Banici Azjatyckich Motocykli

Forum miłośników chińskich motocykli, jak również koreańskich, indyjskich i japońskich.
Teraz jest wtorek 03 gru 2024, 20:19
pl.helperformance.com/


Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 9 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: piątek 02 cze 2017, 13:11 
Offline

Dołączył(a): sobota 26 lis 2016, 21:56
Posty: 25
Lokalizacja: Przemyśl
Płeć: Banita
Motocykl: Zipp Raven 125 Lux
Byłem po południu w Przystani, lecz do 18:00 dotarł tylko Verdgar. Niestety nie mogłem dłużej czekać, bo czekała mnie droga powrotna 2 godziny po górach a zaczynało się robić zimno. Na zaostrzenie apetytu przywiozłem Kolegom ukraiński kwas sprzedawany w Polsce. Mam nadzieję, że grupa jest dzisiaj w komplecie i bawi się dobrze. Dowiemy się wszystkiego, bo jest z nimi L... literat.
Pogoda brzytwa. Niech żałują Ci co nie pojechali.


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: niedziela 04 cze 2017, 18:36 
Offline
Szturmowiec Imperium
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 14239
Lokalizacja: Niemal Piaseczno
Płeć: Banita
Motocykl: DL650A + VOGE 900DSX
Veni, vidi, vici :)
Wypiliśmy morze kwasu i wróciliśmy :)
Było więcej niż zarąbiście :)
Więcej w tym foty niebawem, w każdym razie niepowtarzalna okazja by poczuć się jak Luca (posilać się chińską zupką, dojechać w zakazane miejsce i zmarznąć pod namiotem rozbitym na wysokości 1500m.n.p.m), odeszła do historii :)

_________________
Ukłony - Piotrek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: wtorek 06 cze 2017, 19:22 
Offline
Szturmowiec Imperium
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 14239
Lokalizacja: Niemal Piaseczno
Płeć: Banita
Motocykl: DL650A + VOGE 900DSX
Moja wersja wydarzeń :)

Do kierunku wschód byłem zawsze lekko uprzedzony. Nie było ku temu jakiejś wyraźnej przesłanki, może to lata przymusowej nauki rosyjskiego a może jakieś historyczne animozje, w każdym razie zawsze mówiłem, że dopóki nie będzie tam cywilizacji ja się tam nie wybieram (cywilizacja to dla mnie np. normalne przekraczanie granic).
I pewnie byłoby tak do dziś gdyby Luca nie wsadził kija w mrowisko zapodając temat wypadu na Połoninę Równą. Luca był już tam kilka razy, wie co i jak, będzie dobrze, tak sobie pomyślałem i nie myliłem się ani trochę ale po kolei.

Przygotowania:
Zwyczajowo kilka dni przed planowanym terminem mała zmiana planów i przesunięcie wyjazdu o tydzień. W sumie dla mnie to przesunięcie niewiele zmieniało a, że już się przyzwyczaiłem do zmian planów na wyjazdach nawet byłem zadowolony.
Luca oczywiście instruował, ile wziąć waluty na co się nastawiać itp. generalnie z zaleceń Łukasza nie przydało się tylko Euro, które warto było wziąć na przejazd przez Słowację.

Dzień 0 - prolog - z Piaseczna do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej - 444km
Wyjazd już w czwartek. Spakowany byłem praktycznie od rana ale jak zwykle w pracy mała awaria okazała się poważna i już się nastawiałem na wyjazd w okolicach 16stej ale jakimś cudem udało mi się ogarnąć sytuację i już około 12:30 przyczepiałem namiot do motocykla. Luca miał nosa i akurat wtedy zadzwonił, wstępnie umawialiśmy się, że najpierw przyjadę do Niego i dalej razem pojedziemy ale skoro udało mi się wcześniej wyrwać spotkamy się już na miejscu.
Wybór trasy pozostawiłem nawigacji mając nadzieję, że mnie czymś zaskoczy i nawet się nie zawiodłem. Od Rzeszowa do Przemyśla przejechałem się autostradą a potem super malowniczymi, pustymi i co najważniejsze pełnymi zakrętów drogami dotarłem do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej.
Tuż przy bramie stał Pysiu, pozdrowiłem go (jak każdego motocyklistę) ale w motocyklowych ciuchach go nie poznałem (Pysiu, będziesz bogaty, tylko jeszcze nie wiem kiedy) :). Poznałem za to bez pudła jego motocykl i rozglądałem się za nim więc spotkanie było formalnością. Chwilę pogadaliśmy ale Pysiu musiał jechać bo i tak już dłuższą chwilę czekał a zaczynało się robić zimno. Pysiu podrzucił nam pierwszą porcję kwasu chlebowego i bardzo słusznie zaznaczył, że należy pić schłodzony.
Rozbiłem namiot, posiliłem się, pogadałem z innymi gośćmi BMP (nawet jeden spytał czy może się przymierzyć do mojego motocykla).
Obrazek

Chyba w okolicach 20stej pojawili się dotąd nieznani Bartek i DaJan z KCM. Wzięli do spółki ostatnią wolną wiatę motocyklową także nie musieli rozbijać namiotu, więc delektując się kwasem od Pysia spokojnie czekaliśmy na Łukasza.
Łukasz dotarł około 22:30, nieźle zmarznięty (słońce niestety już nie świeciło i temperatura spadła do około 8C).
Jak tylko Luca odtajał, trochę pogadaliśmy i już dobrze po północy poszliśmy spać. Jeszcze przed wejściem do namiotu rzut oka na termometr w motocyklu, 6,1C upał zdecydowanie odpuścił, to nie będzie Ciepła noc. I nie była, spałem ubrany chyba we wszystko co miałem poza ciuchami motocyklowymi.

Dzień 1 - przekraczając granice - Z Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej, przez Słowację na Połoninę Równą (Ukraina) - 291km
Obudziło mnie ciepło, słońce już około 7mej rano nagrzało namiot i zrobiło i się za ciepło. Prysznic, śniadanie, pakowanie, kilka słów z Markiem z BMP i ruszamy w drogę.
Kilka minut po 9tej pierwszy postój na kilka fotek z widokiem na jezioro Solińskie.
Obrazek

Kolejny postój w Cisnej, kto musi tankuje, ostatnie spożywcze zakupy w Polsce. Około 11stej ostatni postój w Polsce.
Obrazek

Granica ze Słowacją to formalność, przejeżdżamy przez Medzialborce (kiedyś muszę tu jeszcze raz wpaść pozwiedzać muzeum Andy Warhola), pierwszy postój w Słowacji wymuszony przez awarię. Z kasku DaJana odpada plastikowe mocowanie szybki. Bartek nawet zauważył jak coś odfruwa i nawet próbowaliśmy tego szukać ale bez powodzenia. Na szczęście konstrukcja mocowania umożliwia zastąpienie zaginionego plastikowego elementu śrubą z nakrętką, od tej pory DaJan udaje Frankensteina i jedzie ze śrubą wystającą z kasku :).
Obrazek

Kolejny postój Luca zarządza pod czołgiem w miejscowości Stakćin.
Obrazek

I chwilę później koło zapory w Narodnym Parku Poloniny.
Obrazek

Łukasz wyjątkowo popija wodę a nie kwas :)
Obrazek

I kolejny postój przy "czerwonym kółku". Warto dodać, że w nawigacji ta droga nie była oznaczona jako zamknięta i raczej doszliśmy do słusznego wniosku, że znak dotyczy okresu zimowego (z drugiej strony tej drogi stał identyczny znak ale był przekręcony tak jakby faktycznie okresowo obowiązywał a z tamtej strony było bliżej cywilizacji)
Obrazek

A tu postój w odrobinie cienia:
Obrazek

Niedługo później byliśmy już na granicy Słowacko-Ukraińskiej. Dla człowieka przyzwyczajonego do granic układu Schengen to prawdziwy szok. Takich odpraw granicznych nie pamiętam nawet z czasów komunistycznych (może pamięć zawodzi). Kontrola bagażu (co ciekawe tylko kufra a mina kontrolującego żołnierza kiedy po otwarciu kufra zobaczył tylko szczelnie dopasowaną do kufra torbę - bezcenna), przesłuchanie, dokąd jedziemy i po co a na koniec jeszcze jeden żołnierz odbierający talony z pieczątką odprawy celnej i paszportowej. Mimo wszystko granicę przekroczyliśmy dość sprawnie i niedługo później mogliśmy wypić pierwszy kwas i zakosztować Ukraińskiej kuchni.
Syci i zadowoleni pojechaliśmy dalej, Luca zrobił przerwę kiedy skończył się asfalt.

Zatroskana mina Łukasza mówi wszystko, "teraz zobaczycie jak to jest jeździć tam gdzie ja".
Obrazek

Asfalt zniknął na dobre i pojawiły się betonowe płyty od czasu do czasu trochę w gorszym stanie :)
Postój w ostatniej wiosce przy sklepie. Sympatyczna rozmowa z Panem z obsługi sklepu i ostatnie tego dnia zakupy.
Obrazek

Właśnie w tym miejscu Luca uciął sobie drzemkę na drodze kiedy był tu poprzednio :)
Obrazek

Postoje były całkiem częste żeby dać odpocząć nam i silnikom motocykli, zwłaszcza te chłodzone powietrzem nieźle dostawały w kość (cały czas na pierwszym biegu i non stop pod górę)

"Odwracam się a tu taaaaaaka chmura mnie atakuje"
Obrazek

Zachód na wschodzie :)
Obrazek

A widoki są naprawdę niesamowite a jak się niedługo okaże będzie tylko lepiej.
Obrazek

Przy kolejnym postoju żeby postawić motocykl na stopce bocznej muszę zjechać z płyt. Odetchnęliśmy chwilę i ruszamy. Wykorzystuję, że jadę na końcu i jeszcze przed odjazdem się wysikam, Wsiadam na motocykl ale próba wjazdu na płyty kończy się upadkiem. Nic się nie stało, motocykl oparł się na gmolach i stelażu, prędkość była żadna więc nic nie miało prawa się stać ale motocykl leży tak, że koła nie dotykają podłoża. Próbuję go podnieść ale kompletnie nie ma jak się zaprzeć bo kamienie osuwają się spod nóg. Droga za chwilę powinna się skończyć i koledzy po mnie wrócą ale przecież nie będę tak siedział.
Trochę przesunąłem leżący motocykl. Mam już trochę lepszy chwyt ale podnieść nie mogę, co jest, przecież wiem, że go podnoszę bez problemów. Odpinam bagaże, zdejmuję nawet kufer centralny i udaje mi się podnieść motocykl i nawet wjechać na płyty. Trochę podrapane gmole to jedyne straty. Satysfakcja, że sam sobie dałem radę jest całkiem spora. Zakładam bagaż z powrotem i ruszam, zgodnie z oczekiwaniami za moment widzę jadącego z przeciwka Bartka a chwilę później Łukasza. Już wszystko OK więc raz dwa wszyscy jesteśmy na górze.

