzęty też były. Chyba gruszkowe się ostało? Nawet XJota została przerobiona na motocykl terenowy. Tylne zawieszenie, chyba dopiero co testowane. Opony w kostkę to podstawa. Jak widać nieliczne motocykle rejestracje posiadały. Ktoś to przetłumaczy? Fajnie wmontowany reflektor. Trafiła się nawet jedna armatura, ale już na normalnych oponkach. Chińszczyzna oczywiście też była. Tylna opona ledwo się mieści. Zastanawiam się po co im aż tak szerokie opony terenowe? Po bagnach jeżdżą czy co? Na przodzie też wielki balon. Jest nawet chłodnica oleju. W ciężkim terenie na pewno się przydaje. Ta tablica chyba już długo nie powisi A to wisienka na torcie. Podobno jest tu silnik 125cc i daje rade Nawet po lesie i błocie, podobno. Ciekawe zawieszenie. Jest i drugi skuterek, który bywa tu i tam. Naklejek zlotowych mu nie brakuje. Karpaty znają jak własną kieszeń. Obozowisko budzi się do życia. Kto wie gdzie jest Jelonek? Z tej perspektywy go lepiej widać. Pora się pożegnać. Na tym wyjeździe odkryłem, że coś takiego jak ukraińscy motocykliści istnieje i są nawet ukraińskie motocyklistki. Bardzo sympatyczne z resztą... Ekipa jedzie do pobliskiej wioski coś zjeść na śniadanko a ja ruszam w przeciwnym kierunku. Już wiem, że ten znak zapowiada, że będzie fajnie. Dbają tu o oponki, wiedzą, że UV szkodzi. W kilku miejscach widziałem ciężarówki z przykrytymi kołami. W końcu znalazłem tablicę z nazwą Synewyr. Podwozie Jelonka jak widać jest dobrze zakonserwowane smołą po wczorajszym śmiganiu. Wydrapałem się na jakąś przełęcz i podziwiam widoki. Na szczycie są dwie konkurencyjne kapliczki. Niestety widok na zdjęciu nie oddaje rzeczywistości. Na dole sianokosy w pełni. Koń z furmanką na wzniesieniu nie daje już rady i ludzie pchają co sił. No i weź tu człowieku się połap w tej cyrylicy. Wjechałem na kolejną przełęcz o nazwie Wołowiec. Chwila przerwy na kolejne podziwianie widoków. Piknie Panocku piknie. A na dole znowu praca przy sianie. No to teraz gdzie? A może, by tak w prawo? Tak dużych lodów to jeszcze nie widziałem. Chyba czekoladowe ... Kolejne śmiganie po górach. Może nie widać, ale w prawo jest serpentyna a potem droga leci w dół. No i gdzie ja znowu się wpakowałem? Chyba teraz w prawo? Ooo tak jadę w stronę tamtych gór. Czyżby pustaki z krowiego łajna? Zatrzymałem się przy klimatycznych sklepie wiejskim, gdzie kupiłem pyszne ciasteczka. Od sprzedawczyni dowiedziałem się, że źle jadę. To chyba tu. Nazwy podobne to człowiekowi może się pomylić w tej cyrylicy. Te same góry, ale trochę od innej strony. Wysoko w górze widać wioseczkę, ale nie dane mi będzie do niej dotrzeć. Byłem blisko, ale postanowiłem skręcić na prawo. Asfalt jest, jednak z każdym metrem robi się coraz ciekawiej. No i asfalt się skończył a robi się coraz bardziej stromo. Dreszczyk emocji jest. Wprawdzie spadochronu nie mam, ale strzałka mnie skutecznie przekonała, żeby znowu odbić na prawo. Chwila przerwy. Silnik się mocno zagrzał a i mi ta chwila odsapu się przyda. Eeeee... Chyba przestanę już kupować snickersiki. Jest pięknie, groźnie i tajemniczo. Niespodziewanie minęła mnie ciężarówka z babami na pace. Zwoziła kobiety z gór. Tablicę z nazwą ostatniej miejscowości ledwo