Jak widać kręci się tu sporo turystów i większość to są Polacy. Normalnie szwędając się po dolnej części Zakarpacia, nie tak łatwo usłyszeć polski język, ale tutaj, bliżej Lwowa można się zdziwić.
Tak na oko to ¾ zwiedzających to Polacy. Nie bez znaczenia jest też fakt, że w polskim przewodniku jest mowa o ukraińskim Skalnym Mieście. Myślę, że tak jak ja, inni też skuszeni ciekawym opisem autora, trafili właśnie tutaj.
Szkoda tylko, że nasza ojczysta mowa za granicą kojarzy się głównie z przekleństwami. Jakoś tak głupio mi się zrobiło i nie zamieniłem z rodakami ani słowa.
Są tutaj widoczne pozostałości jaskiń. Wchodzić nie wolno, lecz polskich turystów nic nie jest w stanie powstrzymać.
Stąd dobrze widać wieś Urycz i widać też z jaką różnicą wysokości musiałem się pieszo zmierzyć.
W dół schodzę drugą stroną, bo można obejść Skalne Miasto dookoła. Widoczki też są nie zgorsze.
Już jestem w połowie zejścia i mogę kontemplować majestat skał z innej perspektywy.
Dalszy ciąg skalnych kontemplacji.
Końcówka trasy biegnie lasem, co daje wielką ulgę od palącego słońca. W lesie skały są porozrzucane na większym terenie, lecz na kolejne spacery nie mam już siły.
Cała okolica należy do Parku Narodowego Beskidy Skolskie a to Skalne Miasto po którym chodziłem to był kiedyś średniowieczny warowny kompleks Tustań, nazywany też twierdzą lub zamczyskiem. Pobierano w tym miejscu myto i stąd ta nazwa od słów ‘tu stań’. Nasz Król Kazimierz Wielki miał nawet swój udział w rozbudowie tej twierdzy.
W 1241r warownia została zniszczona przez Tatarów a pod koniec XVIw. Tatarzy dokończyli dzieła, najprawdopodobniej doszczętnie paląc pozostałości.
No i w którą stronę teraz iść? Na prawo jest lepiej na wiosnę a teraz mamy środek lata to może jednak pójdę na lewo.
Na parkingu Jelon stał w pełnym słońcu, rozgrzany do stu stopni. Chciałem stąd już tylko uciec i nawet nie wchodziłem między stoiska z pamiątkami.
Wsiadłem na rozpalonego Jelona i sturlałem się na dół. Po drodze jednak zauważona kątem oka instalacja, spowodowała, że musiałem zawrócić i uwiecznić ją na fotce.
Jak sądzicie o co chodziło ukraińskim inżynierom? Sześć zaworów do jednego rozgałęzienia?
Dojechałem do asfaltu i już się zastanawiam, gdzie będę spał? Rozglądam się za jakimś interesującym miejscem, lecz na razie nic w oko mi nie wpadło.
Co gorsza asfalt się znowu skończył, jak nożem odciąć i wpadłem z impetem na szuter.
Byłem już zmęczony dzisiejszym dniem i trochę przez ten fakt, nerwy mi popuściły.
Nie mogę już patrzeć na ten szuter i moja irytacja nabiera na sile.
Zanim jednak zdążyłem wybuchnąć i ujawnić światu moją nieuzasadnioną agresję, pojawił się nowiutki asfalcik. Uchcachany rozpędziłem Jelona do ponad setki, po czym za zakrętem, znowu to samo. Bez żadnego ostrzeżenia asfalt się kończy a ja wpadam pełnym impetem na sypki szuter. Jelonem rzuciło na lewo i prawo i skończyłem pięknym telemarkiem. Jedna noga do tyłu, druga do przodu i pion utrzymałem.
Więcej już się tak nie dałem nabrać na nowiutki, jeszcze pachnący asfalcik.
Taki to zwyczaj na Ukrainie, że niewiadomo dlaczego w jednym miejscu zrobią kilkaset metrów świetnego asfaltu, po czym robią dwukilometrową przerwę i znowu pojawia się super asfalcik. Oczywiście różnica poziomów między asfaltem a szutrem jest jakieś 20cm i jak ktoś się zapomni to odczuje boleśnie. Po drodze takich pułapek miałem kilkanaście i za każdym razem już nie byłem taki pewny siebie. Drogi na Ukrainie uczą pokory na wszelkie sposoby.