Widok na górze powala, po horyzont widać tylko góry. Równie spektakularny widok widziałem tylko raz w życiu. Łukasz jeszcze raz pyta czy nic mi się nie stało ale na szczęście wszystko zarówno ze mną jak i motocyklem jest w najlepszym porządku. Prawdę mówiąc przed wyjazdem liczyłem się z glebą w trudnym terenie i nawet miałem zabrać zapasowe kierunkowskazy ale zapomniałem, niestety zapomniałem też zabrać kamerki a filmik z wjazdu sam chciałbym zobaczyć.
Słońce się chowa więc puki jeszcze jest widno rozbijamy obozowisko.
Kiedy namioty już stoją idziemy na spacer po okolicy, widok nadal jest powalający zwłaszcza, że pojawiają się światła miasteczek a niebo jest całe usiane gwiazdami, żadne zdjęcie tego nie odda to trzeba zobaczyć na własne oczy.

Kiedy wracamy do motocykli szybki przegląd statystyk z komputera pokładowego, zwłaszcza statystyka temperatur jest imponująca:
Obrazek

Wcinamy kolacyjkę, gadamy, podziwiamy widoki i w końcu idziemy spać.
Choć w nocy było o trzy stopnie cieplej (nad ranem dwa) niż w BMP, zmarzłem tej nocy okropnie, założyłem nawet rękawiczki wewnętrzne, które zawsze wożę ze sobą w kurtce.

Dzień 2 - Ukraińskie "autostrady" - Z Połoniny Równej do Wetliny - 273km
Tym razem budzi mnie zimno :) Słyszę też, że chłopaki też już wstali. Wychodzę z namiotu i robię fotki naszego obozowiska:
Obrazek

Wschód słońca na wschodzie :)
Obrazek

Tutaj widać drugi bunkier:
Obrazek

Wracając do obozowiska penetruję bunkier:
Obrazek

Postać na końcu bunkra to wracający ze spaceru Luca:
Obrazek

Łukasz przynosi dwie wiadomości:
Pierwsza: nie jesteśmy tu sami, przy drugim bunkrze też ktoś biwakuje, chyba miejscowi bo stoją dwie maszyny z koszami i słychać chrapanie.
Druga: właśnie ulepił bałwana :)
Oczywiście w tego bałwana nie bardzo wierzyłem, w sumie spacerowaliśmy podobną trasą i śniegu nie widziałem ale Łukasz miał zdjęcie na dowód.
Musiałem się przejść jeszcze raz i zlokalizować śnieg, oczywiście był i po chwili bałwan Łukasza miał towarzystwo:
Obrazek

Łacha śniegu ukrywała się w zagłębieniu i nietrudno było ją przeoczyć:
Obrazek

Słońce podniosło już temperaturę i chęci do życia. Udało się nawet zjeść śniadanie i zwinąć namiot. Jako, że miałem największy namiot zabrałem się pierwszy do roboty, żeby koledzy na mnie nie czekali. Nie musieli czekać bo pierwszy byłem gotowy do drogi. Ustaliliśmy, że spotykamy się przy krzyżu na pamiątkową fotkę.
Samotnie stać w takim miejscu to naprawdę niesamowite przeżycie:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Znów żałowałem, że nie mam ze sobą kamerki i żeby nie płakać z tego powodu wybrałem się na zwiedzanie drugiego bunkra. Tak jak mówił Łukasz ten drugi był sporo ciekawszy konstrukcyjnie:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Działalność miejscowych artystów:
Obrazek

Wróciłem pod krzyż i już za moment podjechali tam koledzy:
Obrazek

Fotka grupowa motocykli, wersję z ludźmi ma Łukasz:
Obrazek

Łukasz obiecuje, że jak zjedziemy na dół napijemy się kwasu, więc nie ma co zwlekać.
Udaje mi się zrobić takie zdjęcie:
Obrazek

Zjazd na dół budził sporo obaw, zwłaszcza co do odcinków gdzie nie było płyt tylko luźne kamieniste podłoże ale okazało się, że poszło całkiem sprawnie i bez żadnych problemów.
Na dole zgodnie z obietnicą Luca napiliśmy się kwasu a nawet zakosztowaliśmy lokalnej kuchni próbując pączków z mięsem :)
Serio wyglądało jak pączek i ciasto miało konsystencję jak pączek ale nie było słodkie a nadzienie było mięsne, kapuściane lub serowe i było bardzo smaczne.
Po chwili w knajpce zameldowali się nasi sąsiedzi, motocykle z koszami nas zmyliły, to byli nasi! To było naprawdę niezapomniane spotkanie, oczywiście posiedzieliśmy przy jednym stole dobrą chwilę dzieląc się doświadczeniami, delektując kwasem i mięsnymi pączkami (po chwili już ich zabrakło).
W knajpce zameldowała się też jeszcze jedna ekipa motocyklistów tym razem z Austrii, oczywiście przywitaliśmy się z nimi a niedługo potem pożegnaliśmy bo ruszyliśmy dalej.

Motocykle naszych sąsiadów z Połoniny
Obrazek

Dalsza droga przyniosła kolejne zaskoczenie, do wczoraj myśleliśmy, że stan dróg na Ukrainie jest fatalny a dziś okazało się, że jest jeszcze gorzej. Takich dziur gdzieniegdzie połatanych asfaltem jeszcze nie widziałem. Tempo jazdy nie było zbyt wysokie bo uważnie czytaliśmy przekaz napisany alfabetem braila na drodze.
Po drodze wyprzedziła nas znajoma ekipa z Austrii ale niedługo później spotkaliśmy się w przydrożnej restauracji.

Oczywiście kwas był obowiązkowym punktem programu:
Obrazek

Kolegów z Austrii spotkaliśmy tego dnia jeszcze trzy razy razy. Raz kiedy oni stali przy drodze a my ich wyprzedziliśmy, później znów nas wyprzedzali a potem znów spotkaliśmy się w knajpce.
Austriacy zawsze popijali wodę mineralną a my zawsze kwas podawany w szklankach lub kuflach jak piwo, ciekawe co sobie o nas myśleli koledzy z Austrii ale obawiam się, że pogłębiliśmy pewne stereotypy o Polakach.

Warto dodać, że droga się poprawiła asfalt stał się równy ale żeby nie było za słodko każdy mijany most nie wiadomo czemu był miał nawierzchnię z samych dziur. Po drodze spotkał nas też punkt kontrolny. Droga zastawiona szlabanem a żołnierz sprawdził nasze dokumenty. Na szczęście i tym razem udało się przejechać bez problemów.

Przed granicą zatankowaliśmy jeszcze tańszego paliwa i zrobiliśmy ostatnie zakupy. Luca szukał na stacjach benzynowych kompresora żeby uzupełnić spuszczone celowo powietrze ale tak jak przy poprzedniej wizycie na Ukrainie na stacjach nie było kompresora wcale albo był niesprawny. Tu udało mi się pomóc bo miałem ze sobą mini kompresorek i raz dwa opony były przygotowane na luksus Polskich dróg.

Granica i ten sam cyrk co na wjeździe, zaglądanie do kufrów, talony, zbieranie pieczątek. Nawet Polska kontrola graniczna zajrzała do kufrów ale Pan od razu powiedział, otwórzcie kufry na moment muszę zerknąć i pokazał wzrokiem kamerę monitorującą jego pracę.

Za granicą Luca poprosił żeby prowadzenie grupy objął ktoś inny, wcale mnie to nie dziwi bo pierwszy raz Łukasz musiał aż tyle patrzeć w lusterka ;)
Dróg może nie znałem tak dobrze jak Łukasz ale miałem nawigację i bez problemów poprowadziłem naszą grupę najpierw pod Biedronkę w Ustrzykach a potem do Wetliny gdzie mieliśmy zaklepany nocleg w schronisku. Warto dodać, nocleg załatwił Bartek dzięki przyjaciołom z forum Junaka którzy przypadkowo w ten weekend spotkali się w Bieszczadach.
Dla nas było to o tyle cenne, że mogliśmy się wyspać w łóżkach i skorzystać z prysznica, normalnej łazienki i kuchni :)
Oczywiście wieczór wspólnie spędziliśmy przy ognisku.

Dzień 3 - epilog - z Wetliny do domu - 524km
Obudziło mnie gorąco :) Słońce zaglądało do okna pokoju w którym spaliśmy i zaczęło go nagrzewać. W sumie wolę budzić się od ciepła niż z zimna :)
Jeszcze wczoraj mieliśmy ustalenia, że rano rozjeżdżamy się w swoje strony z tym że ja pojadę kawałek z Łukaszem a DaJan z Bartkiem, jednak rano Luca zaproponował małą zmianę planów. Zmiana planów to moja ulubiona część każdej eskapady więc przystałem ochoczo na nowy plan, obejmujący małe zwiedzanie i wizytę w domu rodzinnym Łukasza.
Najpierw oczywiście śniadanko i łatwiejsze niż do tej pory pakowanie (namiot już był zwinięty) i startujemy.