dostrzegłem w krzakach. Lipowiec brzmi bardzo polsko. Wsi jednak dalej nie widać a podjazd po tym szutrze jest niczego sobie. Niespodziewanie pojawiły się płyty betonowe i pierwsze domy we wsi. Napływa coraz więcej chmur i to mnie trochę martwi. Jakiś opuszczony bar, czy dom kultury? Stare, wysłużone ciężarówki nadal dzielnie służą w tym ciężkim terenie. Jest nawet jakaś mała cerkiew. Płyty betonowe ciągną się przez całą wieś. We wsi jest jeden sklep spożywczy. Niestety kwasu nie mieli, ale za to orzeźwić się mogłem innym sposobem. Jestem mocno spocony to odrobinę lokalnego lodu mi nie zaszkodzi. Drzwiczki niczym na westernie a i zaplecze z ciekawą historią. Jeszcze na chodzie, czy już nie? Coś szybko biegnie w moją stronę, by mnie pożreć. No i weź tu człowieku nie wyciągnij czegoś dobrego z plecaka. Pies musiał być bardzo głodny, bo jadł zwykły chleb aż mu się uszy trzęsły. Jest nawet sad. BabaLuca bardzo lubi takie płotki, zatem o to płotek. Grządki na zboczu góry, ale są. Wioska została gdzieś w tyle a ja się wspinam coraz wyżej. Płyty betonowe nadal są i to z dwóch pasów zrobiły się trzy. Czasami były jakieś niedobory w płytach, ale Jelonek dzielnie dawał radę. Ktoś tu sobie mieszka na środku drogi. Dajesz Jelonek, dajesz ... Widoki robią się bajeczne. Karpaty są piękne. Widać nawet Lipowiec. Padłem z sił. Pół godziny drzemki dobrze mi zrobi. Obudziło mnie wycie ciężarówki. Jedzie tam w dole (żółta strzałka) a wycie silnika i mostów niesie aż tutaj. Ciężarówka wiezie na pace pełno rowerzystów i rowery, takie z grubymi oponami. Szczęka mi opadła. Jeszcze ostatnie spojrzenie i wspinam się dalej. Miejscami była nawet całkiem fajna droga z tych płyt. Są nawet serpentyny z płyt betonowych. Tego jeszcze nie przerabiałem. Jestem już bardzo wysoko, ale jeszcze nie na szczycie. Wieża, chyba telefoniczna i jakieś ruiny czegoś. W ciągu kilku minut pogoda nagle zaczęła się zmieniać. Niespodziewanie zza szczytu wyszły chmury i zaczęło solidnie wiać. Zrobiłem fotkę Jelonkowi i dosłownie ... ... i dosłownie trzy minuty później zrobiłem drugą fotkę i zobaczcie jaka zmiana. Wieżę telefoniczną już ledwo widać. Momentalnie zrobiło się ciemno. Ja się wystraszyłem, że zaraz będzie burza z piorunami. Na szczęście burzy nie było, ale wszystko spowiła mgła a właściwie to zwykłe chmury. Postanowiłem się wspiąć jeszcze wyżej. Znowu natrafiłem na jakieś ruiny czegoś i nieprzebrane złoża Barszczu Sosnowskiego. Jadę, ale nic nie widać, wszędzie mgła. Płyty betonowe się skończyły a szczytu nie widać. Znowu jakieś ruiny czegoś, niespodziewanie wyłaniają się ze mgły. Znalazłem szczyt i zdobyłem, a właściwie to Jelon zdobył jak widać. Jestem na szczycie Połoniny Równej. Wieje jakby się wściekło, mżawka, deszcz i przenikliwe zimno... ... a Jelon się gupio cieszy. Badam w tej mgle okolicę z buta i znowu mi kopara opadła. Co krok to z mgły wyłania się jakaś niespodzianka. Jakieś bunkry czy coś? Wchodzić do środka, czy może lepiej nie? Głębokie dziury, biegnące gdzieś pod ziemię. Ciary same chodzą po plecach. Chodzę i ciągle coś odkrywam. Czegoś tak dużego to się tutaj nie spodziewałem. Tunel? Co to tu wszystko robi? Ostrożnie obchodzę ten betonowy klocek