Pewnie za rok, może dwa, połączą te placki asfaltu i już będzie się jechało normalnie. Znając ich to zostawią sobie szutrem obsiane wszystkie mosty i mosteczki na koniec, by nadal kierowcy nie czuli się za pewnie.
Nareszcie dojechałem do jakiejś normalnej drogi E471, prowadzącej do Stryja. Teraz będę mógł właściwie docenić osiągnięcia miejscowej cywilizacji. Pierwsza zauważona przydrożna restauracja nie uszła mojej uwadze. Bez beczkowego kwasu i porządnego jadła, nigdzie się dalej nie ruszam.
Na szczęście schłodzony kwas o niebiańskim smaku czekał tam na mnie. Tej rozkoszy podniebienia się nie da opisać. Cały dzień dzisiaj ten kwas chodził za mną a jak dołożyć do tego zmęczenie całego organizmu, połączone z odwodnieniem to taki kwas jest, jak, jak no…
No i nie umiem znaleźć odpowiedniego porównania. Może jak seks frytki i rock and roll razem wzięte.
Gdy już ugasiłem pragnienie to przyszła kolej na zaspokojenie głodu. Pamiętam tylko, że było smacznie i że mnie potem brzuch nie bolał, ale co wtedy zjadłem to jakoś nie mogę sobie przypomnieć. Fotki nie zrobiłem i skleroza to wykorzystała.
W międzyczasie gdy czekałem na smakołyki, rzuciłem okiem na Jelona, czy aby czegoś nie zgubił na tych wyboistych szutrach.
Tak zakurzonego łańcucha to jeszcze chyba nie miałem. Szmatki też nie mam, żeby go przetrzeć to chociaż go trochę naoliwię. Zrobi się z tej mieszaniny kurzu i oleju pewnie ścierna maź, ale teraz na trasie, przy dużej prędkości, powinno conieco odpaść.
Wygląda na to, że Jelon po tej szutrowej przeprawie jest nadal w jednym kawałku, choć zauważyłem jeden bardzo niepokojący symptom.
Wygląda na to, że w lewym, tylnym amortyzatorze wybiła się tulejka gumowa. Pewnie wszystko przez te szutry. Dzisiejszego dnia nazbierało się jakieś 97km bez asfaltu a może i więcej.
Śruba przyparła już o sam amortyzator i trze metal o metal. Sprawdziłem tylko, czy śruba się nie popuściła i pozostaje mieć tylko nadzieję, że jakoś na tym dojadę do domu.
Przy prawym amortyzatorze na szczęście jest wszystko ok.
Po obiadokolacji, zakropionej kwasem i kawą, z powrotem wyskoczyłem na trasę E471.
Równiutki asfalcik zrobił swoje i od razu zapomniałem o trudach dzisiejszego dnia, odkręcając manetkę do woli.
Ukraińcy jak już mają trochę asfaltu to jeżdżą bardzo szybko. Teraz już im się nie dziwię, bo dopadł mnie ten sam symptom, po całym dniu szutru. To coś w rodzaju psa, który zerwał się z łańcucha.
Z pojemnością 250cc demonem prędkości nie byłem, ale te licznikowe 120km/h Jelonek spokojnie sypał. Nawet się nie spojrzałem, jak już byłem na obwodnicy Stryja. Słońce jeszcze się nie schowało za horyzont to postanowiłem nawinąć kolejnych kilka kilometrów. Przy okazji będę się rozglądał za miejscem na nocleg.
Jak się można było domyśleć, przy głównej, ruchliwej drodze, żadne krzaki nie wyglądały na tyle zachęcająco, by rozbić w nich namiot. Potem wpakowałem się na coś w rodzaju autostrady i wylądowałem aż we Lwowie. Jechało się dobrze, bo zamiast męczącego upału pod wieczór było przyjemne letnie ciepełko.
Automatycznie moje plany noclegowe musiałem nieco skorygować. Teraz wypada albo znaleźć jakieś tanie lokum w mieście, albo przejechać na drugą stronę Lwowa i szukać miejsca pod namiot na obrzeżach.
Na razie jednak jadę przed siebie, podziwiając miasto. Od tej strony to jeszcze Lwowa nie widziałem.
Byłem pewien, że przejadę przez środek miasta aż na drugą stronę a tu niewiadomo dlaczego czteropasmowa droga się wzięła i skończyła.