Pierwszy przystanek to Kolej Bieszczadzka:
Obrazek

A kolejny to zapora w Sieniawie:
Obrazek

Obrazek

Podczas wizyty w swoim domu rodzinnym (gdzie ugoszczono nas po królewsku choć mieliśmy wpaść tylko na kawę), Luca pokazał nam motocykl WSK na którym stawiał pierwsze kroki motocyklowe i jeszcze kilka innych sprzętów w tym takie coś:
Obrazek

Konstrukcja ta to dzieło rąk Łukasza, do napędu jest wykorzystany silnik z malucha (więc odgłos pracy brzmiał znajomo)
O ile pochodzące z malucha koła każdy zauważy to dostrzeżenie akcentu motocyklowego tej konstrukcji będzie już wymagało bardziej wprawnego oka :)

Czas zaczął już gonić chłopaków więc pożegnaliśmy gościnne progi i ruszyliśmy dalej, kawałek przejechaliśmy jeszcze razem a potem odbijali po kolei DaJan a moment później i Bartek. Luca prowadził nas drogą, którą dotychczas znałem tylko z jego opisów ale poznałem bez pudła (co pokazuje jak dobre są to opisy).
Podczas chwili przerwy na stacji benzynowej Łukasz zaprosił mnie do siebie na sernik na zimno, grzechem byłoby by odmówić zwłaszcza, że miałem wpaść do niego już jadąc w Bieszczady. Droga szła nam bardzo sprawnie, kilometry znikały raz dwa choć przygód też nie brakowało, a to sarna przebiegła przez drogę a to przesuwał się przez nią wijący się zaskroniec. Dojechaliśmy do domu Łukasza gdzie znów zostałem ugoszczony po królewsku (a miał być tylko sernik i kawa ;)). Warto dodać, że rodzina Łukasza zgodnie pytała czy przywiózł kwas :) Kwas oczywiście był więc Luca nie musiał wracać na Ukrainę ;)
Skorzystałem z okazji i obejrzałem nowy sprzęt Łukasza (wreszcie uwierzyłem, że naprawdę go ma)
Obrazek

Chętnie posiedziałbym dłużej bo jak zawsze było o czym gadać ale raz, że nie chciałem robić kłopotu a dwa, że prognozy zapowiadały burze i choć nie boję się wody to jednak jak mogę to wolę jeździć po suchym. Luca zadeklarował, że odprowadzi mnie jeszcze do "siódemki", jak sam powiedział d...pa ma dosyć, ramiona mają dosyć ale dusza jeszcze by pojeździła :) Po drodze Luca zatrzymał motocykl pod nowo budowanym wiaduktem, "miałem odprowadzić Cię do "siódemki" oto "siódemka" i wskazał na budowę :) Oczywiście do tej prawdziwej, starej też mnie doprowadził gdzie jeszcze raz się pożegnaliśmy.
Dalszą drogę pokonałem już sam. Szczęście do pogody nadal mi sprzyjało, dopiero gdzieś za Radomiem droga zrobiła się mokra ale ewidentnie było już po deszczu. Chwilkę pokropiło w okolicy Białobrzeg a potem jakieś krople z nieba zobaczyłem dopiero 3km przed domem. Mokre miałem jednak tylko spodnie od kolan w dół (od wody na asfalcie).

Posumowanie.
Napisałem wcześniej, że niepowtarzalna chwila by poczuć się jak Luca właśnie odeszła do historii i myślę, że trochę tak jest. Podczas całej wycieczki czułem się trochę jak harcerz zdobywający sprawność "być jak Luca". Czy ją zdobyłem? Drużynowy Luca chyba się jeszcze zastanawia ;)

_________________
Ukłony - Piotrek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: piątek 09 cze 2017, 11:12 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Na razie tylko tyle. Najtrudniej jest zaczać. ;)

Dzień wyjazdu, czwartek 1 czerwca 2017

Nareszcie wybiła piętnasta. Godzinkę się urwałem z roboty, więc już mogę zacząć motocyklową przygodę.
Mieliśmy wyruszyć tydzień temu, ale pewne sprawy przybrały niekorzystny obrót, dołożyła się do tego niepewna pogoda i mieliśmy tygodniową obsuwę. Jak się potem okaże wszystkim nam wyszło to na dobre, jednak dodatkowy tydzień oczekiwania dłużył mi się niemiłosiernie.
Śpieszy mi się, więc nie tracąc czasu, niemalże w biegu dopadam Jelona i już pędzimy przed siebie.
No i daleko nie dojechałem. W centrum Kielc macha na mnie jakaś blondyna. Trzyma w ręku motocyklowy kask i macha. Może sobie mnie z kimś pomyliła albo macha do kogoś innego.
Rozglądam się po bokach i wychodzi na to, że macha właśnie do mnie. Zatrzymałem Jelona, uchylam szybkę i czekam co się będzie działo. Podbiegła do mnie i łapczywie połykając powietrze wyjaśnia, że jej motocykl przestał reagować na manetkę gazu. Po uzyskaniu niezbędnych do działania informacji, zaparkowałem Jelona pod Dworcem Kolejowym i pomogłem przepchać jednoślada w bezpieczne miejsce.
Był to całkiem ładny Junak 901 RS.
Obrazek

Szybka diagnoza i już wiadomo, że urwała się linka gazu. Na jazdę wokół komina praktycznie nie zabieram żadnych dodatkowych narzędzi, więc nie za bardzo mogłem się wykazać przy młodej niewieście. Marny śrubokręt nie poradził sobie z solidnie zakręconymi śrubkami przy manetce. Trzeba było zastosować plan B. Wykręciłem sam pancerz linki i wyciągnąłem z manetki. Zerwany winowajca od razu się pokazał. Przypominam, że bardzo mi się śpieszy, więc chcę sprawę załatwić jak najszybciej.
Jak to w życiu bywa, szybkie prowizorki są najlepsze. Na dnie kufra znalazłem resztki drutu które mogą uratować całą sytuację.
Unieruchomiłem pancerz, uwiązałem linkę i owinąłem o manetkę. Prawie, że fabryka , ale prawie robi różnicę jak wiadomo. Najważniejsze, że można w miarę płynnie panować nad przepustnicą.
Obrazek

Pierwsza próba wypadła pomyślnie. Druga była już w ruchu miejskim. Zatroskanie znikło z twarzy młodej blondynki a ja już się cieszyłem, że z czystym sumieniem mogę jechać dalej.
Podziękowała mi i rozstaliśmy się na pierwszym kieleckim skrzyżowaniu.
Mam ze czterdzieści minut opóźnienia, więc piłuję Jelona bez litości. Żałowałem, że się wcześniej nie spakowałem, bo przez to straciłem kolejną godzinę. Trzeba było jeszcze zjeść, umyć się, uściskać najbliższych i dopiero przed osiemnastą mogłem wystartować.
Zerowanie licznika, jedynka i cała na przód.
Obrazek

Jak to mam w zwyczaju wybrałem pod koła malownicze, boczne dróżki, prowadzące przez wioski i wioseczki.
Obrazek

Nawet chłopaki ustroili mi drogę, żebym łatwiej trafił do Czarnej.
Obrazek

Na początku szło świetnie, ale z każdym kwadransem słoneczko nieuchronnie chyliło się ku zachodowi. Postanowiłem jednak zrezygnować z pozostałej, malowniczej części trasy, bo w Lutczy słoneczko z każdą mijaną górą, bawiło się w chowanego i robiło się lekko chłodnawo.
Obrazek

Za chwilę i tak nie będę nic widział, więc wariant B, czyli główne drogi i jak najszybciej się doturlać w Bieszczady. W Brzozowie dopadły mnie już egipskie ciemności i temperatura zaczęła gwałtownie spadać. Wrzuciłem coś ciepłego na siebie i po małym tankowaniu, mknęliśmy z Jelonem w mroku. Długie mi się spaliły i rozkoszy nie było.
Za Leskiem zaczęło mną trząść. Nie, że Jelon kapcia złapał, tylko z zimna szczękałem zębami. Nie było wyjścia i musiałem dodatkowo stracić czas na ubranie grubszych skarpetek, rękawic, drugiej kominiarki i jeszcze na to wszystko nieprzewiewną przeciwdeszczówkę. Szybka w kasku trochę parowała, ale w końcu dało się jechać bez odczuwania przenikliwego zimna. Tak to już jest na starość, krew wolniej krąży w żyłach i byle chłodek a człowiek już marznie. Za młodu to przy takiej temperaturze jazda w krótkim rękawku nie była problemem.
Dla bezpieczeństwa przytuliłem się do tyłu jakiejś osobówki i już nie musiałem wysilać wzroku na słabo oświetlonej drodze. Podwójnie na dobre mi to wyszło, bo za zakrętem stał patrol policji i zgarnęli mojego przewodnika, a ja znowu zostałem sam na drodze.
Dojechałem do Czarnej i wypatruję Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej. Byłem tam tylko raz i to w dzień i od drugiej strony. Trochę mi się zaczęło dłużyć, Czarna się skończyła a Przystani nie ma. Od razu się trafił motocyklista skręcający do swojego domu. Jak to mówią okazja czyni złodzieja, więc od razu zwolniłem i zapytałem, czy daleko jeszcze do BPM?
Chyba chciał jeszcze pojeździć, bo nie uzyskałem odpowiedzi, czy daleko, tylko dostałem propozycję nie do odrzucenia. Na ostatnich metrach będę miał osobistą eskortę. Czekało nas jeszcze kilka ładnych zakrętów i ze wstydem muszę przyznać, że ledwo dałem radę utrzymywać się na ogonie. Widać, że tubylec i zna te zakręty jak własną kieszeń.
No i kolejne zaskoczenie, myślałem, że w czwartek wieczorem w BPM, oprócz nas nie będzie nikogo a tu są jeszcze co najmniej dwie ekipy motocyklowe. Najpierw zobaczyłem DaJana, potem Verdgara a na końcu przywitałem się z Happy_Riderem.
Potem przyszedł właściciel i od razu poczułem motocyklową atmosferę. Podziękowałem nocnemu przewodnikowi za eskortę i w końcu mogłem zrzucić z siebie już niepotrzebne warstwy. Przez tą całą przygodę z blondynką dotarłem z opóźnieniem, gdzieś przed 23-ą.
W nagrodę za dotarcie, zanim właściciel zdążył pójść spać, dostałem pamiątkową naklejkę BPM i gorącą wodę na zupkę. Potem to już były nocne motocyklistów rozmowy, przy całkiem dobrym kwasie, który niespodziewanie sprezentował nam Pysiu. Nastawiłem się na picie kwasu dopiero jutro a tu taka miała niespodzianka.
Gdzieś po północy zrobiło się już tak zimno, że postanowiliśmy iść spać, zanim całkowicie zamarzniemy. DaJan i Happy_Rider ustrzelili ostatnią wiatę a my z Verdgarem pod namioty. Z tym, że mój jest jeszcze na Jelonie. Tak strasznie mi się nie chciało go rozbijać, że przez chwilę się zastanawiałem, czy nie lepiej przespać się na barowej kozetce, ale w końcu się zmobilizowałem i przy asyście Verdgara, namiot stanął jak należy.
DL Verdgara, tak gdzieś przed pierwszą w nocy pokazał 6,1 stopnia. Według prognoz nad ranem miało być ledwo cztery stopnie.
Profilaktycznie owinąłem swój śpiwór plandeką, by uzyskać sprzyjający mikroklimat i poszedłem spać.
Jeszcze tylko fotka przejechanych kilometrów (robiona rankiem następnego dnia, ale wstawię już teraz).
Obrazek

Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 290
Widzianych krajów: Polska
Awarie: Brak

Mapka poglądowa z dnia.
Obrazek


Ostatnio edytowano piątek 09 cze 2017, 11:40 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// expressowa zamiana linków z chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: środa 14 cze 2017, 14:06 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Dzień pierwszy, piątek 2 czerwca 2017

Obudziły mnie jakieś głosy, gdzieś między czwartą a piątą. Jest już jasno, ale słońce jeszcze nie wstało. Ranne ptaszki w postaci dwóch sąsiadów motocyklistów, nie mogą się teraz nagadać. Nie wziąłem sobie zatyczek do uszu i przez to cierpię. Coś wspominają o przymrozku, ale jest tak zimno, że nie mam zamiaru wychodzić z namiotu, by to sprawdzić na własnej skórze. Zasnąć już nie dałem rady, więc cierpliwie koczowałem do wschodu słońca. Od razu jak tylko słoneczko weszło na namiot, zrobiło się cieplej. Po pół godziny już było tak ciepło, że rozsunąłem śpiwór. Po wyjściu z namiotu okazało się jednak, że na zewnątrz wcale jeszcze temperatura nie rozpieszcza i musiałem się wrócić po czapkę i aparat.
Jak widać Verdgar jeszcze sobie smacznie śpi.
Obrazek

Jelonek przykryty to chyba bardzo nie zmarzł.
Obrazek

Bieszczadzka Przystań Motocyklowa w porannym brzasku słońca.
Obrazek

Trudno o bardziej motocyklową ławeczkę.
Obrazek

Obowiązkowa fota to słynna motocyklowa kapiczka.
Obrazek

DaJan i Happy_Rider mają wiatę na motocykle i na siebie. Motocykle śpią na dole a oni tuż nad nimi pod samym dachem.
Obrazek

Wejście z pionową drabiną jest dosyć trudne do zdobycia i jak ktoś przesadzi z procentami to może długo walczyć, zanim zdobędzie fortecę.
Obrazek

Chęć ogrzania się od wewnątrz zmusiła mnie do odnalezienia mojej chińskiej grzałki. Dawno jej nie używałem. Znalazłem wolną fazę i woda już się grzeje. Grzeje się i grzeje i grzeje i dalej zimna. Grzałka mi padła i nici z rozgrzewającej zupki?
Obrazek

Na szczęście to nie grzałka, tylko coś nie halo z prądem. W innym gniazdku spirala ożyła i ochoczo wydziela ciepło. Kabel tylko krótki i trzeba było podratować się ocalałym z ogniska pieńkiem.
Obrazek

Zanim uporałem się z zupką i poranną kawą, towarzystwo wstało, też zmarznięte. Nawet pod wiatą rozkoszy z nocną temperaturą nie było.
Była też możliwość zjedzenia pysznego śniadania w Przystani z czego skorzystali DaJan i HapRid (z lenistwa skróciłem nicka Happy_Ridera na HapRid).
Nie wiem jak to się stało, ale mimo, że pierwszy wstałem to ostatni byłem gotowy do drogi. Jakoś tego ranka słabo mi szło składanie namiotu. Po miłej pogawędce z właścicielem, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy stawić czoło przygodzie.
Już zaraz za Czarną był mały postój na widokowym parkingu. Chciałem się pochwalić, że znam miejsca z ładnym widokiem i się nie popisałem.
Obrazek

Dawno tu nie byłem i wszystko bezczelnie zarosło, ograniczając panoramę.
Przy okazji ustaliliśmy szyk podróżny. Jako, że mamy najsłabsze motocykle, DaJan jedzie zaraz za mną, potem HapRid i na końcu z racji dosiadania najmocniejszej maszyny, Verdgar zamyka peleton.
W Polańczyku znowu się chciałem pochwalić pięknym widokiem na Jezioro Solińskie i znowu dałem plamę. Powtórka z rozrywki. Byłem tu z osiem lat temu i do tego czasu piękny widok został skutecznie zarośnięty.
Obrazek

Wodę ledwo widać, ale uparcie robię dobrą minę do złej gry. Mało tego, jakbym wiedział, że będzie tak kiepsko widać, to już w Terce odbiłbym małym skrótem, oszczędzając wszystkim kilka kilometrów do Cisnej.
Obrazek

Coś kiepsko się spisuję jako przewodnik, ale chłopaki o tym nie wiedzą i wyglądają na zadowolonych, zwłaszcza, że pogoda nam dopisuje. Jest coraz cieplej i przejrzystość powietrza jest wyśmienita.
Do Cisnej dolecieliśmy w miarę sprawnie. Nie wiem kto wpadł na taki pomysł, ale w Bieszczadach zamiast metalowych barier drogowych jest coraz więcej barier z naprężonych stalowych lin. Może i jest to skuteczne dla samochodów, ale dla motocyklisty to jakaś masakra. W razie utraty przyczepności na zakręcie, kroi motocyklistę na plasterki. Taka szatkownica na motocyklistów. Do tego jeszcze dochodzi łatanie dziur w jezdni przy pomocy smoły zasypywanej drobnym, sypkim kamyczkiem i ręce podczas jazdy mogą nam się nieźle spocić od kurczowego ściskania kierownicy.
W Cisnej po szybkim zwiedzaniu sklepu spożywczego i stacji benzynowej, ruszyliśmy dalej.
Przejście graniczne w Radoszycach przekroczyliśmy bez najmniejszych problemów. Można było nawet nie zauważyć, że jesteśmy już na Słowacji. Po tamtej stronie też piknie. Trzymaliśmy się malowniczych dróg, jak najbliżej granicy z Polską. Dzięki temu mogliśmy nadal podziwiać nasze Bieszczady z nieco innej perspektywy.
DaJanowi tak się podobało, że aż z wrażenia popsuł szybkę w kasku, a może to szybka nie chciała przeszkadzać w podziwianiu widoków. W Każdym bądź razie przed Żniną (Sniną) DaJan błyskawicznie zainstalował w swoim kasku, solidną, stalową śrubę i mogliśmy kontynuować podziwianie widoków.
W miejscowości Stakćin pod czołgiem T-34, przyszła pora na podjęcie decyzji. Idziemy na łatwiznę, czy może trochę adrenalinki na czerwonym szlaku? Wszyscy zgodnie wybrali szlak czerwony.
Obrazek

Najpierw szło lajtowo. Chłopaki poszli podziwiać zbiornik wodny z widokowego tarasu a ja pilnuję motocykli i starej Łady z otwartym bagażnikiem.
Nadal piękne widoki i odrobina adrenaliny zanim cokolwiek zdążyliśmy przeskrobać. Po drodze minęliśmy już dwa stojące patrole policji , ale w sumie to dobrze, bo nie będzie ich tam, gdzie nie chcemy, żeby byli. DaJan ma niezbyt miłe wspomnienia ze spotkań ze słowacką policją, więc nie chcemy podtrzymywać tej małej tradycji.
Zakaz ruchu z tabliczką ,,nie drużuje w zimie” nas nie powstrzymuje, więc jedziemy dalej.
Podjazd robi się coraz bardziej stromy, ale nadal mamy asfalt.
Obrazek

Mały postój na podziwianie widoków, tuż przy pasie granicznym z Ukrainą. Widać wieżyczkę strażniczą z czasów sąsiadowania z ZSRR a w oddali ukraińskie góry.
Obrazek

DaJan już nie może się doczekać, kiedy coś ciekawego w końcu zacznie się dziać.
Obrazek

Już mieliśmy startować, gdy z przeciwka nadjechały dwa słowackie motocykle.
Obrazek

Miejscowi kulturalnie się z nami przywitali. Parząc na mój i DaJana motocykl, zapytali czy aby na pewno chcemy jechać dalej tą drogą? Oczywiście, że chcemy a co.
Po tym jak się przyznałem, że już dwukrotnie tą drogą jechałem, stwierdzili, że pomalutku na jedynce to może przejedziemy na tych armaturach.
Potem to już było tylko ciekawiej, asfalt zniknął i trzeba było skupić uwagę na tym, gdzie się puszcza przednie koło.
Mały odpoczynek w cieniu i od tego momentu czeka nas już zjazd w dół.
Obrazek

Dla urozmaicenia pojawiło się też trochę błotka. W międzyczasie udało mi się zrobić nawet kilka fotek. DaJan szybko czmychnął, ale HapRida uwieczniłem.
Obrazek

i Verdgara też
Obrazek

Na następnym są wszyscy, ale DaJan dobrze ukrył się w cieniu.
Obrazek

No w końcu udało mi się ustrzelić DaJana w akcji.
Obrazek

Oponkom jest gorąco to trzeba je ostudzić. Właśnie HapRid moczy laczki.
Obrazek

Verdgar też nie czeka i korzysta z ochłody.
Obrazek

Nie wiem jak to się stało, ale potem zapomniałem o robieniu zdjęć i długo nie ma nic.
Oczywiście dojechaliśmy w końcu do wioseczki na końcu świata w której był asfalt.
Nie wiem, czy mi ktoś uwierzył, że to tylko namiastka tego, co nas dzisiaj jeszcze czeka, czy po prostu zostałem uznany za żartownisia. Po uśmiechniętych minach wydawało mi się, że raczej to drugie.
Rozgrzewka była, więc teraz sypiemy wprost na przejście graniczne Ubla.


