No to kolejny, nudny dzień na Zakarpaciu
Poranek nad rzeczką.
W nocy było wesoło. Wstałem jako pierwszy, reszta jeszcze śpi.
Mogę teraz spokojnie obejrzeć motocykle.
Ktoś tu ma twardy tyłek.
Jak widać pojazd był dostępny całą noc. Wystarczyło tylko przekręcić kluczyk.
Większość motocykli miała jakby nadwymiarowe opony
i mało który miał tablicę rejestracyjną.
Widać, że wczoraj nie próżnowali.
Cięższe sprzęty też były.
Chyba gruszkowe się ostało?
Nawet XJota została przerobiona na motocykl terenowy.
Tylne zawieszenie, chyba dopiero co testowane.
Opony w kostkę to podstawa.
Jak widać nieliczne motocykle rejestracje posiadały.
Ktoś to przetłumaczy?
Fajnie wmontowany reflektor.
Trafiła się nawet jedna armatura, ale już na normalnych oponkach.
Chińszczyzna oczywiście też była.
Tylna opona ledwo się mieści.
Zastanawiam się po co im aż tak szerokie opony terenowe?
Po bagnach jeżdżą czy co?
Na przodzie też wielki balon.
Jest nawet chłodnica oleju.
W ciężkim terenie na pewno się przydaje.
Ta tablica chyba już długo nie powisi
A to wisienka na torcie.
Podobno jest tu silnik 125cc i daje rade
Nawet po lesie i błocie, podobno.
Ciekawe zawieszenie.
Jest i drugi skuterek, który bywa tu i tam.
Naklejek zlotowych mu nie brakuje.
Karpaty znają jak własną kieszeń.
Obozowisko budzi się do życia.
Kto wie gdzie jest Jelonek?
Z tej perspektywy go lepiej widać.
Pora się pożegnać.
Na tym wyjeździe odkryłem, że coś takiego jak ukraińscy motocykliści istnieje i są nawet ukraińskie motocyklistki.
Bardzo sympatyczne z resztą...
Ekipa jedzie do pobliskiej wioski coś zjeść na śniadanko a ja ruszam w przeciwnym kierunku.
Już wiem, że ten znak zapowiada, że będzie fajnie.
Dbają tu o oponki, wiedzą, że UV szkodzi.
W kilku miejscach widziałem ciężarówki z przykrytymi kołami.
W końcu znalazłem tablicę z nazwą Synewyr.
Podwozie Jelonka jak widać jest dobrze zakonserwowane smołą po wczorajszym śmiganiu.
Wydrapałem się na jakąś przełęcz i podziwiam widoki.
Na szczycie są dwie konkurencyjne kapliczki.
Niestety widok na zdjęciu nie oddaje rzeczywistości.
Na dole sianokosy w pełni.
Koń z furmanką na wzniesieniu nie daje już rady i ludzie pchają co sił.
No i weź tu człowieku się połap w tej cyrylicy.
Wjechałem na kolejną przełęcz o nazwie Wołowiec.
Chwila przerwy na kolejne podziwianie widoków.
Piknie Panocku piknie.
A na dole znowu praca przy sianie.
No to teraz gdzie?
A może, by tak w prawo?
Tak dużych lodów to jeszcze nie widziałem.
Chyba czekoladowe ...
Kolejne śmiganie po górach.
Może nie widać, ale w prawo jest serpentyna a potem droga leci w dół.
No i gdzie ja znowu się wpakowałem?
Chyba teraz w prawo?
Ooo tak jadę w stronę tamtych gór.
Czyżby pustaki z krowiego łajna?
Zatrzymałem się przy klimatycznych sklepie wiejskim, gdzie kupiłem pyszne ciasteczka.
Od sprzedawczyni dowiedziałem się, że źle jadę.
To chyba tu.
Nazwy podobne to człowiekowi może się pomylić w tej cyrylicy.
Te same góry, ale trochę od innej strony.
Wysoko w górze widać wioseczkę, ale nie dane mi będzie do niej dotrzeć.
Byłem blisko, ale postanowiłem skręcić na prawo.
Asfalt jest, jednak z każdym metrem robi się coraz ciekawiej.
No i asfalt się skończył a robi się coraz bardziej stromo.
Dreszczyk emocji jest.
Wprawdzie spadochronu nie mam, ale strzałka mnie skutecznie przekonała, żeby znowu odbić na prawo.
Chwila przerwy.
Silnik się mocno zagrzał a i mi ta chwila odsapu się przyda.
Eeeee...
Chyba przestanę już kupować snickersiki.
Jest pięknie, groźnie i tajemniczo.
Niespodziewanie minęła mnie ciężarówka z babami na pace.
Zwoziła kobiety z gór.
Tablicę z nazwą ostatniej miejscowości ledwo dostrzegłem w krzakach.
Lipowiec brzmi bardzo polsko.
Wsi jednak dalej nie widać a podjazd po tym szutrze jest niczego sobie.
Niespodziewanie pojawiły się płyty betonowe
i pierwsze domy we wsi.
Napływa coraz więcej chmur i to mnie trochę martwi.
Jakiś opuszczony bar, czy dom kultury?
Stare, wysłużone ciężarówki nadal dzielnie służą w tym ciężkim terenie.
Jest nawet jakaś mała cerkiew.
Płyty betonowe ciągną się przez całą wieś.
We wsi jest jeden sklep spożywczy.
Niestety kwasu nie mieli, ale za to orzeźwić się mogłem innym sposobem.
Jestem mocno spocony to odrobinę lokalnego lodu mi nie zaszkodzi.
Drzwiczki niczym na westernie a i zaplecze z ciekawą historią.
Jeszcze na chodzie, czy już nie?
Coś szybko biegnie w moją stronę, by mnie pożreć.
No i weź tu człowieku nie wyciągnij czegoś dobrego z plecaka.
Pies musiał być bardzo głodny, bo jadł zwykły chleb aż mu się uszy trzęsły.
Jest nawet sad.
BabaLuca bardzo lubi takie płotki, zatem o to płotek.
Grządki na zboczu góry, ale są.
Wioska została gdzieś w tyle a ja się wspinam coraz wyżej.
Płyty betonowe nadal są i to z dwóch pasów zrobiły się trzy.
Czasami były jakieś niedobory w płytach, ale Jelonek dzielnie dawał radę.
Ktoś tu sobie mieszka na środku drogi.
Dajesz Jelonek, dajesz ...
Widoki robią się bajeczne.
Karpaty są piękne.
Widać nawet Lipowiec.
Padłem z sił.
Pół godziny drzemki dobrze mi zrobi.
Obudziło mnie wycie ciężarówki.
Jedzie tam w dole (żółta strzałka) a wycie silnika i mostów niesie aż tutaj.
Ciężarówka wiezie na pace pełno rowerzystów i rowery, takie z grubymi oponami.
Szczęka mi opadła.
Jeszcze ostatnie spojrzenie i wspinam się dalej.
Miejscami była nawet całkiem fajna droga z tych płyt.
Są nawet serpentyny z płyt betonowych.
Tego jeszcze nie przerabiałem.
Jestem już bardzo wysoko, ale jeszcze nie na szczycie.
Wieża, chyba telefoniczna i jakieś ruiny czegoś.
W ciągu kilku minut pogoda nagle zaczęła się zmieniać. Niespodziewanie zza szczytu wyszły chmury i zaczęło solidnie wiać.
Zrobiłem fotkę Jelonkowi i dosłownie ...
... i dosłownie trzy minuty później zrobiłem drugą fotkę i zobaczcie jaka zmiana.
Wieżę telefoniczną już ledwo widać.
Momentalnie zrobiło się ciemno.
Ja się wystraszyłem, że zaraz będzie burza z piorunami.
Na szczęście burzy nie było, ale wszystko spowiła mgła a właściwie to zwykłe chmury.
Postanowiłem się wspiąć jeszcze wyżej.
Znowu natrafiłem na jakieś ruiny czegoś i nieprzebrane złoża Barszczu Sosnowskiego.
Jadę, ale nic nie widać, wszędzie mgła.
Płyty betonowe się skończyły a szczytu nie widać.
Znowu jakieś ruiny czegoś, niespodziewanie wyłaniają się ze mgły.
Znalazłem szczyt i zdobyłem, a właściwie to Jelon zdobył jak widać.
Jestem na szczycie Połoniny Równej. Wieje jakby się wściekło, mżawka, deszcz i przenikliwe zimno...
... a Jelon się gupio cieszy.
Badam w tej mgle okolicę z buta i znowu mi kopara opadła.
Co krok to z mgły wyłania się jakaś niespodzianka.
Jakieś bunkry czy coś?
Wchodzić do środka, czy może lepiej nie?
Głębokie dziury, biegnące gdzieś pod ziemię.
Ciary same chodzą po plecach.
Chodzę i ciągle coś odkrywam.
Czegoś tak dużego to się tutaj nie spodziewałem.
Tunel?
Co to tu wszystko robi?
Ostrożnie obchodzę ten betonowy klocek dookoła.
Co to kurka ma być?
Jakieś studnie, zapadliska.
Chyba się zgubiłem w tej mgle.
Gdzie jest Jelon?
W którą teraz stronę?
Znowu jakieś ruiny?
Czeluść to chyba właśnie tak wygląda.
A może bardziej tak?
Jest światełko w tunelu.
Wszyscy, zawsze mówią, żeby nie iść w stronę światła.
Nie mam innego wyjścia i idę w stronę światła.
No i gdzie ja znowu wlazłem?
Jezioro?
Tutaj?
Jest w końcu jakiś człowiek.
Bać się i uciekać, czy może zaprzyjaźnić?
Jakieś hangary czy co?
A w środku jednego z hangarów cieplutko, ognisko i pieczenie ziemniaków.
Jestem uratowany.
Uczta na całego i zostałem na nią zaproszony.
Po co te rury i dlaczego biegną pod ziemię?
Nigdzie dalej się dzisiaj nie wybieram. Strach jeździć w tej mgle i silnym wietrze.
Przeczekam tu do rana...
Mapka sytuacyjna.