Wylądowałem pod jakimś wielgaśnym pomnikiem. Dalej to już tylko wąska droga z kostki.
Ktoś tu ma manię wielkości.
Płaskorzeźba też jest odpowiednich rozmiarów.
Jak widać prym wiedzie tematyka wojenna.
I już wiadomo kto tu jest pomysłodawcą arcydzieła.
Pomnik jest zadbany i nawet jestem zdziwiony, że w obecnej sytuacji politycznej, nikt jeszcze nie wyraził na pomniku swoich odmiennych poglądów.
Domniemam, że nie bez znaczenia jest fakt, że zaraz obok znajduje się jednostka wojskowa.
Czołg pewnie robi za ozdobę, ale kto wie co trzymają w ukryciu?
Jest też i drugi z mniejszym kalibrem. Zapewne kiedyś w tych koszarach stacjonowały wojska radzieckie, jednak dzisiaj na pewno są ukraińskie.
Nie mam pojęcia w którą stronę mam teraz jechać? Idą jakieś dwie kobiety to nie zaszkodzi zasięgnąć języka. Być może matka z córką, bo jedna starsza a druga w wieku studenckim.
Pytam zatem gdzie można tu jedną noc przespać?
Widać, że panie chcą mi pomóc, bo się głośno naradzają.
Dodaję, że w drogim hotelu bym raczej nie chciał spać.
Panie mi wyjaśniają, że hotele są na starówce, ale tam faktycznie może być drogo i ciężko będzie mi wytłumaczyć, jak jechać.
W końcu ta młodsza pyta mnie, czy akademik studencki może być? Przynajmniej tak zrozumiałem, że chodzi właśnie o akademik. Odparłem, że tak oczywiście, jak najbardziej jestem za.
No i zaczęło się tłumaczenie a ja rozumiejąc, czy też nie, grzecznie potakiwałem głową.
Mam chyba jechać taką boczną drogą prosto wzdłuż koszar, potem za jakimś magazynem mam skręcić w lewo, potem znowu prosto aż do końca i znowu w lewo i za jakiś czas po prawej powinien być ten akademik.
Grzecznie podziękowałem i poszedłem w stronę Jelona. Panie jednak widząc moją minę, zaproponowały, że mnie kawałek podprowadzą. Moja duma Easy-Ridera jednak nie pozwoliła skorzystać z tej opcji.
Trochę to skomplikowane, zwłaszcza, że ta główniejsza droga skręcała w prawo i leciała gdzieś w dół a ja miałem jechać prosto to wjechałem na jakąś taką osiedlową.
Potem robiło się coraz bardziej ciekawie. Wjechałem w jakiś szare, zapuszczone blokowisko na pierwszy rzut oka opuszczone przez ludzi (nie we wszystkich oknach są szyby).
Potem była jazda między blokami, zgodnie z wytycznymi, które mój mózg przetworzył z ukraińskiego na zrozumiały dla mnie dialekt.
Droga mi się skończyła i o dziwo po prawej był taki długaśny budynek z dużym wejściem centralnie na środku, przy którym stało kilka samochodów. Jelona wcisnąłem miedzy puszki i poszedłem obczaić co i jak. Na schodach wejściowych natknąłem się na kilka urodziwych studentek i nie marnując czasu od razu pytam czy to jest właśnie akademik studencki? Odpowiedziały z uśmiecham, że jak najbardziej tak. Już się cieszę, bo zapowiada się wesołe towarzystwo na dzisiejszą noc. W holu spotkałem jeszcze więcej urodziwych studentek, pomimo, że jest przecież okres wakacyjny. Kilku studentów też widziałem, ale nie będę się przecież skupiał na tym nic nie znaczącym fakcie.
Szybko znalazłem recepcję i szybko wyciągam z rękawa, przygotowany zestaw pytań.
- czy to akadamik?
- da
- a można tu przespać jedną noc
- niet (pani mnie zmierzyła wzrokiem od góry do dołu i odpowiedziała co odpowiedziała)
Trochę mnie ta odpowiedź zbiła z tropu, bo już się cieszyłem, że dzisiejszą noc spędzę z pięknymi, ukraińskimi studentkami. Jak by nie patrzeć, nadal słowiańska uroda, więc było się z czego cieszyć.
Pytam zatem dalej:
- ale mi tu mówili, że właśnie tu można się przespać
- nie tu a tam. Pani recepcjonistka odpowiada i pokazuje palcem wzdłuż budynku.