dookoła. Co to kurka ma być? Jakieś studnie, zapadliska. Chyba się zgubiłem w tej mgle. Gdzie jest Jelon? W którą teraz stronę? Znowu jakieś ruiny? Czeluść to chyba właśnie tak wygląda. A może bardziej tak? Jest światełko w tunelu. Wszyscy, zawsze mówią, żeby nie iść w stronę światła. Nie mam innego wyjścia i idę w stronę światła. No i gdzie ja znowu wlazłem? Jezioro? Tutaj? Jest w końcu jakiś człowiek. Bać się i uciekać, czy może zaprzyjaźnić? Jakieś hangary czy co? A w środku jednego z hangarów cieplutko, ognisko i pieczenie ziemniaków. Jestem uratowany. Uczta na całego i zostałem na nią zaproszony. Po co te rury i dlaczego biegną pod ziemię? Nigdzie dalej się dzisiaj nie wybieram. Strach jeździć w tej mgle i silnym wietrze. Przeczekam tu do rana... Mapka sytuacyjna. |
Autor: | Luca [ środa 14 wrz 2016, 13:43 ] |
Tytuł: | Re: Kryptonim Synewyr, czyli drugie podejście |
Dzieki za szybką wizualizację |
Autor: | Luca [ piątek 16 wrz 2016, 12:07 ] |
Tytuł: | Re: Kryptonim Synewyr, czyli drugie podejście |
Dzień piąty, ostatni. Noc jakoś przeżyłem, ale było zimno, wilgotno i wietrznie. Idę sprawdzić, czy moi nowi znajomi też noc przeżyli i nie wierzę własnym oczom. Z mgły wyłonił mi się Ford Escort. Czego jak czego, ale Escorta to się tu nie spodziewałem. Prędzej jakiejś uterenowioneł Łady. Sam posiadam podobnego i wiem, że ma dosyć niskie zawieszenie i w terenie Escortem nie poszalejesz. Mieszkańcy tego Escorta jakoś noc przeżyli, ale rano szczękali zębami. Kierowca twierdził, że podwyższył zawieszenie w tym samochodzie o jakieś 10cm. Jak widać po zderzaku to nadal mało. Tym sprzętem zbierają jagody. Taki mieli plan, że od samego rana zabiorą się za zbieranie, ale pogoda popsuła wszystko i postanowili wracać. Jak widać po Jelonie wieje okrutnie a przecież jestem schowany w zagłębieniu. Na szczycie to dopiero daje popalić. Człowiek zziębnięty to gorąca zupka postawi na nogi. Niestety zupka nie wytrzymała trudów podróży. Na szczęście miałem jeszcze jedną w zapasie. Zupka już dochodzi i woda na kawusie też. Może, by tak trochę tego zielonego pięciopalczastego dodać do zupki? Zawsze to jakieś dodatkowe witaminki... Rozgrzałem się to idę ponownie zdobywać szczyt. Miało się wypogodzić a tu mgła jest jeszcze większa niż wczoraj. Jeziorko ledwo widać. Od BabyLucy pożyczyłem telefon z GPS-em to sprawdzę gdzie jestem. Jak widać, jestem całkiem blisko Polski. Całkiem wysoko 1519 metrów nad poziomem morza. Pora wracać. Droga gdzieś tam sobie biegnie w dole. Czym niżej, tym mgła robi się rzadsza. Wiatr też zaczyna słabnąć Nawet miejscami pojawiają się jakieś widoczki. Coś żółtego na horyzoncie? To Tavria. W końcu mogłem namierzyć krzaki z borówkami czy też jagodami. Krzaki solidnie już ogołocone, ale coś tam jeszcze się znajdzie dla głodomora. Mniam ... Po fioletowym języku można poznać kto podjada. Na betonowych płytach nieustannie trzeba uważać, bo niespodziewanie można nadziać koło na wystającego co jakiś czas pręta. W końcu zaczyna coś być widać. Bezkresna przestrzeń, tylko te góry wszystko zasłaniają. I serpentynkami w dół. Jestem gdzieś w połowie góry i już świeci słoneczko i jest cieplutko a na wierzchołku widać tylko taką białą, puchatą