Ostatnio edytowano niedziela 18 cze 2017, 20:37 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: środa 14 cze 2017, 14:15 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Dla sprawnego przeprowadzenia akcji desantowej, ustaliliśmy, że zgodnie wszyscy jedziemy na Lwów a nie, że do jakiejś tam sowieckiej bazy rakietowej.
Oszczędziło nam to wiele dodatkowych godzin atrakcji. Z mojej perspektywy to poszło całkiem gładko przekraczanie granicy, ale pozostali kompani byli chyba w lekkim szoku.
Papierkologia, zbieranie pieczątek, przesłuchanie, gdzie, po co, na co, dlaczego i co ma ukryte i gdzie itd. Okazało się nawet, że na przejściu jest jakiś ziomal z Kielc, który wyemigrował na wschód. Oczywiście musiałem się iść przywitać na oczach naczelnika.
W końcu z Dajanem i HapRidem znaleźliśmy się po tamtej stronie a Verdgara nie ma.
Czekamy i czekamy i nic. Pot się po nas leje, bo w cieniu jest 32 stopnie a my stoimy w pełnym słońcu. Pewnie go zapuszkowali, albo poszedł na osobiste oględziny z laniem wody z ogrodowego węża i świeceniem nocną lampką prosto w oczy.
Na szczęście po długim czekaniu jedzie, cały i zdrowy. Okazało się, że pan naczelnik gdzieś sobie poszedł i trzeba było na niego cierpliwie czekać.
Na pierwszy rzut poszła stacja benzynowa i mały szok, że paliwo było niewiele tańsze niż u nas. Może dlatego, że przy granicy ze Słowacją a tam mają drogo.
Zatankowałem tylko trzy litry, by mieć czym wyjechać na połoninę. Każde dodatkowe kilogramy miały znaczenie o czym wszyscy się później przekonali.
Byliśmy już trochę zmęczeni i głodni. Okazało się, że w pierwszym barze nie ma nic do zjedzenia. W drugim było podejrzane towarzystwo a jak już pojawili się ludzie z krótką bronią przy pasie, stwierdziliśmy, że trzeba szybko jechać dalej.
Do trzech razy sztuka i wylądowaliśmy w całkiem ekskluzywnej jak na tamtejsze warunki, klimatyzowanej restauracji.
No i tu nastąpiła uroczysta chwila. Jak jeden mąż zatopiliśmy podniebienia w ukraińskim kwasie. Nie był to ten smakowo najlepszy z najlepszych, ale i tak był całkiem niezły.
Obrazek

No i stało się to co najgorsze. Od tej chwili miałem już konkurencję w piciu kwasu.
Ponieważ nie tylko samym kwasem człowiek żyje, napełniliśmy brzuchy, smacznym, tanim, ukraińskim jedzonkiem.
Zostały nam już tylko zakupy w spożywczaku i mogliśmy ruszyć z podbój Połoniny.
DaJan postawił głównie na produkty spożywcze, zapakowane w grube i ciężkie szkło butelkowe. Tak dociążył tył motocykla, że później nieco żałował, gdy przód zaczął mu się odrywać od podłoża.
Po niecałej godzince byliśmy już u podnóża góry.
Obrazek

Asfalt nam się skończył i pozostał dosyć stromy podjazd szutrem. Mimo, że trasa była już znana ze zdjęć to nikt się nie spodziewał, że jest aż tak stromo. Niestety zdjęcia nigdy nie oddają w pełni rzeczywistości. Ci co byli to wiedzą o co chodzi.
W chińczykach głównie był używany pierwszy bieg. DaJan z racji nieprzystosowanego motocykla do takiej jazdy i zbyt obciążonego miał najciężej. Jednak nie odpuścił nawet na chwilę i dzielnie walczył z górą.
Nawet we wiosce Lipowiec do której się wydrapaliśmy, tubylcy byli w szoku widząc DaJana.
Jeden z lokalsów stwierdził, że DaJan w tym wieku powinien siedzieć w bujanym fotelu przed telewizorem a nie szaleć po górach takim wielkim motocyklem.
W nagrodę DaJan otrzymał specjalne lokalne papierosy, przeznaczone tylko dla prawdziwych twardzieli.
Od poziomu wioski skończył się szuter i zaczęły się betonowe płyty, czyli tak zwana betonka.
Nie było już uślizgów kół, ale nadal trzeba było uważać na co się najeżdża oponkami.
Ponieważ w przeciwieństwie do japońszczyzny, chińszczyzna była chłodzona tylko podmuchem powietrza o cylinder, trzeba było robić co jakiś czas przerwy, by nie zagotować oleju. W takich warunkach motocykl z chłodnicą, albo nawet z dwiema tak jak u Verdgara pozwalał na dużo więcej.
Na pierwszym punkcie widokowym DaJan dziękuje swojemu dzielnemu rumakowi, że wywiózł go tak wysoko.
Obrazek

Dzielny stalowy rumak, czyli Keeway Cruiser, obiecał DaJanowi, że zawiezie go choćby na koniec świata.
Obrazek

Górska atmosfera, przyprószona dreszczykiem emocji, wszystkim zaczyna się udzielać.
Obrazek

Na dole widać wioseczkę w której dopiero co byliśmy.
Obrazek

Wspinamy się coraz wyżej i widoki są coraz piękniejsze.
Obrazek

Kolejny postój i opowiadam wszystkim jak to rok temu sobie właśnie tu sikałem i jak to mnie zaatakowała od tyłu chmura. Wszyscy zgodnie stwierdzili, żebym teraz tego nie robił. Niestety nie byli mnie w stanie powstrzymać. Tradycję trzeba pielęgnować. Chmura na szczęście nie była tego samego zdania.
Obrazek

Maszyny stygną a my upajamy się bezkresną przestrzenią
Obrazek

Dzień się zaczął nam kończyć a do szczytu zostało jeszcze kawałek, więc zaczęliśmy się śpieszyć. Niestety zachód słońca nie chciał czekać i podziwialiśmy go w trakcie jazdy.
Trzeba było jednak się zatrzymać i uwiecznić tą chwilę, bo było pięknie.
Obrazek

Zdjęcie tego nie oddaje, ale zawsze to jakaś pamiątka.
Obrazek

Zupełnie jak byśmy byli na innej planecie, zwłaszcza, że pojawiło się drugie słońce.
Obrazek

Tuż po zachodzie słońca na szczyt razem z DaJanem wydrapaliśmy się jako pierwsi. DaJan wygląda na zadowolonego.
Obrazek

To motocyklowe zdjęcie podoba mi się bardzo.
Obrazek

Po chwili na swoim TransAlpie wyskoczył na szczyt HapRid.
Obrazek

Jemu też udało mi się zrobić kolejną fajną motocyklową fotę.
Obrazek

Jest cudnie. Następną fotę trochę rozjaśniłem, żeby było cokolwiek widać.
Obrazek

Dowiaduję się od HapRida, że Verdgar gdzieś zniknął. Proszę go by zawrócił, bo ma szybszy motocykl a ja od razu idę do Jelona i też wracam. DaJan ma na nas czekać na szczycie.
Od razu najgorsze myśli przychodzą mi do głowy, ale na szczęście po chwili widzę oba motocykle.
Na szczęście nic się nie stało, zwykła parkingówka a że motocykl był obładowany to ciężko było go samemu podnieść. Jednak Verdgar sam sobie poradził, zanim ktokolwiek zdążył przybyć z odsieczą. Ważne, że nic się złego nie stało.
Na szczycie zaczął zapadać zmrok to jednomyślnie zabraliśmy się w pierwszej kolejności za rozkładanie namiotów w ziemnej niecce przy pierwszym bunkrze.
Zwiedzanie bunkrów zostawiamy sobie na jutro, gdy będzie cokolwiek widać.
Potem była kolacyjka na łonie przyrody i nocne motocyklistów rozmowy. Z każdą godziną robiło się coraz chłodniej. Górą wiał zimny wiaterek a w niecce było całkiem przyjemnie. No i najważniejsze, że nie było komarów. Na poziomie lasów były a tutaj najwyraźniej za wysoko dla nich.
W nocy też mieliśmy niesamowity widok. Na niebie księżyc z gwiazdami a na nizinach, daleko, daleko, maleńkie migoczące światełka cywilizacji. Patrząc na zachód ciemno jak nie wiem co a na wschód widać te światełka. Czyli jednak Sztur w Seksmisji miał rację, że jak cywilizacja to na wschód.
Zrobiłem nawet fotkę, ale mój aparat jest za kiepski i widać tylko księżyc.
Obrazek

A w rzeczywistości było widać mniej więcej tak.
Obrazek

Gdy temperatura spadła do ośmiu stopni, poszliśmy rozgrzewać swoje namioty.
To był naprawdę udany, motocyklowy dzień.



Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 297
Widzianych krajów: Polska, Słowacja i Ukraina
Awarie: Nic mi nie przychodzi do głowy

Mapka poglądowa z dnia.
Obrazek


Ostatnio edytowano niedziela 18 cze 2017, 20:55 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: czwartek 22 cze 2017, 14:50 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Dzień drugi, sobota 3 czerwca 2017

Noc była zimna i wietrzna, ale mniej zmarzłem niż poprzedniej. Nie musiałem nawet dodatkowo owijać się plandeką. Natomiast niektórzy zmarzli bardziej, więc to chyba każdego subiektywne odczucie.
Po wyjściu z namiotu ukazał mi się taki o to widok.
Obrazek

Trochę się spóźniłem na wschód słońca na wschodzie, ale jeszcze w ostatniej chwili udało mi się uwiecznić ten moment pikselami.
Obrazek

Jak widać nasz obóz jest tak ukryty, że słoneczko ma problem z dotarciem.
Obrazek

DaJan wstał szybciej niż ja i podziwia otaczające nas widoki w pierwszych promieniach słońca. Jak można się domyśleć z kolejnej fotki, to poranek mieliśmy raczej rześki.
Obrazek

DaJan niczym przechadzający się duch na murach opuszczonej sowieckiej bazy rakietowej.
Obrazek

Poranne widoki powalają, aż trudno ogarnąć to zaspanym umysłem.
Obrazek

DaJan zwiedza pobliskie bunkry. Okoliczni mieszkańcy twierdzą, że to sowiecka baza rakietowa i że były tu jakieś rakiety, ale w Necie zdania są podzielone i podobno ta właśnie baza wojskowa była częścią systemu łączności BARS dla wojsk Układu Warszawskiego. Baza była samowystarczalna, posiadała zapasy żywności i wody oraz generatory, filtry powietrza i spory zapas tlenu. Być może baza była i jednym i drugim, ale tego się nie dowiemy, bo wszystko owiane jest tajemnicą.
Obrazek

W którą stronę człowiek nie spojrzy tam bezkresna przestrzeń.
Obrazek

DaJan, przebrany za okolicznego ducha, przechadza się po coraz szerszym obszarze.
Obrazek

No i znowu te piękne widoki.
Obrazek

Niestety zdjęcia nie oddają tej głębi przestrzeni.
Obrazek

Stoję w miejscu, kręcę się dookoła i tylko cykam fotki
Obrazek

Pięknej panoramy będzie aż do znudzenia i tak połowy zdjęć nie zamieszczam.
Obrazek

No i pomyśleć, że rok temu w tym miejscu, widziałem tylko białą ścianę mgły.
Obrazek

Żałuję tylko jednego, że nie zrobiłem filmiku panoramy 360 stopni. Nie wiem dlaczego? Chyba dostałem zaćmienia umysłu od tego otaczającego piękna. Górskie widoki widziałem już nie raz, ale te z Połoniny Równej są jedne z ładniejszych jakie do tej pory oglądały moje oczy.
Obrazek

Podczas badania okolicy, DaJan natknął się na drugie obozowisko i to z motocyklistami. Dwa motocykle z koszami i słychać głośne chrapanie z namiotu. DaJan stwierdził, że lepiej nie budzić Ukraińców, więc nie podchodziliśmy zbyt blisko.
Obrazek

Nasze obozowisko już w pełni się rozbudziło i Verdgar również ruszył na podbój bunkrów.
Obrazek

Natrafiłem nawet na pozostałość po ostatniej zimie.
Obrazek

Rachu ciachu i bałwan stoi. Później Verdgar postarał się o brata bliźniaka dla towarzystwa, co by jednemu smutno nie było.
Obrazek

Wracam przez bunkier do naszego obozowiska.
Obrazek

Przygotowania do porannego śniadania w pełni. Tylko, że mój radziecki Prymus nie chce zaskoczyć. Zmarznięta benzyna nie chce wydzielać oparów do spalania. Tutaj turystyczny gazowy palnik Verdgara pokazał swoją wyższość i zagotował garnek wody, zanim mi udało się porządnie rozgrzać Prymusa. Później Prymus się zreflektował i dumnie dzierżyłem garnuszek wrzątku na kawusię.
Obrazek

Nie muszę chyba pisać, że w takiej scenerii rześkiego poranka, gorąca kawusia smakuje bardziej. Największym smakoszem czarnej, parzonej kawy okazał się DaJan. Wyciągnął z pietyzmem z kufra swoją oryginalną delikatną szklaneczkę, którą w jednym kawałku wywiózł po tych wertepach na 1500m n.p.m. Po prostu trzeba mieć klasę i swój styl, by nie pić kawy w byle czym, nawet w dziczy na szczycie góry. Niestety nie zrobiłem zdjęcia, jak DaJan parzy kawę, ale w Necie znalazłem podobną szklaneczkę to wstawiam dla zobrazowania sytuacji.
Oczywiście takiego pysznego ciasteczka DaJan już nie wyciągnął z kufra, bo mu się pewnie lekko pogniotło i nie chciał nam smaka robić.
Obrazek

Po śniadaniu w postaci gorącej, chińskiej zupki z Radomia poszliśmy dalej kontemplować widoki, już w ogrzewającym nas słoneczku. Zrobiło się tak błogo, że aż nie chciało się wracać na dół. Co widać po rozanielonej twarzy Verdgara, a może po prostu jeszcze uciął sobie małą, poranną drzemkę.
Obrazek

HapRid sobie szaleje po połoninie, testując możliwości TransAlpa.
Obrazek

Nie śpiesząc się zbieramy się w punkcie zbiorczym, czyli pod krzyżem. Najlepsze, że rok temu w tej gęstej mgle nie wypatrzyłem tego krzyża i nie miałem pojęcia, że on tu jest. Był tylko jeden mały i jakiś kij do zbierania piorunów.
Jeszcze chwila sielanki przed zjazdem w dół.
Obrazek

HapRid w górskiej perspektywie.
Obrazek

A tutaj Verdgar łapie perspektywę.
Obrazek

A któż to idzie do nas?
Obrazek

To DaJan, już nie w przebraniu ducha.
Obrazek

HapRid stara się nazbierać jagód, ale jak na złość zostały tylko same zielone.
Obrazek

Nasze wspólne zdjęcie przy pomniku spadochroniarzy.
Obrazek

A tutaj przy krzyżu z perspektywy konika polnego.
Obrazek

Ostatnie spojrzenie na bezkresną, dziką przestrzeń
Obrazek

i pora zabierać się stąd.
Obrazek

Ostatnie metry na płasko i za chwile będzie cały czas w dół, aż hamulce powiedzą dość.
Obrazek

Nie wiem, czy widać, ale chłopaki są w lusterku.
Obrazek

Mała przerwa na ostudzenie hamulców (ja już mam gorącą tylną felgę przy oponie) a DaJan ochładza coś jeszcze.
Obrazek

Potem były znajome już serpentynki.
Obrazek

DaJan objął prowadzenie i śmiga na dół niczym na crossie.
Obrazek

Zdania były podzielone, czy lepiej zjeżdżać na dół, czy może lepiej wspinać się pod górę.
Obrazek

Przy pierwszym, górskim źródełku przyszła pora na poranną toaletę. Z zadowoleniem HapRid raczy się lodowatą, źródlaną wodą.
Obrazek

Betonowe płyty się skończyły i zaczął się sypki szuterek, na którym TransAlp czuje się jak ryba w wodzie.
Obrazek

Cruiserek i DL też dają sobie świetnie radę.
Obrazek

Ciekawe rośliny tutaj mają
Obrazek

Na kolejnym postoju dla ostudzenia hamulców, niespodziewanie z lasu wypadła rozpędzona ciężarówka, załadowana drzewem i trzeba było szybko przestawiać sprzęty. Mogłaby nie zdążyć wyhamować i lepiej było nie ryzykować bliskiego spotkania.
Obrazek


Ostatnio edytowano czwartek 22 cze 2017, 20:36 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: czwartek 22 cze 2017, 14:59 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Na pierwszym, leśnym skrzyżowaniu, tajemnicza droga w prawo zaczęła mnie kusić. Wiele się nie zastanawiając, powiedziałem do HapRida, by jechali sobie dalej a ja skoczę kawałek zobaczyć, gdzie prowadzi.
Miejscami były jakieś resztki asfaltu, ale w większości przejezdny szuter z kilkoma stromymi podjazdami.
Chyba mało kto tędy jeździ, bo na drodze natknąłem się na kilka leśnych zwierzaków. Na szczęście, były to tylko lisy, kuny, wiewiórki, węże i jakieś takie szybkie, że nie wiem co to było. Dobrze, że nie niedźwiedź.
Fajna skalna ścianka się też trafiła. Na dole strumyczek i duża pionowa ściana o ciekawej strukturze.
Obrazek

Do wspinania się raczej nie nadaje, ale popatrzeć zawsze można.
Obrazek

Gdy droga zrobiła się bardziej płaska, pojawiło się trochę błotka.
Obrazek

Gdy już miałem zawracać, bo chłopaki już się pewnie niecierpliwią, w krzakach dostrzegłem tablicę z nazwą miejscowości Likitsary, czy jakoś tak.
Obrazek

Być już tutaj i wioski nie zobaczyć, toż to nie do pomyślenia. Jadę zatem dalej, wypatrując pierwszych domów. Minuty lecą a wioski nie widać.
Dojechałem do rozwidlenia drogi i nie wiem co dalej. Ta co prowadzi w lewo, pnie się pod górę a ta w prawo jest w miarę płasko. Oprócz tego wzdłuż niej biegną słupy z prądem.
Obrazek

Wiele się nie zastanawiając, wybrałem tą bardziej prawdopodobną. Prowadzi wzdłuż rzeczki, umocnionej starym betonowym murem.
Jadę już sporą chwilę a tu końca nie widać. W końcu podjąłem męską decyzję i zawracam. Muszę odpuścić, bo chłopaki się pewnie martwią, że mnie jakiś niedźwiedź konsumuje.
Drogę powrotną już znam, zatem trochę przyśpieszam, żeby nadgonić czas. Dojechałem do rozwidlenia i nie wierzę własnym oczom. Na zboczu góry po prawej widać jakieś ślady budynków.
Obrazek

No tego to już nie mogłem podarować i odbiłem w tą drugą odnogę.
Szuter z grubymi kamieniami i resztkami asfaltu, doprowadził mnie do pierwszych śladów cywilizacji.
Obrazek

Całkiem stroma ta wjazdowa droga do tej wioski. Jak oni tutaj funkcjonują w zimie?
Teraz jest ciepło, sucho i fajnie. Pszczółki sobie beztrosko latają.
Obrazek

Wpadłem do wioski, by zrobić tylko kilka pamiątkowych zdjęć.
Obrazek

Kusi, by zwiedzić całą wioskę, tylko to znowu dodatkowych kilka minut, a nie po to jest ta ekspedycja.
Obrazek