Jest jeszcze jedno wejście na samym końcu tego długiego akademika od czoła, albo inaczej to od tyłu budynku.
Był to spory kawałek, więc podjechałem jednośladem a tam są tylko jakieś małe schodki i drzwi, nad którymi pali się jedna, mała żaróweczka.
Wokoło nigdzie żywego ducha i aż strach wchodzić do środka a co dopiero zostawać na noc.
No nic, pukam i wchodzę. W środku jest długi korytarz wzdłuż którego są rzędy drzwi. Zza jednych z drzwi wyłoniła się siwiuteńka staruszka. Widząc wieczorową porą całego faceta, ubranego na czarno, można się w tym miejscu wystraszyć. Staruszka miała strach w oczach, więc długo nie czekałem i najłagodniej jak potrafię, zapytałem się czy mogę tu przespać noc?
Było widać, że kamień spadł kobiecinie z serca, że nie przyszedłem ją udusić, tylko chcę grzecznie przekimać do rana.
Cena za noc była śmiesznie niska, bo zaledwie 140 hrywien (czyli jakieś 21zł), tylko, że okolica taka nie bardzo. Nie ma nawet gdzie motocykla postawić.
Staruszka portierka też nie wie, gdzie mógłbym bezpiecznie zostawić motocykl. W końcu stwierdziła, że muszę się wrócić i tam gdzieś jest jakieś strzeżone osiedle i mógłbym się dogadać tam ze strażnikiem i zostawić pod opieką Jelona.
Jakoś ta opcja nie przekonała mnie, więc podziękowałem i ruszyłem w drogę powrotną.
Jak się można było domyśleć żadnego parkingu strzeżonego nie znalazłem ani żadnego ukraińskiego ochroniarza.
Dojechałem tak do starówki i znowu rozglądam się za jakimś noclegiem. Teraz zdecydowany jestem już na hotel. Czym człowiek jest bardziej zmęczony, tym więcej jest w stanie wydać na nocleg. Ciekawe, gdzie jest moja granica zmęczenia, przy której będę skłonny oddać wszystko co mam?
Starówka jest całkiem rozległa, lecz jakoś nie mogę trafić na jakikolwiek hotel.
Zaczyna się ściemniać i jazda po nierównej, śliskiej kostce nie należy do przyjemności. Już mi się nie chce dłużej szukać, już to pierwsze miejsce nie wydaje się tak straszne. Wracam do tego akademika i niech się dzieje co chce. Tylko czy teraz tam trafię?
Jakimś cudem dojechałem pod znane mi drzwi, ale już w kompletnych ciemnościach. Teraz to miejsce wygląda bardziej strasznie.
Przywitałem się jeszcze raz ze staruszką portierką i oznajmiłem że po namyśle zostaje. Motocykl zaparkowałem przy samych drzwiach. Staruszka jednak zaprotestowała, że nie będzie mi pilnować całą noc motocykla, bo chce w nocy spać. Widzę, że się boi o mój motocykl bardziej niż ja. Musiałem tłumaczyć, że motocykl ma alarm i że jak ktoś będzie chciał go ukraść to na pewno włączy się syrena. W końcu dała się przekonać, lecz stwierdziła, że lepiej będzie jak sam będę sobie pilnował i kazała mi zaparkować motocykl pod oknem mojego pokoju.
Najpierw musiałem pójść wybrać sobie pokój a potem podjechałem pod własnoręcznie rozświetlone okno. By się tam dostać wjechałem na jakiś zniszczony chodnik, a potem końcówka drogi była po wyboistym trawniku.
Zabrałem wszystkie potrzebne klamoty, przykryłem Jelona plandeką i uzbroiłem alarm. Nie bez znaczenia jest w takiej sytuacji fakt posiadania odpowiedniej plandeki. Po pierwsze to szary kolor spowodował, że w tych ciemnościach Jelona było słabo widać, po drugie to jak ktoś już zobaczył to ciężko było ocenić wartość tego co znajdowało się pod, po trzecie nie było widać rejestracji, więc nie kusiło tych co mają jakieś uprzedzenia do Polaków.
Do tego sprawnie działający alarm i mogę spać spokojnie. No może nie tak spokojnie, bo wyczaiłem kawałek dalej, używaną ścieżkę, prowadzącą prosto w gęste krzaki.