czapę. W życiu bym nie pomyślał, że na szczycie przy tak niewinnej chmurce, może być taka zadyma. A tu żadnego wiatru, cisza i spokój. Owieczki się pasą. Pojazdów gąsienicowych też nie brakuje. Dzisiaj niedziela to idę sprawdzić, czy są jakieś msze. Cerkiewka chyba odremontowana w 2000 roku i żywego ducha nie oświadczysz. Wszystko pozamykane, ale za to ciekawe obrazy są. Betonowe płyty się skończyły, teraz będzie trochę szutru. Jestem już na samym dole. Krowy na środku drogi to normalny tutaj widok. No i wdepnąłem... Niezła wichura musiała być, że takie drzewa w połowie połamało. Sam nie wiem co o tym myśleć. Zakarpacki domek. Jak na razie to czym większa speluna, tym lepszy kwas. Typowa zakarpacka wioseczka przy głównej trasie. Ciekawy schowek na piwo. Na Ukrainie pomału, ale jednak turystyka się rozwija w dobrym kierunku. O jest znak, czyli będzie fajnie. No i widoczki znowu robią się coraz fajniejsze. Nic tylko podziwiać. Chyba chodzi o to, że wjeżdżam w okręg Lwowski? Na szczycie Przełęczy Użockiej. Zasieki i panowie uzbrojeni w broń długą? Przetrzepali i puścili wolno. Teraz mnie czeka piętnaście kilometrów takiej zdradliwej drogi. Sfrezowany asfalt i na tym żwirek. Niby można przycisnąć. Ale jak człowiekiem rzuci niespodziewanie to od razu nabiera się respektu. Jak w końcu położą tutaj nowy asfalt to będzie to super motocyklowa droga. Widoki nadal piękne. Jadę wzdłuż granicy, czyli widać nasze piękne polskie góry. Zapora, most i tunel w jednym. Pogoda i ciekawe widoki cały czas dopisują. Właśnie Jelonkowi wyskoczyło osiemdziesiąt osiem tysięcy, osiemset osiemdziesiąt osiem kilometrów i osiemset osiemdziesiąt osiem metrów i osiemset osiemdziesiąt osiem milimetrów, oraz osiemset osiemdziesiąt osiem tysięcznym milimetra. Ach te Ukraińskie drogi. Potrafią nieźle dać w kość. Sam zrobiłem. 5 kilometrów na godzinę to rozumiem, żeby nie palić to też rozumiem, ale te 15m w dymie to nie rozumiem? Zajezdnia autobusów tuż przy granicy. Coś bym jeszcze zjadł dobrego... W końcu dorwałem się do prawdziwego ukraińskiego barszczu. Był pyszny. Na granicy masakryczne kolejki. Nawet Jelon musiał chwilami czekać. Nareszcie jestem na łonie Ojczyzny. Znajome nazwy miejscowości. Jak miło ... Na pierwszej stacji benzynowej uzupełniłem ciśnienie w kołach. W przedniej oponie było tylko tyle. Chyba ją przebiłem? Tylna opona, na której mi najmniej zależy trzyma się bez zarzutu. Most w Przemyślu. Jak zawsze przychodzi czas na małą głupawkę. Luca debeściak. A to Jelon debeściak. W stronę zachodzącego słońca. Po ukraińskich drogach to nasza A4 naprawdę robi wrażenie. No i nie dogoniłem słońca. Miałem już tego nie robić, ale dałem Wróblenowi ostatnią szansę i było smacznie. No i znowu wylądowałem w Pacanowie ? ? ? To już jest koniec. Dzisiaj machnąłem 547km a na całej wyprawie przewinęło się przez koła 1676km. Została tylko ukraińska smoła na podwoziu i na tablicy rejestracyjnej. Pęknięty reflektor w dwóch miejscach. Nie wiem, czy od drgań, czy po prostu dostał kamieniem? I rozwalony zawias w prawym kufrze. Mapka z dnia. |
Strona 1 z 1 | Strefa czasowa: UTC + 1 |
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group https://www.phpbb.com/ |