Wioska fajna, klimatyczna, odcięta od świata.
Obrazek

Ta studnia chyba najlepiej oddaje klimat tej wioski.
Obrazek

Jest trochę niedosyt, bo wioska nie spenetrowana do końca i nie wiem, gdzie ta druga droga ze słupami prowadzi, ale już wracam pośpiesznie na dół.
Znowu trochę błotka oraz sypkich kamieni pod kołami i już byłem na leśnej krzyżówce. Tam cierpliwie czekał na mnie Verdgar. Już miał jechać mnie szukać, lecz zdążyłem w ostatniej minucie. Zeszło z tym moim skokiem w bok, całe pół godziny.
Potem razem poturlaliśmy się na dół, gdzie przy drodze głównej (w pełni asfaltowej) czekali na nas DaJan z HapRidem.
Dostałem nawet od DaJana odlewany medal z limitowanej edycji U DaJana (fota będzie pod koniec relacji). Pewnie cieszył się, że się w końcu odnalazłem albo, że dotrzymałem swojej wcześniejszej obietnicy. Otóż pierwszego dnia obiecałem DaJanowi, że po wizycie na Ukrainie będzie bardziej zmęczony, niż po Formozie. Czy się to udało to musicie zapytać samego DaJana.
Potem to już szybko zjechaliśmy asfalcikiem na dół do wioski Turji Remety. Wczoraj ten asfalt wydawał się kiepskiej jakości a teraz już wygląda na bardzo przyzwoity i równiutki.
W wiosce zaatakowaliśmy znany mi już okoliczny bar. Nawet za ladą była ta sama fajna pani.
Wystrój lokalu a la późny Gomułka. My jednak woleliśmy posiedzieć na świeżym powietrzu.
Przyszła pora na zasłużony relaks, picie kwasu, jedzenie mięsnych pączków i upajanie się okolicznym klimatem. Nadmienię tylko, że kwas smakował tutaj wyśmienicie.
Obrazek

Ponieważ motocykliści już tak mają, że ściągają z okolicy niczym magnes innych motocyklistów, tak i tym razem po chwili mieliśmy towarzystwo.
Z połoniny zjechali ci ukraińscy motocykliści, których namiot i motocykle, widzieliśmy przy drugim bunkrze.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy na pytanie, czy to wy byliście na tej górze, odpowiedzieli po polsku. Okazało się, że to Polacy. Spaliśmy razem na szczycie z rodakami, nic nie wiedząc o sobie.
Obrazek

Okazało się, że to równe chłopaki i rozsiedliśmy się wszyscy przy jednym stoliku.
Obrazek

Było sporo podróżniczo-motocyklowych tematów i pewnie od tej chwili, jechalibyśmy razem, gdyby nie to, że plany mieliśmy w dwóch przeciwnych kierunkach. Oni wybierali się do Użgorodu a potem na Słowację a my bardziej w kierunku Lwowa.
Jazda motocyklami z koszem bocznym w terenie ma swoje plusy i minusy, ale na pewno łatwa nie jest.
Nasi nowi znajomi mieli w sowich sprzętach dodatkowy napęd na koło w wózku bocznym i dlatego tak dobrze sobie radzili na ukraińskich bezdrożach. Można powiedzieć, że to takie dwa motocyklowe czołgi.
Obrazek

Nie musimy nawet ruszać się z baru, by coś ciekawego zobaczyć. W tej wioseczce ciągle się coś dzieje. Taki lokalny koloryt.
Obrazek

Czas szybko leciał, zatem przyszła pora ruszać dalej. Szybko dolecieliśmy do głównej drogi H13. Słoneczko przygrzewa a my sobie suniemy. Małe tankowanie, bo mam już suszę w baku i lecimy dalej.
Asfalt jest raczej kiepski i trafiamy na coraz większe dziury. Zrobiło się o tyle nieprzyjemnie, że drzewa rzucają cień na jezdnię i przez to nie widać drogowych jam. DaJan jedzie jeszcze w ciemnych okularach i walczy o życie.
Tubylcy się tym nie przejmują i wyprzedzają nas, pędząc przed siebie. Koła samochodów tylko wesoło podskakują, odrywając się momentami od podłoża, bo amortyzatorów to już tam dawno nie ma. Aż dziw, że nie odpadną.
W końcu DaJan zdjął okulary przeciwsłoneczne, ku radości Cruiserka. Nawierzchnia daje popalić nawet właścicielom bardziej przystosowanych motocykli.
Po jakimś czasie dogoniła nas ekipa motocyklistów z Austrii. Byłem trochę zdziwiony, bo Austriacy raczej nie zaglądają na Zakarpacie. Czesi, Słowacy i czasem Niemcy się pojawiają, ale Austriaków widzę pierwszy raz. Jadą tak jak my w cztery motocykle. Nie przejmują się jednak drogowymi jamami, tylko jadą po prostej, bez jakiegokolwiek omijania. To prawda, że mają lepsze sprzęty do pokonywania takiej drogi, ale pewnie też wymiana zawieszenia na nowe nie jest dla nich żadnym problemem.
Po chwili jednak ich dogoniliśmy pod jedynym w okolicy hotelem.
Obrazek

Po ponownych pozdrowieniach i przywitaniach, przyszła pora na małe conieco.
Obrazek

Austriacy popijają tylko wodę a my czekamy na ukraińskie pyszności. Popili wczoraj ukraińskiej wódki i teraz zdychają. Jeden z nich leży na trawie i jęczy a pozostali się z niego nabijają.
My jak zwykle kwas na pierwszy ogień i powiem, że smakowo to był ten najlepszy, który lubię. Dla Austriaków pewnie to wyglądało, że siedzimy przy kuflach z piwem.
Z takich ciekawostek to pierwszy raz jadłem ukraińską zupę rybną i powiem, że była całkiem smaczna.
Potem mieliśmy małe drogowe serpentyny i kolejne ciekawe widoki.
Obrazek

Na przełęczy Użockiej, czekała na nas kontrola dokumentów, przez uzbrojonych pograniczników. Poszło jednak szybko, sprawnie i sympatycznie.
Po drugiej stronie szlabanu, czekał na nas nowiutki asfalcik. Rok temu była tu szutrowo-frezowana droga a teraz mamy motocyklowy ‘hajłej’.
Można w końcu nieco odkręcić manetkę.
Obrazek

Jak widać wszystkim się podoba nowiutki asfalcik a do tego podziwiamy świetne górskie widoczki po obu stronach drogi.
Obrazek

Po drodze po raz kolejny minęliśmy się z zaprzyjaźnionymi Austriakami.
Asfalt super, więc jedzie się wyśmienicie. DaJan objął prowadzenie i się przekonał, że na Ukrainie czujnym trzeba być w każdej chwili. Droga idealna z tym, że był sobie maleńki mosteczek na którym kompletnie zapomnieli położyć asfalt. Po prostu tak, jakby ktoś odciął nożem dwa metry drogi w poprzek, zwinął i zabrał do domu.
DaJan z impetem wpadł w tą drogową pułapkę a mi się od razu przypomniało, że ja rok temu, zrobiłem dokładnie to samo. Nie ma żadnych znaków ostrzegawczych, czy ograniczających prędkość i łatwo się nadziać. Na szczęście Cruiser dzielnie przyjął uderzenie na siebie i pojechał dalej. Od tej pory widząc już z daleka barierki, zapowiadające mostek, zwalnialiśmy do prędkości terenowych i w większości przypadków okazywało się to zasadne.
Taki kraj panie, taki kraj. Trzeba się po prostu dostosować i przyzwyczaić.
Przed Starym Samborem nadjechała z przeciwka miejscowa policja. Jak tylko się minęliśmy, zawróciła i na włączonych kogutach ruszyła za nami. Oho sobie pomyślałem, szukają sponsoringu. Chwilę jechali za nami a potem zaczęli po kolei nas wyprzedzać. Gdy przyszła na mnie kolej, grzecznie się przybliżyłem do pobocza, by umożliwić im manewr. Byłem prawie pewien, że zaraz machną lizakiem i zgarną nas wszystkich. A tu ku mojemu zaskoczeniu, podziękowali awaryjnymi, za to, że zjechałem im z drogi i pojechali dalej.
Jest to dla mnie coś nowego, bo takie zachowanie ukraińskiej policji nie należy do normalnych. Przeważnie jak tylko mogą wysępić jakieś hrywny (euro lub dolary) od obcokrajowców to nie przepuszczają okazji.
W Starym Samborze w pierwszej napotkanej knajpie, natrafiliśmy po raz kolejny na znajomych Austriaków. Oni popijali wodę (jak zwierzęta) a my kulturalnie kwas i małe conieco na ząb, bo to już ostatnia okazja przed granicą.
Przez chwilę przysiadł się do nas jakiś lokals, który liznął coś języka polskiego, ale miał tak w czubie, że podziękowaliśmy mu za towarzystwo.
Resztę drogi przeleciało szybko, choć asfalt pozostawiał wiele do życzenia. Przed samym przejściem granicznym w Krościenku, było jeszcze tankowanie do pełna i wydawanie resztek hrywien w pobliskich sklepach.
Przekraczanie granicy poszło wyjątkowo sprawnie. Dostałem tylko opierdziel od ukraińskiego strażnika, że się nie zatrzymałem na stopie, który był o połowę mniejszy od normalnego i przyczepiony do jakiejś siatki. Jadąc pod słońce, kompletnie go nie widziałem.
Przeważnie wyjechać z Ukrainy jest trudniej, niż wjechać, ale trafiliśmy na miłą obsługę i nie było problemów. Standardowo było sprawdzanie dokumentów i prowizoryczne zaglądanie do bagaży.
Gdy już znaleźliśmy się na łonie Ojczyzny DaJan ze szczęścia ucałował swojego dzielnego Cruiserka. Dowiózł swojego Pana szczęśliwie do kraju to odrobina czułości nie zaszkodzi.
Obrazek