Ścieżka pełniła rolę jakiegoś ważnego szlaku transportowego, bo co jakiś czas pojedynczy, umundurowany żołnierz znikał w gęstwinie chaszczy, po czym pojawiał się z jakimiś pakunkami. Przypuszczam, że to najszybsza droga do monopolowego, ale może się mylę i chodzili sobie tylko poobcować z miejską zielenią. Dlaczego własnie w nocy, ktoś zapyta a to już by rozmawiać z poszczególnymi przypadkami, bo każdy może mieć swoje własne powody. Ważne, że póki co nie są zainteresowani ukrytym pod plandeką Jelonem.
Pokój który sobie wybrałem, był jednym z kilku dostępnych pokoi. Typowe ustawienie akademickie. Pierwsze drzwi z korytarza prowadziły do przedsionka w którym były, wspólne na dwa pokoje umywalki, prysznic lodówka i kibelek. Kolejne drzwi prowadziły do pokoju dwuosobowego lub trzyosobowego w zależności, które drzwi się otworzyło. Wybrałem sobie pokój trzyosobowy nie dlatego, że był sporo większy, lecz dlatego, że miał telewizor. Ogólnie to wszystko było bardziej przestronne niż w naszych akademikach. Korytarz, przedsionek, pokoje i wszystko większe, takie balszoj z rozmachem.
Część akademika po prostu była wydzielona z osobnym wejściem, najprawdopodobniej z przeznaczeniem dla gości odwiedzających. Jak się okazało tego wieczoru byłem jedynym gościem i tą noc przyszło mi spędzić tylko ze staruszką portierką a nie z młodymi, ślicznymi studentkami. Wprawdzie były w tym samym akademiku, lecz skutecznie zostałem odizolowany, co nie przeszkodziło mi napisać do BabyLucy, informacyjnego SMS-a, by się nie martwiła, że żyję, jestem zdrowy i śpię dziś we Lwowie ze studentkami.
Najpierw był po trudach dnia prysznic a dopiero potem zabrałem się za przyrządzenie kolacji na ciepło. Woda się już grzeje a ja wygrzebuje wszystkie smakołyki, które jeszcze mi zostały. Nagle jak coś łupnie i błyśnie, jakby piorun wpadł do pokoju, aż podskoczyłem. Światło na ułamek sekundy przygasło, po czym poczułem swąd palonego tworzywa.
No tak moja grzałka w wielkim stylu wyzionęła ducha. Upaliło przewód przy samej wtyczce.
Dobrze, że zabezpieczenia wytrzymały i nie zgasło światło w całym akademiku. Byłoby potem tłumaczenia, że żadnych niecnych zamiarów nie miałem.
No tak grzałka padła w połowie grzania wody. Benzynowej kuchenki ‘smiert turisty’ rozpalał teraz na środku pokoju nie będę, bo znając moje dzisiejsze szczęście to wybuchnie i jak z prądem się nie udało to chociaż na pocieszenie, spalę cały akademik.
Zawsze jednak można stworzyć jakiś plan B, tylko wystarczy trochę pomyśleć. Dobrze, że mój traperski scyzoryk tym razem zabrałem ze sobą. Zamiast do smarowania masła, przyda się teraz do poważniejszych rzeczy.
Odskrobałem trochę izolacji i wualaa, mamy arcydzieło. Trochę strach to ponownie wkładać do gniazdka, ale jak nie ma ryzyka to nie ma przygody.
Najedzony i umyty mogłem spokojnie udać się na zasłużony wypoczynek.
Oczywiście długo sobie nie pospałem, bo obudził mnie alarm. Kradną Jelona !!!
Wyskoczyłem z łóżka jak z procy, dwa susy i już jestem przy oknie. Jelon przestał piszczeć a w okolicy nikogo. To był tylko sygnał ostrzegawczy, właściwe wycie się nie włączyło, czyli coś musiało poruszyć czujnik drgań.
Ledwo dziada wypatrzyłem w tych ciemnościach. To czarny kot. Teraz był obok Jelona, ale wcześniej pewnie na niego skoczył i uruchomił alarm. Przepędziłem bestię i znowu poszedłem spać. Kot chyba wziął sobie do serca moje słowa przestrogi, bo spałem już do rana bez żadnych przygód.
Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 315
Widzianych krajów: Ukraina
Awarie: Rozleciała się tulejka gumowa w lewym tylnym amortyzatorze
Mapka poglądowa z dnia.