Teraz po małych zakupach w Biedronce sypiemy wprost na Wetlinę. HapRid ma tam znajomych z Forum Junaka, którzy właśnie mają mały zlocik i chętnie nas przygarną pod dach schroniska. Perspektywa spania w ciepłym, suchym łóżeczku, była tak kusząca, że nikt nie protestował. Po trudach Ukrainy, odrobina luksusu nam nie zaszkodzi.
Verdgar objął prowadzenie i szybko dojechaliśmy na miejsce, choć przyznam się, że pod koniec zaczął dokuczać mi już chłód. Zapowiadała się kolejna zimna noc. Latające robale też miały jakiś zlot, zwłaszcza na mojej szybce od kasku, ograniczając pole widzenia prawie do zera. Na szczęście nie musiałem się tym przejmować, bo tylne światełko DL-a doprowadziło mnie na miejsce.
Przejeżdżaliśmy obok Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej i tego wieczoru cała przystań była zapełniona motocyklistami. Kameralnie już nie było.
Schronisko okazało się całkiem nowe i wypasione. Oczywiście po sympatycznej rozmowie z właścicielem, wjechaliśmy tam, gdzie zazwyczaj turystom wjeżdżać nie wolno.
Obrazek

Schronisko pod Wysoką Połoniną. Nawet nie wiedziałem, że taka połonina jest w Bieszczadach.
Obrazek

Dostaliśmy na czterech, pięcioosobowy, czyściusieńki pokoik. Jedynym mankamentem był prysznic dwuosobowy. Znaczy się dwie osoby jednocześnie mogły korzystać z dwóch oddzielnych kabin.
Gdy przyszła moja kolej, udałem się w kierunku szumu wody. Słysząc rozkoszującego się prysznicem DaJana, niewiele myśląc wszedłem do kabiny obok i oddałem się tej samej rozkoszy, wynikającej z dostępu do tryskającej ciepłej wody.
Po dłuższej chwili słyszę głosy jakiś kobiet, że jacyś faceci są pod prysznicem i chwilę później głos DaJana wychodzącego z łazienki:
- Luca spiepszaj stąd, bo to damski prysznic !!!
No tak, człowiek goły, namydlony do połowy i weź tu uciekaj. Poza tym to DaJan pewnie jaja sobie robi. Przecież sam wlazł tu pierwszy.
No nic, dokończyłem moczenie, wytarłem się i zerkam na drzwi a tam kółko jak byk. Co za debil wymyślił, że kółko to dla kobiet. Zawsze mogę twierdzić, że powinno być odwrotnie i tego będę się trzymał.
Szybko opuściłem to miejsce, nie do końca wysuszony ręcznikiem. Teraz przynajmniej wiem, że w Schronisku pod Wysoką Połoniną w damskich prysznicach są ładniejsze zasłonki.
Zmieniając temat, wstawię fotkę licznika z dzisiejszego dnia.
Obrazek

Potem to już było wieczorne ognisko z nowo poznanymi motocyklistami i motocyklistką. Nocne Polaków rozmowy w miłej, sielskiej atmosferze.
Jak widać to był kolejny, bardzo udany, dzień.




Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 286
Widzianych krajów: Ukraina i Polska
Awarie: W DL-u zaczęła brzęczeć osłona silnika (kawałek ukraińskiego patyka załatwił sprawę) i w Jelonie spaliły się długie. Już wcześniej, tylko zapomniałem napisać.

Mapka poglądowa z dnia.
Obrazek


Ostatnio edytowano czwartek 22 cze 2017, 20:53 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: wtorek 27 cze 2017, 14:45 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
No i dobrnęliśmy do końca.

Dzień trzeci, niedziela 4 czerwca 2017

Mięciutkie łóżeczko, ciepełko a i tak rano spać nie mogłem. Wysoki poziom adrenaliny i testosteronu ciągle się utrzymuje. Znowu kilka włosów wypadnie.
Mieliśmy się tego dnia szybko rozstać, ale narodził się nowy plan. Wszyscy chętnie na niego przystali, więc sobie pojeździmy jeszcze trochę razem.
Pogoda dopisuje od samego rana i wygląda na to, że będzie nawet nieco upalnie.
Za dnia, nasze schronisko prezentuje się całkiem wypaśnie.
Obrazek

Właściciel gdzieś chwilowo zniknął, ale zostawił namiary
Obrazek

i swoje zdjęcie, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział jak wygląda.
Obrazek

O to nasz pokoik, w którym spaliśmy.
Obrazek

Nie śpieszymy się zbytnio, jednak nie trzeba już składać namiotów, więc poszło całkiem sprawnie, łącznie z degustacją śniadania. Kawusia i możemy ruszać w drogę powrotną.
Nasi nowi znajomi z Forum Junaka już z samego rana wyruszyli, zdobywać nasze polskie połoniny, więc na fotce zostały tylko ich motocykle. U nas na połoniny się idzie wyłącznie pieszo a na Ukrainie można sobie wyjechać, jeszcze. Myślę, że przy tych ciągłych zmianach, które się dzieją na Ukrainie, przyjdzie pora na objęcie ukraińskich połonin rezerwatem i się skończą górskie, motocyklowe dzikie eskapady.
Obrazek

Dojeżdżając do Cisnej, zamknęliśmy pętlę, jedną z kilku. Nie było to naszym głównym celem a wyszło, że całkiem solidnie objeździliśmy Bieszczady. Taki mały bonusik. Widać to dobrze na mapce, wstawionej na końcu relacji.
Zaraz za Cisną jest bieszczadzka kolej wąskotorowa. Nie wszyscy jeszcze tam byli, zatem małe zwiedzanie nie zaszkodzi.
Obrazek

Kiedyś wąskotorówka służyła do wywozu drewna z bieszczadzkich lasów a teraz służy do wożenia turystów. Zmieniła też nazwę na Bieszczadzką Kolejkę Leśną.
Obrazek

Verdgar i HapRid długo czekali na ciuchcię.
Obrazek

Czekali i czekali i w końcu stwierdzili, że wolą motocykle.
Obrazek

Robiło się z każdym kilometrem coraz cieplej. Szybko dojechaliśmy do Komańczy a potem do Rzepedźi.
W Sieniawie, była mała przerwa na liczenie ryb w zalewie.
Obrazek

Zapora w Sieniawie ma 38metrów wysokości. Było już kilku śmiałków, chcących latać, ale żaden nie przeżył.
Obrazek

Widoczek z zapory. Raz zdarzyło się, że podczas ulewnej nocy, woda tak wezbrała, że zaczęła się przelewać górą przez zaporę. Zapora wtedy wpadła w wibracje, tak, że można było wyczuć drżenie pod nogami. Gdyby wtedy puściła, kilka dużych wiosek poniżej, przestałoby istnieć. Na szczęście konstrukcja wytrzymała i nic się nie stało.
Widoczek z zapory w Sieniawie.
Obrazek

Korzystając z okazji, namówiłem ekipę, by na chwilę wdepnęli do mojego rodzinnego domu. Ja się zobaczę z rodziną a reszta skorzysta z małej przerwy na tradycyjną kawę plujkę.
Obrazek

Kilka kilometrów dalej, przyszła pora na pierwsze rozstanie. DaJan w Miejscu Piastowym odbił na prawo. Potem w Krośnie HapRid uderzył na zachód a ja z Verdgarem na północ.
Już nie było ładnego motocyklowego ogonka w lusterku, ale i tak zawsze raźniej we dwóch niż samemu.
Potem to już była tylko jazda po malowniczych, bocznych drogach. Mam nadzieję, że Verdgarowi się podobało. Mi na tych winklach często dzieciaki rzygały w samochodzie, ale teraz dzieciaków brak, więc można sobie trochę pozwolić. Oczywiście na tyle, na ile chińska, wysłużona dwieściepięćdziesiątka pozwala.
Verdgar dał się namówić na sernik na zimno, wykonany przez BabaLucę i po małej podwózce do S7, musiałem uznać Ekspedycję Połonina R za zakończoną. Zakończoną sukcesem, bo było zajefajnie w pełnym zakresie.
Dzięki DaJanowi, HapRidowi i Verdgarowi za wspólną, pełną wrażeń wyprawę. Samemu, by mi się już tam jechać nie chciało a dzięki Wam mogłem podziwiać utracone górskie widoki.

Na koniec tak jak obiecałem, wstawiam fotki medalu z limitowanej edycji, który to otrzymałem od DaJana.
Obrazek

Normalnie DaJan jak żywy.
Obrazek


Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 335
Widzianych krajów: Polska
Awarie: W TrasAlpie przestał działać prędkościomierz. Chyba linka padła.

Podsumowanie całości:
Przejechanych kilometrów 1211. Spalonego paliwa nie wiem ile, bo nie liczyłem.
Całkowity koszt zamknął mi się w 250zł, łącznie z dodatkowym ubezpieczeniem, małym zapasem kwasu i słodkościami dla dzieciaków. Na Ukrainie wydałem niecałe 100zł a reszta poszła w Polsce.
Konkurs picia kwasu niestety nie został rozstrzygnięty, bo pogubiłem się w obliczeniach. Wychodzi, że wypiliśmy gdzieś między 15 a 18 litrów. Na głowę to nie, tylko wszyscy razem.
Liczę łącznie z tym wypitym w Polsce.
Na Jelonie przywiozłem sobie trochę pamiątkowego ukraińskiego błota.
Obrazek

Nie wiem jako to DaJan robił, ale on miał cały czas Cruiserka czyściutkiego. Podobno po nocach się wymykał i pucował chromy.
Obrazek

W sumie to mógł też i mojego trochę podczyścić.
Obrazek

Na koniec jeszcze tradycyjnie licznik końcowy.
Obrazek

Teraz już zostały tylko wspomnienia, fotki i pusta butelka po kwasie.
Obrazek

Ale zaraz, zaraz. Na odwrocie jest instrukcja, jak samemu zrobić kwas chlebowy.
Obrazek

Trzeba tylko ją dokładnie prześledzić i rozszyfrować.
Obrazek

Dwa wiatraki to się jeszcze znajdą, tylko skąd ja wezmę bociana i pingwina, chętnego do współpracy?
Obrazek

Mapka całości.
Obrazek


Ostatnio edytowano wtorek 27 cze 2017, 18:21 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 9 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

cron
Rabat dla Banitów od V19.pl


POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL