Banici Azjatyckich Motocykli

Forum miłośników chińskich motocykli, jak również koreańskich, indyjskich i japońskich.
Teraz jest czwartek 21 lis 2024, 17:55
Rabat dla Banitów od V19.pl


Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 19 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: środa 26 sie 2015, 14:12 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
No to teraz będzie już wiadomo, przynajmniej w jakim kierunku pojechałem ;)

Obrazek
83352 km, z takim przebiegiem wyruszam.

Obrazek
Najpierw jednak muszę wymienić łańcuch, bo na tym daleko już nie zajadę.
Tulejki na ogniwkach zaczynają pękać a jedną już nawet zgubiłem.

Obrazek
Pierwszy chiński łańcuch wytrzymał 42,5 tyś km a ten drugi, też chiński, wytrzymał zaledwie 41 tyś. Sporo miał jazdy w deszczu i może dlatego.
Oczywiście oba były smarowane olejem przekładniowym Hipol.

Obrazek
Teraz przyszła kolej na japoński łańcuch YBN. Zobaczymy czy dorówna chińszczyźnie.
Tylna zębatka JT a przednia chińska.
Ponieważ przy ostatniej zmianie opony, wyczułem luz na łożysku zębatki tylnej, zakupiłem komplet łożysk z uszczelniaczem i teraz przy okazji zmiany napędu wymienię i łożyska.
Luz na starym łożysku się zbytnio nie zwiększył, ale jak już miałem nowe to co bedę czekał, aż mi się w drodze rozleci.

Obrazek
Tylny hamulec po 83 tyś przebiegu jest w zadziwiająco dobrym stanie a używam go dosyć często.

Obrazek
Okładziny są już podtarte, ale powinny jeszcze starczyć na jakieś 40 tyś km.

Obrazek
Gładź na bębnie prawie nówka.

Obrazek
Ładnie widać zużycie.

Obrazek
Przednia chińska zębatka nie dość, że mniejsza to jakby mniej zużyta.

Obrazek
Wszystko oczywiście robię w ostatniej chwili i z pakowaniem zeszło mi do wieczora.
Wyruszam jakieś pół godziny przed zachodem słońca.

Obrazek
No i mam piękny zachód słońca.

Obrazek
Góry Świętokrzyskie zostają gdzieś daleko w tyle a ja jadę przed siebie ku nocnej przygodzie.

Obrazek
Mury obronne Szydłowa, fotografowane w trybie nocnym i aparat coś światła jeszcze złapał na matrycę.

Obrazek
Elektrownia w Połańcu. Foto robione na Wiśle w połopwie nowego mostu.

Obrazek
Mała przerwa na tankowanie i jadę dalej, bo północ się zbliża.
Noc jest bardzo ciepła i pachnąca, tylko te latające robale. Wszędzie ich pełno i co jakiś czas muszę myć szybkę w kasku.

Obrazek
Mapka nocnej trasy.


Ostatnio edytowano sobota 22 paź 2016, 19:20 przez verdgar, łącznie edytowano 2 razy
// zamiana linku z gryzonia na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: wtorek 01 wrz 2015, 08:17 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
No to teraz już będzie bardziej wiadomo, gdzie pojechałem.

Z samego rana zerkam na układ napędowy. Nowy łańcuch po przejechaniu 200km ma się całkiem dobrze. Jak widać jest przez fabrykę solidnie nasmarowany smarem.
Obrazek

O poranku w Sieniawie WWS budzi się do życia.

Zlot po latach, pewnie coniektórzy pomysleli.
Otóż nie, to tylko zdjęcie archiwalne z 2008 roku.
Tak się rano śpieszyłem, że żadnej fotki okolicy nie zrobiłem, no to wygrzebałem sobie coś w starociach he he.
Obrazek

Dworek w Rymanowie.
Tabuny turystów przejeżdżają w lecie przez Rymanów, ciągnac nad Solinę a dworek mało kto z nich widział, bo jest na uboczu.
Obrazek

Przypominam sobie skróty z lat młodości.
Jest kładka i nawet odremontowana. Ostatnio jechałem tędy jeszcze na MZ.
Jelon też się mieści, więc sobie śmigniemy na drugi brzeg.
Obrazek

Rozlewnia uzdrowiskowej wody mineralnej Celestynka.
Może w pierwszym kontakcie trochę słona i mocno nagazowana, ale jak najbardziej polecam tą wodę.
Przy małych niestrawnosciach, po wypiciu jak ręką odjął.

P.S.
Właśnie z tą Celestynką byłem na Nordkappie.
Obrazek

Królik Polski też ma swoją miejscowość.
Obrazek

Niszczejąca cerkiew w Króliku.
Obrazek

Wspinam się pierwszymi serpentynkami na Szklary.
Obrazek

W lusterku robi się coraz ciekawiej.
Obrazek

Po przejechaniu jakichś 15km mam już takie piękne widoczki.
Obrazek

Daliowa.
To tutaj w 2009 roku zacząłem okrążać Polskę. Pojechałem sobie w prawo a po tygodniu ciągłej jazdy, przyjechałem z lewej strony.
Ciekawe uczucie.
Do dzisiaj coś się jednak zmieniło. Tego tartaku po prawej to nie było.
Obrazek

Jaśliska.
Był nawet taki film o Jaśliskach
Obrazek

W centrum Jaślisk jest odremontowany kościół.
Obrazek

Typowa zabudowa w Jaśliskach.
Obrazek

Kiedyś to były głównie takie domy. Często pod strzechą a teraz już takiego nie uświadczysz.
Obrazek

Jasielskie klimaty.
Obrazek

Co kawałek są kapliczki z drogą krzyżową.
Obrazek

Cywilizacja się kończy, asfalt też a tu na końcu świata widzę takie coś.
Humor miałem dobry, ale teraz mam jeszcze lepszy.

Takie mam wrażenie, że u tego Pana Królika to muszą odchodzić niezłe imprezy.
Obrazek

Są ślady po zakończeniu drogi krzyżowej. Jak widać krzyż nadal tu jest.
Ludzi brak jest kompletna cisza, tylko świerszcze grają.
Obrazek

Wspinam się kamienną drogą w nieznane.
Obrazek

No dobra ściemniam trochę. Już tu kiedyś byłem.
Jakieś dwadzieścia lat temu.
Obrazek

Opuszczony ogromny PGR, albo nie całkiem PGR, bo kiedyś mieszkali tu i pracowali więźniowie.
Obrazek

Teraz nikt tu już nie mieszka, ani nie pracuje.
Obrazek

Czy aby na pewno?
Obrazek

Jakieś ślady legowiska są.
Obrazek

Powybijane okna też ktoś próbował uszczelniać.
Obrazek

Na pięterku też miejsca sporo.
Obrazek

Jest nawet stryszek.
Obrazek

Widoczek z okienka.
Obrazek

Trzeba uważać, bo sufit leci na głowę.
Obrazek

Stare, drewniane schody, znamiennie skrzypią jak się po nich chodzi.
Obrazek

Piec kaflowy do połowy.
Obrazek

Kolejny widoczek z okienka.
Obrazek

No tak, nasi tu byli.
Obrazek

Pozostałość po łazience.
Obrazek

Narzędzia pracy też można spotkać.
Obrazek

Niedaleko domów są olbrzymie stajnie.
Obrazek

Takie piękne okoliczności przyrody i nikt tu nie mieszka.
Obrazek

Ktoś na mnie patrzy?
Eee nie, zdawało mi się.
Obrazek

Chyba magazyn.
Obrazek

Wszystko niszczeje a przyroda odbiera terytorium.
Obrazek

Tam w tyle było centrum dowodzenia.
Pewnie jak jakiś towarzysz partyjny się naraził władzy to go wysyłali w takie miejsce i się wykazywał w zarządzaniu zasobami ludzkimi i zwierzęcymi.
Obrazek

Jedna z ogromnych stajni i pomyśleć, że kiedyś była pełna.
Obrazek

Tony azbestu zalegające w zaroślach.
Obrazek

Przyroda jednak robi swoje i nie przejmuje się ludzkimi odpadami.
Obrazek

Pora ruszać dalej.
Kiedyś tych betonów nie było i takiej długotrwałej suszy, więc przejazd przez rzeczkę dostarczał nieco więcej wrażeń.
Obrazek

Ku mojemu zdziwieniu na tym końcu świata, natrafiłem na bydło w sporej ilosci.
Jednak życie tu nadal istnieje, tylko w innym miejscu.
Obrazek

Czeremcha.
Zna ktoś tą nazwę?
Wmontowali nową tablicę informacyją. Kiedyś była taka stara, pordzewiała i ciężko było cokolwiek odczytać.
Obrazek

Droga robi się coraz bardziej wymagająca.
Miejscami jeszcze napotykam znaki drogowe z tamtego okresu.
Obrazek

No a co powiecie na taką tablicę?
Komuś coś ta nazwa mówi?

Dwadzieścia lat temu dalsza jazda w tym kierunku pojazdem MZ, skończyła się dla mnie niespodziewanym zatrzymaniem przez straż graniczną oraz solidnym przesłuchaniem i tylko dzięki mojemu odpartemu urokowi osobistemu, skończyło się na spisaniu wszelkich dokumentów i zostałem stanowczo zawrócony w kierunku z którego przyjechałem.
Obrazek

Tym razem się przebiłem i jestem w Ćertiźne na Słowacji.
Normalnie od razu asfalt i nawet linia przerywana jest.
Obrazek

Cerkiew w Ćertiźne.
Obrazek

Zabudowa typowo słowacka i wioska dosyć spora.
Obrazek

Tereny też pikne.
Obrazek

Kilkanaście minut później i już jestem w Medzilaborcach.
Obrazek

Jest nawet teatr, czy coś takiego.
Obrazek

Słowackich napisów nie będę komentował, ale zawsze mnie rozbawiają.
Obrazek

Pozor trzeba mieć, bo coś tam, cos tam, może być.
Obrazek

Wspinam się coraz wyżej i widoczki robią się coraz fajniejsze.
Obrazek

Miodzio, tylko ten upał robi się nieco dokuczliwy.
Obrazek

Słowackie morze słoneczników.
Obrazek

I już nie Lubisia.
Obrazek

Jakiś Cyklop do ładowania bali na pociąg.
Obrazek

W miejscowości Stakćin, zauważyłem Rudego 102.
Obrazek

Dumnie zadziera nos do góry.
Obrazek

To chyba jednak nie Rudy 102, choć bardzo podobny.
Stara maszyna, ale nadal robi na mnie wrażenie.
Obrazek

Guma po tylu latach nadal się trzyma.
Szkoda, że teraz takiej gumy już nikt nie robi a zwłaszcza Chińczycy są daleko w tyle pod tym względem.
Obrazek

Narodny Park Poloniny.
Obrazek

A tu widok na ...
Obrazek

Kto wie co to jest?
Obrazek

Tu miałem małą rozmowę ze strażnikiem. Dalej już nie wjadę.
Obrazek

Za to mały spacerek mi nie zaszkodzi.
Zaledwie 35 stopni w cieniu i czarna motocyklowa skóra.
Obrazek

Wydrapałem się na taras widokowy.
Obrazek

Teraz dobrze widać całą zaporę.
Obrazek

Całkiem ładny zbiornik wodny.
Obrazek

Na środku zalewu jest jakaś wieża obserwacyjna, czy cóś?
Nie mam pojęcia, co konstruktor miał na myśli?
Obrazek

Zalew jest całkiem spory, aż by się chciało wskoczyć do tej wody w ten upał.
Obrazek

Jelonek przeskoczy, czy nie przeskoczy?
Powinien przeskoczyć.
Obrazek

Jednak nici z kąpieli. Zakaz Vstupu, bo jest to zbiornik wody pitnej.
Wiochy przecież nie będę robił, choć żar z nieba niemiłosiernie leje.
Obrazek

Znowu fajne podjazdy i serpentynki.
Obrazek

Tam w dole widać kawałek drogi, którą jechałem.
Obrazek

Trafiło mi się fajne zacienione miejsce na mały odpoczynek.
Obrazek

No ma się rozumieć.
Obrazek

Jest źródełko i chłodek.
Obrazek

Jest nawet stylowy kosz na śmieci.
Obrazek

Miejscowość Prislop.
Obrazek

Po starych chałupach zostały już tylko zdjęcia.
Obrazek

Ptasiek sobie tu zamieszkał.
Obrazek

Pora na małe conieco.
Tym razem udało mi się upchnąć w toboły, radziecką kuchenkę turystyczną ,Smiert turisty'.
Źródlana woda gotuje się, że aż miło.
Obrazek

Bułeczka od matuli, zupka Romana i pachnąca kawusia, czegóż chcieć więcej?
Obrazek

Pod koniec gotowania, skończyła mi się benzyna w zbiorniczku i dymek ładnie okopcił mi kubek.
Obrazek

Obok źródełka znajduje się mała cerkiewka.
Obrazek

Dojechałem do Ulić.
Ciekawe co to znaczy po słowacku, wilk a może pies?
Obrazek

Na horyzoncie pojawiły się polskie góry i niestety chmury burzowe też.
Obrazek

Fajne, górskie klimaciki wracają.
Obrazek

Uwaga ZBOJ !
Obrazek

Znaczy, że co?
Witajcie i zostaniecie obici ?
Obrazek

Koniec drogi. Dalej nie można.
Obrazek

Ktoś to przetłumaczy?
Obrazek

Jest mały parking, więc można zostawić pojazd i ruszyć dalej z buta.
Tylko nie przy takim upale.
No i zbiera się na deszcz.
Obrazek

Przydatna tablica informacyjna.
Obrazek

Jak widać jestem na końcu wsi Nova Sedlica, bardzo blisko Kremenarosu, czy też Krzemieńca, styku trzech granic Polski, Słowacji i Ukrainy.
Ponieważ już tam bywałem od polskiej strony to dzisiaj sobie odpuszczam.
Obrazek

Niedźwiadki też tu sobie chadzają.
Obrazek

Jeszcze mnie jakiś niedźwiedź pogoni, albo co?
Obrazek

W drodze powrotnej pstrykałem sobie kolejne zdjęcia.
Obrazek

Jak dla mnie to majstersztyk budowlany i stoi to tyle lat.
Obrazek

Kolejny zakaz.
No to mogę jechać, czy nie?
A jak zima to po słowacku lato?
Obrazek

Wjechałem i od razu takie pikne widoczki.
Obrazek

Wjechałem i od razu takie pikne widoczki.
Obrazek

Te góry w oddali to chyba nasze, polskie. Mała i Duża Rawka
Obrazek

Są kawałki całkiem dobrego asfaltu i podjazd też niczego sobie.
Obrazek

Droga robi się coraz ciekawsza.
Obrazek

A to co? Jakaś wieża obserwacyjna?
Niedaleko jest granica a nawet dwie.
Obrazek

Zbocze się osuneło i cała drogna zniknęła. Na szczęście jest objazd boczkiem.
Dobrze, że ktoś trójkąt postawił, bo w nocy niespodziewanie można zrobić sobie kuku.
Obrazek

Asfalt zaczyna zupełnie znikać.
Obrazek

No i robi się naprawdę ciekawie.
Obrazek

Widoki jednak rekompensują ten upał i zmęczenie.
Obrazek

Wydaje mi się, że to nasza Duża Rawka tam daleko a może się mylę?
Obrazek

Ta niecodzienna droga prowadzi z Ulić do Ruskiej Volova.
Na mojej mapie zaznaczona jest jako zupełnie normalna droga.
Obrazek

Dużo tu ruskich wsi. Tym tazem przejechałem przez słowacki Rusky Hrabovec.
Obrazek

Nie wiedziałem, że morskie oko jest na Słowacji?
Obrazek

Po drodze ostro padało, więc od razu rozbiłem obozowisko.
Obrazek

Od BabyLucy dostałem na urodziny nowy wypasiony namiot.
Ma dwa poszycia i jest super.
Obrazek

Dzisiaj byczę się nad jeziorem Zemplinska Śirava.
Obrazek

Jeziorko ładne.
Obrazek

Plaża tylko kiepska, bo z kamieni i skorupiaków, no i cuchnie trochę.
Obrazek

Fotki jednak wychodzą wyśmienite.
Obrazek

A to kemping na którym się zalokowałem.
Obrazek

Można i tak zaparkować. Parkingowy na pewno nie podejdzie z karteczką.
Obrazek

Na terenie kempingu jest basen i można nieco zaszaleć.
Obrazek

Burza przeszła bokiem, to idę pływać.
Obrazek

Przebieralnia na świeżym powietrzu. Chyba ostrzegają, żeby dbać o klejnoty?
Obrazek

No to idę.
Obrazek

Cennik.
Obrazek

W międzyczasie ktoś uczy pływać Hammera.
Obrazek

Odpłynie, czy nie?
Obrazek

Tablica nie zachęca do skorzystania z tego kempingu, ale w środku jest znacznie lepiej.
Obrazek

Widok z samolotu na jeziorko.
Obrazek

A tu moje opasłe łydy na tle zachodzącego słońca.
Obrazek

A tu zachód słońca bez łyd.
Od razu ładnie
Obrazek

Mapka przejechanej trasy.
Obrazek


Ostatnio edytowano wtorek 01 wrz 2015, 20:01 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linku z gryzonia na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: czwartek 03 wrz 2015, 13:07 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
To teraz już będzie wiadomo gdzie pojechałem:

Wstaję razem ze wschodem słońca.
Obrazek

Czyż nie ślicznie?
Obrazek

Chyba rozbiłem się gdzieś na mrowisku, bo rano miałem zmasowaną inwazję mrówek.
Obrazek

Były wszędzie. Na jednym poszyciu, na drugim poszyciu.
Obrazek

Na szczęście do środka nie miały się jak dostać.
W starym namiocie już bym pewnie został zjedzony.
Obrazek

Jelonek nie był jedynym jednośladem na tym kempingu.
Obrazek

Wynalazek chyba czeski, albo rodzimy słowacki.
Widać po oznaczeniach kabli, że już się ktoś tu wcześniej bawił.
Obrazek

Stylowy prędkościomierz.
Trochę przypomina mi te w naszych polskich komarkach.
Obrazek

Już jestem w trasie i mijam Vielką Kapuchę.
Obrazek

W Ruskiej chyba lada chwila ma śnieg spaść, bo piaskarki już jeżdżą.
Jak widać miejscowość ma też drugą nazwę Dobóruszka.
Obrazek

Velke Slemence.
To dlaczego się tu znalazłem, zdradzę dopiero w obszernej relacji.
Obrazek

Jakby ktoś potrzebował zastavki to tu jest.
W tle typowa zabudowa w Selemencach.
Obrazek

Tam w oddali jest przejście graniczne w Selemencach na którym o mało co i dostałbym vielko pokutu.
Przejście na Ukrainę jest niestety tylko dla ruchu pieszego.
Obrazek

Musiałem jechać na inne, duże przejście graniczne, gdzie przedostałem się na drugą stronę.
Tam w oddali widać ostatni szlaban z tego przejścia.
Obrazek

No i jestem na Ukrainie.
Obrazek

Od razu widać, że to nieco inny kraj.
Obrazek

Jestem w Użhorodzie.
Miasto jak dla mnie niezbyt przyjazne i w około pełno szalonych Ład.
Obrazek

Znacznie bardziej wolę Mukaczewo.
W tle zamek przed wjazdem do Mukaczewa.
Obrazek

Jestem pod zamkiem, ale jest ze 40 stopni w cieniu i nie chce mi się chodzić po zamku.
Obrazek

Zamiast zamku, wybrałem klimatyzowaną stację benzynową.
Temperatura w słońcu jest masakryczna i musiałem się schłodzić. Kawa i małe conieco, to tylko efekt uboczny.
Obrazek

Na razie jestem przy kasie, więc mogę zaszaleć.
Obrazek

Takich kieszonkowych pachołków z 2D na 3D jeszcze nie widziałem.
Obrazek

Ekologiczny autobus, bo na gaz.
Obrazek

Uliczki w centrum Mukaczewa wybrukowane są takim ciemnym, śliskim brukiem.
Obrazek

Widoczek z mostu na rzeczkę.
Czy widzicie coś ciekawego oprócz wędkarza?
Obrazek

Jak się powiększy to widać nieco lepiej.
Obrazek

Widok po drugiej stronie mostu.
Obrazek

Jelonek się opala a ja sobie zwiedzam.
Obrazek

Jakiś ładny pomnik.
Obrazek

Fajne kioski mają w kształcie carskiego hełmu.
Obrazek

Deptak w Mukaczewie ze ślicznymi mukaczewiankami.
Obrazek

Zielonkawe coś.
Obrazek

A to odremontowany teatr.
Obrazek

Poznajecie tych gości?
To Cyryl i Metody.
Obrazek

Nowy łańcuch prosi się o naciagniecie.
Trochę mnie to dziwi, że już?
Obrazek

Pora na przerwę obiadową.
Te słonecznikowe ciasteczka w worku są całkiem smaczne, ale oddzielić worek od nich, nie sposób.
Obrazek

Lody dla ochłody.
mniam...
Obrazek

Zobaczcie jak ten bus jest załadowany.
Chyba worki z mąką?
Obrazek

Taki znak trochę daje do myślenia.
Obrazek

Typowy przystanek autobusowy z mozajką.
Obrazek

Na horyzoncie znowu pojawiają się góry.
Obrazek

Takie dziwne coś.
Obrazek

Jak do ślubu to tylko furą.
Obrazek

Po drodze spotkałem taką jedną i się trochę zaprzyjaźniliśmy.
Obrazek

Będę tęsknił, ale pora ruszać dalej.
Obrazek

Żar z nieba leje a ja trafiłem na jakieś baseny.
Obrazek

Nie podoba mi się, więc jadę dalej.
Obrazek

Zaczyna się burza, więc się zatrzymałem i zabezpieczam dobytek.
Obrazek

A może by tak wskoczyć do bajorka?
Obrazek

Deszcz wypłoszył tubylców.
Obrazek

Nie wszystkich, bo niektórzy nadal się taplają w błotku.
Obrazek

Po minach można przypuszczać, że musi im być całkiem przyjemnie.
Obrazek

Ten biały nalot na brzegach to sól.
Obrazek

Jestem na słonych jeziorach obok kopalni soli.
Obrazek

Maseczka na całe ciało?
Ja też tak chcę.
Obrazek

Wchodzić do bajora, czy nie wchodzić o to jest pytanie.
Obrazek

No i wszedłem.
No i doznałem szoku.
Normalnie lewituję, ręce i nogi mam w górze.
Sól wypiera całe moje ciało.
Obrazek

No to nacieramy się błotkiem.
Obrazek

Potwór bagienny to moje drugie jaaaaa!!!
Obrazek

Jestem w miejscowości Sołotwino na Ukrainie i jest zarąbiście.
Obrazek

Wszędzie pełno soli.
Obrazek

Jak się ktoś niechcąco napije, choćby odrobinkę to potem wygląda właśnie tak.
Obrazek

Wieczorkiem zwiedzam okolicę.
Dróg asfaltowych tutaj to nie ma.
Obrazek

Są też bardziej wypasione jeziorka w kształcie basenów.
Obrazek

W takich okolicznościach przyrody można spokojnie sobie wypocząć.
Obrazek

Jak widać na wschodzie też są zachody.
Obrazek

Moja kolacyjka za 50 hrywien.
Obrazek

Wieczór kończę imprezą z tubylcami.
Obrazek

Mapka sytuacyjna.
Obrazek


Ostatnio edytowano czwartek 03 wrz 2015, 17:34 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linku z gryzonia na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: poniedziałek 07 wrz 2015, 09:54 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
No to lecimy dalej:

Z samego rana, gdy wszyscy jeszcze śpią, idę się trochę potaplać w słonym błotku.
Obrazek

Wczoraj tu tego nie było.
Chyba ktoś z obsługi pomyka do pracy na chińszczyźnie?
Obrazek

Stara Łada przyozdobiona, niczym w Indiach ciężarówki.
Obrazek

Tylko po co te koła ratunkowe?
Obrazek

Gariaczij dysz?
Czyżby jakaś gorąca dysza?
Obrazek

Na terenie ośrodka są też małe baseny, ale o tej porze jeszcze nieczynne.
Za to błotko dostępne 24h na dobę.
Obrazek

Właśnie w tym miejscu sobie spałem.
Obrazek

Miałem też sympatycznych sąsiadów.
Obrazek

Kawusia za mną już chodzi i na ząb też po pływaniu chętnie coś wrzucę.
Najpierw jednak trzeba uzupełnić paliwo w radzieckiej kuchence.
Obrazek

Woda się grzeje a ślinka już sama cieknie.
Obrazek

Słodkościami podzieliłem się z sąsiadami. Dzieciaki były zachwycone.
Obrazek

Moi sąsiedzi też poczuli się głodni i zaczęli rozgrzewać na ognisku jakąś antenę satelitarną?
Potem wrzucili pokrojone zielniaki i zalali olejem.
Obrazek

Jak widać też uczestniczyłem w degustacji.
Naprawdę pycha aż z łakomstwa jęzora popiekłem.
Obrazek

Jak to często po każdym posiłku przydaje się papier toaletowy.
Takiego bez dziury jeszcze nie używałem.
Obrazek

Ukraińska CocaCola.
Zawartość już wymieniłem na solone błotko.
Niech w domu moja piękna też się trochę ponaciera.
Obrazek

Srebrny łańcuszek w tej słonej wodzie zmatowiał i zmienił kolor na jakiś taki zielonkawy.
Obrazek

Jedyne zdjęcie starej kopalni soli, jakie udało mi się zrobić.
Obrazek

Jak ktoś chce coś sprzedać na Zakarpaciu to wystawia pudełko z napisem.
W sumie to haroszaja maszyna, tylko kasy mam za mało.
Obrazek

Główny targ przy jakiejś większej ukraińskiej miejscowości jest zawsze przy głównej, ruchliwej drodze.
Obrazek

Można kupić dosłownie wszystko.
Obrazek

Mięso jak widać też.
Przypomnę tylko, że już z rana robi się upał i przy takim stoliku much też nie brakuje.
Obrazek

Jeśli ktoś lubi dziwne pojazdy to tutaj jest co podziwiać.
Obrazek

Po prawej dumny właściciel pojazdu. Bardzo miło się z nim rozmawiało na temat budowy tego sprzęta.
Obrazek

Jest tak gorąco, że nawet jeść się nie chce.
Obrazek

Jak widać elektrycy nie tylko w Indiach mają dużo wyobraźni.
Obrazek

Asfalt zaczyna robić się coraz gorszy.
Obrazek

Takich sprzętów jest tutaj bardzo dużo. Mają po 40lat i ciągle pracują.
Obrazek

Dziury w drodze robią się coraz głębsze, więc każdy mój błąd Jelonek odczuwa boleśnie.
Obrazek

Taka jazda slalomem w upale robi się męcząca.
Obrazek

Czasem trafiają się odcinki nieco lepszej drogi. Na fotce pracownik idzie z wiaderkiem smoły, którą potem wylewa do jakiejś dziury. Następny pracownik jedzie taczką i wysypuje drobny kamyczek na tą rozlaną smołę.
Obrazek

Plomby z zębów zaczynają mi wylatywać, więc najwyższa pora drastycznie obniżyć ciśnienie w kołach.
Obrazek

Smar jakim był nasmarowany nowy łańcuch zaczyna mnie irytować. Przy tej temperaturze odrywa się i zapaskudza mi cały motocykl. Jest wszędzie.
Obrazek

Najlepszym pojazdem na te drogi okazuje się chiński cross.
Obrazek

Góry robią się coraz większe.
Obrazek

Pojawił się nawet kawałek nowego asfaltu po czym zupałnie zniknął.
Obrazek

Jak to mawiają miłośnicy bezdroży, tam gdzie kończy się asfalt, tam zaczyna się przygoda.
Obrazek

Jakiś rezerwat ch co?
Ktoś jest w stanie to przetłumaczyć?
Obrazek

Dojechałem do jakiejś większej miejscowości i asfalt znowu się pojawił.
Obrazek

Gdzieś tam właśnie jadę.
Obrazek

Jest sucho i jest straszny kurz.
Przy tak niskim ciśnieniu opona pracuje całym bieżnikiem.
Obrazek

Idę się schłodzić trochę w rzeczce.
Obrazek

Czyż nie pięknie?
Obrazek

Ta droga daje popalić nie jednemu.
Obrazek

Tego na zdjęciu nie widać, ale ten uskok na asfalcie ma ze 25 centymetrów.
Wystarczy się zagapić i można przelecieć przez kierownicę.
Obrazek

Chyba przystanek?
Obrazek

Takie sprzęty też tam śmigają.
Normalnie inny świat.
Obrazek

Ktoś to przetłumaczy?
Obrazek

Kraz.
Chyba ma klimatyzację zamontowaną?
Obrazek

Jest tak gorąco, że musiałem się napić.
Obrazek

Na szczęście to tylko kwas chlebowy, bo alkoholu przecież nie mogę pić.
Mówię Wam, niebo w gębie.
Obrazek

Dojechałem do miejscowości Komsomolśk.
Nie mylić z kosmodromem..
Obrazek

Jest naprawdę klimatycznie.
Obrazek

Droga przez całą wieś to szuter i to szuter z niezłymi dziurami.
Obrazek

A to zakarpackie chłopaki.
O nich opowiem w relacji.
Obrazek

Ściany na drewnianych domach mają ciekawą strukturę.
Obrazek

Że też komuś chciało się to wszystko układać, ale wygląda niesamowicie.
Obrazek

Co ten sprzęt przeżył, to tylko on wie. Nadal jednak jeździ i to po nie byle jakim terenie.
Obrazek

Mostek z dwóch rur.
Tubylcy ostrzegali mnie bym dalej nie jechał.
Obrazek

Widoczek z mostku.
Jest pięknie.
Obrazek

No i na chwilę zostawić Jelonka samego.
Obrazek

Czyż to nie miłość od pierwszego wejrzenia?
Obrazek

Mówili nie jedź tam.
Ja jednak pojechałem.
Na mapie droga T0728 wyglądała zupełnie normalnie.
Obrazek

Na razie łatwo nie jest, ale się jedzie.
Obrazek

No i koniec normalnej (jeśli tak ją można nazwać) drogi.
Obrazek

Jest gorąco a ja jestem już zmęczony.
Obrazek

Rozebrałem się, pozostawiając niezbędne minimum przyzwoitości na sobie.
Obrazek

Mała zmiana w rozmieszczeniu bagaży.
Obrazek

Zatopioną drogą jeszcze nie jechałem.
Obrazek

Tego na zdjęciach nie widać, ale droga cały czas pnie się ostro pod górę.
Obrazek

Poszedł dym ze sprzęgła, więc Jelonek musi nieco odpocząć.
Obrazek

No i jak ja mam tędy przejechać?
Obrazek

Obmyślam optymalny tor jazdy i ręcznie przesuwam największe kamole.
Obrazek

Ręce mi się trzęsą z wysiłku i mam problem z robieniem zdjęć.
Niestety cała masa fot wyszła niewyraźna i wylądowały w koszu.
Obrazek

Chwila przerwy.
Zielone podobno uspokaja.
Obrazek

Wspinamy się dalej.
Mocowanie tobołów niestety nie wytrzymuje.
Obrazek

Miejscami woda jest dosyć płytka.
Obrazek

Spadek jest jednak duży i nurt jest rwący.
Czasami jest sporo głębiej, ale wtedy zdjęć nie robiłem, tylko ratowałem dobytek.
Obrazek

Co ja tutaj w ogóle robię?
Obrazek

Ku mojemu zdziwienu w środku lasu napotkałem pojazd gąsielnicowy.
Obrazek

Wyrównywał mały odcinek drogi o ile to można nazwać drogą.
Obrazek

Wydostałem się w końcu z objęć rzeki i zrobiło się łatwiej, choć nadal stromo.
Obrazek

Niestety moja chwila szczęścia długo nie trwała, bo rzeka znowu wróciła,
Obrazek

W jednym miejscu utopiłem cały dolny tłumik.
Obrazek

Resztkami sił pokonałem rzekę.
Niestety pojawiło się błoto.
Obrazek

Nie wiem co jest gorsze.
Obrazek

Opony kompletnie się nie nadają do takiego terenu.
Obrazek

Tylne koło ślizga się jak po maśle.
Obrazek

Na stare lata całkiem mi palma odwaliła.
To się już nie mieści w żadnych paragrafach.
Obrazek

Moje nowe wodołazy nie wytrzymały.
Jeszcze na domiar złego obie kostki sobie oparzyłem od silnika.
Obrazek

Błoto w końcu pokonałem, ale zrobiło się cholernie stromo.
Zdjęcia kompletnie nie oddają tamtej rzeczywistości.
Obrazek

Zaczynam się bać, że na tak stromym podjeździe motocykl mnie nakryje.
Obrazek

No i zobaczyłem leżący na ziemi kawałek plastiku. Najprawdopodobniej jest to kawałek odłamanej z kierownicy osłony od motocykla crossowego.
To jest chyba znak, bym dalej nie jechał?
Obrazek

Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.
Góra mnie pokonała a chciałem tylko dojechać do jeziora Synewyr.
Obrazek

Równo na 90-tym kilometrze zawracam.
Obrazek

Wymęczony Jelonek musi jeszcze raz pokonać tą piekielną trasę.
Obrazek

Wysokość 916m n.p.m. mnie przerosła.
Obrazek

Na GPS-ie widać po lewej stronie już jeziorko.
Wtedy myślałem, że to już Synewyr i że byłem tak blisko.
Teraz po popwrocie jestem prawie pewien, że to jednak nie był Synewyr tylko jakieś inne okoliczne jeziorko.
Obrazek

Pora zjechać z tej góry.
Dla Jelonka zjazd jest jeszcze gorszy, bo znacznie częściej walę spodem o kamienie.
Poza tym jadę resztką ludzkich sił.
Obrazek

Już prawie na samym dole spotkałem tubylca na chińskim crossie 200cc.
Zobaczcie jaką miał minę widząc mnie w tym miejscu na armaturze.
Szkoda, że wcześniej nie jechał.
Obrazek

Pogadaliśmy chwilę i odjechał, właśnie w stronę miejscowości Synewyr.
Obrazek

Po jakichś trzech godzinach a może nawet dłużej, znowu jestem na znanym mi już mostku z rur.
Obrazek

Widać już wioskę. Jestem uratowany!
Obrazek

Kolejne pół godziny i jestem przy tym samym barze i ponownie witam się z moimi zakarpackimi znajomymi.
Goły, obdarty i z podkulonym ogonem.
Jak widać moją porażkę uczciłem kolejną porcję chłodnego kwasu.
No normalnie raj w gębie, zwłaszcza po takiej przygodzie.
Obrazek

To auto jest naprawdę wysokie a zobaczcie jak pogięty ma zbiornik.
Można sobie tylko wyobrażać, gdzie to jeździło?
Normalnie inny świat.
Obrazek

Sdjełano w CCCP.
Obrazek

Moi nowi znajomi też śmigają na chińskich sprzętach.
Obrazek

A taki Jelonek był czyściutki.
Obrazek

Dzień się kończy a do tego burza zalała wodą wszystkie dziury i jest nebezpiecznie.
Ja już nie jestem w stanie utrzymać kierownicy i rozpaczliwie szukam noclegu.
Tam gdzie jest ta zielona strzałka, spotkałem człowieka z kosą,
a co było dalej to się jeszcze dowiecie.
Obrazek

Mapka sytuacyjna.
Obrazek


Ostatnio edytowano poniedziałek 07 wrz 2015, 19:46 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linku z gryzonia na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: środa 09 wrz 2015, 09:38 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
No i niestety przyszedł czas na ostatni dzień:

Budzę się rano, przecieram oczy i pierwsze co widzę to obdarty kask, więc zaczynam sobie stopniowo przypominać co też działo się wczorajszego dnia.
Obrazek

O świcie wyruszyłem na mały rekonesans.
Tam dalej to są właśnie zabudowania człowieka z kosą.
Obrazek

Tego to się wczoraj wieczorem przestraszyłem. Teraz widzę, że to tył czapki, ale wczoraj o zmroku, wyglądało to jak wykrzywiona gęba, nabita na pal.
Obrazek

Spałem sobie w ogrodzie, obok stogu siana.
Obrazek

Ciekawy patent na samonapinacz plandeki. Butelka z wodą i zakrętka idealnie załatwiają sprawę.
Obrazek

Tam w lesie jest jeszcze ukryty jakiś dom?
Obrazek

Gospodyni z samego rana wyprowadziła koozzę.
Obrazek

Postanowiłem się z nią nieco zaprzyjaźnić.
Obrazek

Dobra kózka, dobra kózka...
Obrazek

Tyyy zostaw mojego palca, nie odgryzaj...
Obrazek

Po czym poznać turystę z Polski.
Oczywiście po reklamówce z Biedronki he he.
Obrazek

No Jelonek, dałeś czadu wczoraj.
Obrazek

Pora jechać.
W tym gospodarstwie właśnie spałem. Bardzo mili ludzie.
Obrazek

Znak rozpoznawczy tego miejsca to kapliczka obita blachą ryflowaną.
Obrazek

Kurz i cały syf z drogi świetnie się przykleił do fabrycznego smaru na łańcuchu.
Teraz mam bardzo dobrą pastę ścierną.
Oczywiście znowu musiałem naciągać nowy japoński łańcuch.
Obrazek

Jest pięknie, aż żal stąd wyjeżdżać.
Obrazek

Nawet czasem pojawiają się barierki i to elastyczne jak widać.
Obrazek

Cała przyczepa arbuzów a ja nie mam gdzie zapakować nawet jednego.
Obrazek

W końcu trafiłem na zagłębie chińszczyzny.
Z takimi delikatnymi kołami to na tych dziurach daleko nie zajedzie.
Obrazek

Armatura jak widać też jest.
Obrazek

Od chromów aż kapie.
Obrazek

Takich kilka na drodze widziałem. Najczęściej kobiety były za sterami.
Obrazek

To jest chyba najpopularniejszy model na Zakarpaciu, bo widziałem tego najwięcej.
Obrazek

Jednak tam gdzie asfalt się kończy ta wersja chińszczyzny jest niezastąpiona.
Obrazek

Mnogość różnego rodzaju wynalazków mnie zadziwia.
Obrazek

Dwa kościoły, jeden obok drugiego i oba podobne.
Jakaś konkuręcja w wierze chyba?
Obrazek

Okolicznych oligarchów łatwo namierzyć, bo srebro aż kapie z pałaców.
Obrazek

Jak widać Putin miał rację z tymi sklepami wędkarskimi na Ukrainie w których można sobie kupić nawet czołg.
Oczywiście żartuję, to tylko zestaw do paintbolla.
Obrazek

Zaporożec.
Kiedyś mój wujek takim śmigał. Lubiłem dzwięk tego silnika.
Obrazek

Główna droga z rozpędzonymi TIR-ami i oczywiście na poboczach targ jak się patrzy.
Obrazek

Kupić można dosłownie wszystko.
Obrazek

Nawet królika.
Obrazek

No to może by tak w prawo?
Obrazek

Kolejne góry pojawiają się na horyzoncie.
Obrazek

To co właściciele starych Ład robią ze swoimi samochodami to trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy.
Obrazek

Poczułem nieodparte pragnienie.
Obrazek

Z cyklu, swojskie klimaty.
Obrazek

Znowu robi się cudnie.
Obrazek

Chyba jakaś zabytkowa elektrownia?
Obrazek

Żar z nieba leci, ale czym wyżej tym nieco chłodniej.
Obrazek

Gigantyczny barszcz sosnowskiego.
Podobno silnie trujący, zwłaszcza w upały.
Obrazek

Lubię góry.
Obrazek

Gdzie ja kurka wodna znowu zajechałem?
Obrazek

Pierwszy zobaczony górski kurort, czy też hotel.
Tam w oddali go widać.
Obrazek

Swojskie klimaty, część dalsza.
Obrazek

Wyjechałem na jakąś przełęcz?
Obrazek

Czołgi jak widać też są.
Ten podjazd, który widać to jest mniej więcej taki przy którym wczoraj wymiękłem.
Obrazek

Przełomy czy coś takiego.
Tego znaku na Ukrainie pod żadnym względem nie należy bagatelizować.
Obrazek

Chińszczyzna po lekkim, ukraińskim użytkowaniu.
Obrazek

Znowu poczułem pragnienie.
Obrazek

Dostałem w sklepie loda, ale jakiś taki płaski?
Obrazek

Spokojnej drogi?
Dobrze zrozumiałem?
Obrazek

Kolejna przełęcz. 941m n.p.m.
Obrazek

Zaczynają się konkretne góry.
Obrazek

No to teraz z górki na pazurki.
Obrazek

Górskie łąki, wioseczki.
Jest cudnie.
Tylko ten dziurawy asfalt daje popalić.
Obrazek

Następna przełęcz 931m n.p.m.
Obrazek

Się zmęczyłem.
Pora odpocząć w cieniu.
Obrazek

Góry się skończyły i zrobiło się płasko. Dziury w drodze tylko pozostały.
Już mnie ręce bolą od tego omijania.
Obrazek

Ten uzbrojony pan co stoi w cieniu , brutalnie wyprosił mnie ze stacji benzynowej.
Obrazek

Potem wsiadł do tego busa i odjechał.
Obrazek

Wjechałem do Doliny.
Obrazek

Foto zrobione gdzieś na trasie. Ulubione kąpielisko, oczywiście pod mostem.
Obrazek

A mi jest tak gorąco. Ja też tak chcę ...
Obrazek

Całkiem, całkiem te zakarpacianki.
Obrazek

Nic to, jadę dalej.
Obrazek

Widok na drugą stronę mostu.
Obrazek

Chłopaki skaczą z mostu wprost do wody a jest dosyć wysoko.
Obrazek

Niektórym mało wysokości to stają na poręczy.
Inny świat Panie, inny świat.
Obrazek

Postanowiłem po drodze odwiedzić Stryj-a.
Obrazek

Kolejne kąpielisko. Tym razem pod zawalonym mostem.
Obrazek

Chyba Drohobycz?
Obrazek

Asfalt zwinęli i kurzy się na potęgę.
Żwirek w zębach, oczach i uszach.
Obrazek

Ooo jakaś białogłowa?
Obrazek

Postanowiłem popodziwiać z bliska jej blade, gładkie lico.
Obrazek

Nauczony ostatnią wizytą na Ukrainie, wziąłem sobie przyciemniane okulary.
Jak zawsze na wyprawie, przychodzi czas, że odbija mi palma, tak i tym razem.
Na zdjęciu Luca dobry...
Obrazek

A tutaj Luca zły, bardzo złyy...
Obrazek

Znowu poczułem pragnienie. Niestety dystrybutor złośliwie wziął i wysechł.
Pozostał mi tylko kwas w butelce 0,5L.
Niestety to już nie to samo.
Obrazek

Siły polityczne się afiszują dosyć groźnie.
Obrazek

Tam daleko jest już Polska.
Jeszcze tylko pokonać te miliony dziur.
Obrazek

Z serii na stacji benzynowej.
Obrazek

Na stacji c.d.
Obrazek

Na stacji c.d.
Obrazek

Na stacji the end.
Obrazek

Sklepy przy granicy z Polską.
Obrazek

Można sobie na przykład tanie buty kupić.
A wodołazy macie?
Obrazek

Tutaj wydałem ostatnie hrywny na słodkości dla dzieciaków.
Obrazek

Polsko Ojczyzno witaj !!!
Obrazek

Kolejka na przejściu w stronę Ukrainy dosyć spora.
Obrazek

Polskie znaki. Ooo jak miło.
Obrazek

Ustrzyki górne.
Tylko kto już połaził po nowej tablicy?
Obrazek

Pora uzupełnić ciśnienie w oponie z przodu i z tyłu, bo jeden bar to było nieco mało.
Obrazek

Zachód słońca nad Leskiem.
Obrazek

Zachód słońca nad Zagórzem.
Obrazek

Sanok.
Dawno, dawno temu, tutaj właśnie mały Luca przyszedł na świat.
Obrazek

By podtrzymać tradycię powrotu, obowiązkowo hot-dog na Orlenie.
Był paskudny. Chyba będę musiał zmienić tą tradycję.
Te co jadłem na Ukrainie były znacznie smaczniejsze i tańsze.
Obrazek

Przejazd przez rynek w Mielcu zablokowany. Zawsze tędy śmigałem a teraz w weekendy już nie można.
Obrazek

Hmmm, ten drogowskaz to już gdzieś widziałem? ? ?
Obrazek

,,W Pacanowie kozy kują
więc Koziołek, mądra głowa,
błąka się po całym świecie,
aby dojść do Pacanowa"

"Myśli kozioł: Coś dla ciebie
ta zabawa nie jest zdrowa.
Idź ty lepiej, koziołeczku
szukać swego Pacanowa.
Westchnął cicho nasz koziołek
i znów poszedł biedaczysko
po szerokim szukać świecie
tego co jest bardzo blisko"

Podobieństwo oczywiście czysto przypadkowe he he.
Obrazek

Przejechałem w sumie 1558 km.
Obrazek

Mapka z dnia powrotu.
Obrazek

Na stopniowe wyjście z nałogu przywiozłem sobie dwa litry kwasu.
Obrazek

Siatki mocujące bagaż nie wytrzymały tej wycieczki.
Obrazek

Ukraińskie błoto zabrałem ze sobą do domu.
Obrazek

Jakaś kąpiel, by się Jelonkowi przydała?
Obrazek

Niestety przez mój brak zdrowego rozsądku Jelon ucierpiał bardzo.
Rury od spodu zostały pozaginane przez kamole.
Obrazek

Gdyby nie te rury to bym pewnie rozłupał spód silnika.
Obrazek

Dolny tłumik miał tylko jedną dużą rysę po Col de Sommelier a teraz jest cały porysowany i do tego powgniatany.
Obrazek

Aż mi się serce kraje jak na to patrzę.
Obrazek

Gumowe odboje na jawoskich amorach też nie wytrzymały.
Obrazek

Niby rzeczne otoczaki a jednak oponki dostały za swoje.
Tylnej to mi nawet nie szkoda.
Obrazek

Mapka całej trasy.
Obrazek


Ostatnio edytowano środa 09 wrz 2015, 19:58 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linku z gryzonia na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: środa 16 gru 2015, 13:26 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Chyba się nie doczekam aż Verdgar wstawi bałkańskie fotki, więc sam sobie powspominam conieco tą zimową porą.

Dzień zero, wtorek 4 sierpnia.
Tym razem miało nie być na wariackich papierach a właściwie to wcale miało nie być.
No, ale stało się i dzisiaj mam jechać a jestem kompletnie nieprzygotowany. Jedyne co mi się udało wczoraj po pracy to wymienić napęd, bo stary już miał dosyć. 41000km robi swoje i tulejki na ogniwkach zaczynają się sypać. Jak już miałem zdemontowane tylne koło to przy okazji wymieniłem w nim łożyska. Ostatnim razem, gdy wymieniałem oponę, wydawało mi się, że łożysko zębatki ma nadmierny luz i od razu kupiłem zapasowe łożyska. Teraz się przydały, choć nie zaobserwowałem pogorszenia stanu starych. Mam to wymienię. Zeszło mi z tym wszystkim do późnych godzin nocnych.
Obrazek

Rano jeszcze do roboty, potem do ubezpieczalni i szybko do domu pakować się, bo przecież mam jechać. W ubezpieczalni powiedzieli, że na Ukrainę assistance nie posiadają, więc mówi się trudno. Pojadę bez ubezpieczenia. Wykupiłem jedynie ubezpieczenie turystyczne. Zapytałem tylko, czy koszty transportu zwłok do kraju są w pakiecie. Zapadła niezręczna cisza. Wszyscy w biurze, czyli jakieś pięć osób, utkwiło we mnie wzrok. Jadę na Ukrainę i pytam o transport zwłok? Pracownicy patrzyli na mnie jakbym już był martwy. Może jednak BabaLuca miała rację?
Po drodze jeszcze jakieś niezbędne zakupy w Biedronce i zeszło do późnego popołudnia. Śpieszę się jak mogę i pakuję wszystko do tobołów, co mi tylko na myśl przyjdzie. Totalny chaos, zero organizacji i planowania. Już nie wiem co zabrałem a czego nie.
Uściski z rodzinką i pośpiesznie ruszam przed siebie.
Jest ciepło i przyjemnie, dzień się kończy i już po kilku kilometrach słońce zaczyna chować się za horyzont. Najważniejsze, że w końcu jadę i sam niedowierzam, że się udało.
Miało się przecież nie udać, miałem nigdzie nie jechać a tu jednak jadę.
Obrazek

Na pomysł wyjazdu na Zakarpacie wpadłem jakiś miesiąc temu. Byłem tam przejazdem dwa lata temu i spodobało mi się. Chciałem tam jeszcze kiedyś wrócić i przyjrzeć się nieco bliżej. W tym roku miałem sobie odpuścić z motocyklowymi wyprawami, ale takie Zakarpacie daleko nie jest a mogłoby być fajnie. O pomyśle powiedziałem BabaLucy. Niestety zupełnie nie podzieliła mojego entuzjazmu.
- na Ukrainę chcesz jechać? Wszędzie, tylko nie tam…
Na nic zdały się moje zapewnienia i deklaracje, że nie jadę do żadnego Doniecka, oglądać rosyjskie czołgi, tylko na cichą i spokojną, ukraińską część Bieszczad. BabaLuca się o mnie boi i uparcie twierdzi, że na Zakarpaciu też na pewno jest niebezpiecznie.
No cóż poradzić, przecież własnej żonie przykrości sprawiał nie będę i trzeba będzie sobie odpuścić. Ja będę się pławił wolnością a ona będzie umierać ze strachu o mnie, to lepiej nie.
Mówi się trudno. Zacząłem mimowolnie szukać informacji w Internecie na temat Zakarpacia.
Okazało się, że BabaLuca ma rację i właśnie jest niezła zadyma na ukraińskim Zakarpaciu.
Obrazek

Prawy Sektor zaczął mocno rozrabiać i niestety są ofiary w ludziach. Jedni twierdzą, że to sprawa polityczna a inni, że to porachunki mafijne i że chodzi o profity z przemytu przez zakarpackie granice, głównie papierosy i alkohol.
Obrazek

Władze Ukrainy szybko się jednak zainteresowały sytuacją i zaczęły ścigać członków Prawego Sektora.
Obrazek

Zaczęto ściągać ciężki sprzęt i zabawa rozkręciła się nie na żarty.
Obrazek

Jest lipiec a ja w sierpniu chciałem tam jechać. Oczywiście nie podzieliłem się nowo zdobytymi informacjami z BabaLucą, ale od tej pory ciągle śledzę sytuację w tym regionie.
W Polsce w sumie to bardzo mało wiemy o Zakarpaciu i w Internecie też nie ma zbyt wielu informacji, zatem pozwolicie, że conieco przybliżę.
Zakarpacie, albo inaczej Ruś Zakarpacka jest to jedyny region na Ukrainie, zamieszkały przez ludność wschodniosłowiańską. Przez ponad 1000lat Zakarpacie należało do Królestwa Węgier a potem do Austro-Węgier. Dopiero pod koniec II Wojny Światowej wspaniałomyślnie wkroczyła na tereny Armia Czerwona i wcieliła całe Zakarpacie do ZSRR.
Po upadku ZSRR Zakarpacie weszło w skład Ukrainy i tak pozostaje do dzisiejszego dnia.
To co mnie najbardziej interesuje to fakt, że Zakarpacie leży wewnątrz północno-wschodniego odcinka wielkiego łuku Karpat i góry zajmują tu 80% powierzchni regionu.
Największy szczyt Howerla ma 2061m n.p.m.
Ludność, która zamieszkuje Zakarpacie to niezła mieszanka, bo mieszkają tam Ukraińcy, Rusini, Węgrzy, Rumuni, Rosjanie, Cyganie, Słowacy, Niemcy a nawet jako mniejszość Czesi, Polacy, Żydzi, Białorusini, Ormianie i Azerowie. No jak dla mnie to niezły bigos narodowościowy i kulturowy.
Tereny Zakarpacia mają bardzo starą metrykę osadniczą, coś koło paleolitu a w epoce żelaza zawitali tam nawet Celtowie a jeszcze potem, potem wpadli z rozpierduchą Rzymianie. Jeśli kogoś to interesuje to musi sobie poszukać sam, bo dla mnie taka wiedza to i tak za dużo.
Dodam tylko, że Słowianie wprowadzili się na tereny Zakarpacia dopiero w V wieku.
Wracając jednak do teraźniejszości to Zakarpacie chętnie, by się oddzieliło od Ukrainy. Spotkałem się nawet ze stwierdzeniem, że tu nie Ukraina, tu jest Zakarpacie. Podróżując po Ukrainie dwa lata temu dało się zauważyć, że Zakarpacie jest jakieś inne, niż pozostała część Ukrainy i może dlatego jest takie interesujące dla mnie.
Nastroje mieszkańców jednak nie są ciekawe, bo jedni chcą autonomii a inni nie. Spora część chce przyłączenia do Węgier i Węgry też chętnie, by przytuliły Zakarpacie. Nawet po stronie węgierskiej przy granicy zaczęły się gromadzić dodatkowe siły wojskowe, by w razie co bronić swoich obywateli, przebywających za granicą. Wydaje się, że przy tym całym zamieszaniu z Putinem, sporo nacji próbuje ubić swoje interesy.
Tymczasem Ukraina broni się przed Rosją i mimo, że w mediach ucichło to nadal giną ludzie.
Na Zakarpaciu był już trzeci pobór do wojska i zwykli ludzie zaczęli okupywać ichnie WKU, bo giną ich dzieci. Synowie bogatych oligarchów wymigują się od służby wojskowej a ci biedni muszą płacić krwią swoich synów. Podobno od początku konfliktu z Putinem zginęło około osiemdziesięciu młodych ludzi z samego tylko Zakarpacia.
Sytuacja jest napięta i nie wiadomo jak to się wszystko zakończy. Po incydencie z Prawym Sektorem, władze Ukrainy wymieniły tych najbardziej znaczących dygnitarzy na Zakarpaciu i na razie wszystko przycichło.
Przyszedł sierpień na Zakarpaciu utrzymuje się względny spokój a BabaLuca nadal nieugięta.
Ni stąd ni z owąt, na trzy dni przed moim potencjalnym urlopem, BabaLuca mówi do mnie:
- no to jedź już sobie na tą Ukrainę.
Urlop od środy a jest niedziela popołudniu. Nagle wszystko się zmienia i już o niczym innym nie myślę, tylko jak tu się teraz wyrobić z wyjazdem?
Jest ciepły wtorkowy wieczór a ja już jadę przed siebie. W półmroku mijam mury Szydłowa.
Obrazek

Tylne koło mi się mocno rozgrzało. W tym pośpiechu nawet nic nie zdążyłem sprawdzić, tylko wsiadłem i jadę. Nowy napęd pracuje prawidłowo, wszystkie nakrętki są na swoim miejscu, tylko tylna felga zrobiła się gorąca. Źle wyregulowałem tylny hamulec i okładziny trą po bębnie, wydzielając temperaturę. Pomogły trzy obroty nakrętki na lince hamulca i już jest wszystko ok.
Mam trochę obawy jak to będzie teraz na tej walczącej Ukrainie, czy faktycznie się w coś niebezpiecznego nie wpakuję? Z każdym kilometrem przestaję jednak o tym myśleć i cieszę się z każdego przejechanego kilometra. W tym sezonie prawie nie jeździłem Jelonem i w końcu jest okazja trochę pośmigać.
Kieruję się w stronę Połańca, tam jest nowo otwarty most przez Wisłę. Most już był dużo wcześniej ukończony, ale nasi wspaniali politycy czekali z otwarciem do wyborów, żeby w odpowiednim czasie zabłyszczeć.
Jeszcze tylko fotka elektrowni robiona z samego środka mostu i nawijam dalej.
Obrazek

Nocna fotka mi nie wyszła, zatem macie większe pole dla wyobraźni.
Nowa obwodnica Mielca jeszcze nie została udostępniona, więc jadę przez centrum. Potem na cukrownię w Ropczycach i już jestem w Wiśniowej.
Noc jest wyjątkowo ciepła i pachnąca. Będzie ze dwadzieścia stopni i te rozkoszne zapachy. Po upalnym dniu teraz wszystko intensywnie wydziela woń. Delektuję się tym doznaniem, czasem nawet czyjąś późną kolacją zaleci. To jest wyższość motocykla nad zamkniętą, odizolowaną puszką, że otoczenie odczuwa się całym sobą. Czasem bywa, że jest to minus, ale teraz jest to stanowczy plus.
Robale niestety też się cieszą z ciepłej, letniej nocy i mam ich pełno na owiewce i szybce od kasku. Te rozwalone już się pewnie nie cieszą no i niestety muszę co jakiś czas się zatrzymywać i przecierać szybkę, bo skutecznie zaklejają pole widzenia.
Do domu rodzinnego dojechałem gdzieś przed północą. Po tej dzisiejszej gonitwie, padłem nieprzytomny ze zmęczenia a przecież nawet jeszcze dobrze nie zacząłem.
Lepiej zacznę wycieczkę od jutra, bo dzisiejszy dzień to wyszedł dla mnie trochę hardkorowo a hardkoru miało już przecież nie być.

Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 219
Widzianych krajów: Polska.
Awarie: Brak.
Obrazek


Ostatnio edytowano wtorek 22 gru 2015, 16:00 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z Chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: wtorek 22 gru 2015, 15:29 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Dzień pierwszy, środa 5 sierpnia.

Bardzo ciepły i słoneczny poranek zapowiada upalny dzień. Ma być lajtowo, więc się nie śpieszę. Wyruszyłem dopiero gdzieś po ósmej. Na pierwszy ogień idzie Słowacja. Postanowiłem zminimalizować ilość noclegów na ukraińskiej ziemi, zatem jeden nocleg na Słowacji na pewno nie zaszkodzi.
Ponieważ okolice Sieniawy znam jak własną kieszeń, wybieram na przejazd zakamarki. Będąc nastolatkiem zjeździłem tutaj rowerem chyba wszystkie okoliczne drogi. W Rymanowie opłotkami dojechałem do pieszej kładki. Jakaś taka odremontowana i chyba poszerzona. Kiedyś na MZ-cie ledwo się mieściłem a teraz Jelonek ma jeszcze luzy po bokach.
Potem już idzie szybko, uzdrowiskowy Rymanów Zdrój, Królik Polski i już jestem w Daliowej. Po drodze oczywiście mijam piękne, górskie widoczki.
Obrazek

To właśnie stąd sześć lat temu zacząłem okrążanie Polski wzdłuż granic. Pojechałem w prawo a wróciłem od lewej strony. Fajne uczucie, jedziesz przez tydzień przed siebie i trafiasz do punktu wyjścia. Znacznie lepiej byłoby jechać dookoła kuli ziemskiej, wtedy to jest dopiero czadowo.
Zatankowałem w podrzędnej stacji benzynowej i szybko zjechałem z głównej drogi, udając się w stronę Jaślisk w poszukiwaniu nowej przygody.
Obrazek

Jaśliska są starą ponad 600 letnią wsią i w sumie niewiele jest tu ciekawego do oglądania. Centrum to ubogi rynek z kilkoma sklepami i odremontowany kościół z cudownym obrazem Matki boskiej Jasielskiej. Po starych, ciekawych zabudowaniach niewiele zostało.
Obrazek

Kiedyś tutaj chałupy były kryte strzechą a teraz takiej nie uświadczysz.
Jaśliska jednak nie zawsze były wsią. Dawno, dawno temu Jaśliska były obronnym miastem przygranicznym o czym świadczą pozostałości po murach obronnych. Strzegły trakt transkarpacki, prowadzący z południa Europy, szczególnie z Węgier. Droga przebiegała przez Przełęcz Beskid nad Czeremchą a dalej przez Przełęcz Szklarską.
W czternastym wieku wojska węgierskie napadły na Jaśliska i mocno je sponiewierały, ale potem Jaśliska się odkuły na handlu węgierskim winem.
Niestety podczas I Wojny Światowej wkroczyły do Jaślisk odziały rosyjskie, które jak wiadomo siały spustoszenie. Potem Jaśliska utraciły prawa miejskie a Hitlerowcy jeszcze dołożyli swój niszczący wpływ. Jaśliska teraz wyglądają na zwykłą wioseczkę, ale te rejony nie jedno widziały i jak ktoś lubi historię to warto trochę poszukać.
Można sobie też oglądnąć film fabularny ,,Wino truskawkowe”, nakręcony na terenie Jaślisk.
Z resztą, moja rodzinna miejscowość Sieniawa, też ma swój film fabularny i to z naszym polskim Bondem 007, Bronisławem Cieślakiem. Serial ma tytuł ,,Znaki Szczególne” i pierwszy odcinek jest nagrywany w Sieniawie, podczas budowy betonowej zapory. To ostatnia tego typu konstrukcja, wybudowana w Polsce. Się pochwalę, że byłem we wnętrzu tej zapory i robi wrażenie. Na potrzeby filmu była wybudowana drewniana szopa i potem spalona a grający w filmie miejscowi chłopi to faktycznie miejscowi chłopi.
Chyba zaczynam przynudzać to pora wracać do właściwego tematu. Jak dla mnie to fajne jasielskie klimaty zaczynają się zaraz po wyjeździe z samych Jaślisk.
Obrazek

Jadę teraz zapomnianą drogą z kiepskim asfaltem wzdłuż rzeki Bielcza. Zabudowania się kończą i otacza mnie cisza i spokój. Słychać tylko świerszcze. Jest pięknie, co jakiś czas mijam maleńkie kapliczki a właściwie to stacje drogi krzyżowej. Poza tym to tylko pola lasy i łąki. Ludzi kompletnie brak. W końcu trafiam na mostek, który właściwie to chyba był wjazdem na czyjąś posesję. Nieźle mnie rozbawił. Ktoś ma fajne poczucie humoru i mam jakieś takie wrażenie, że niezłe imprezy ‘rodzinne’ muszą tutaj bywać.
Obrazek

Dalej pojawiają się jeszcze jakieś pojedyncze domy w miejscowości Lipowiec (za dawnych czasów Lipowiec-Babej i Krupej), agroturystyka, ośrodki konno wypoczynkowe i znowu sielska cisza.
Lipowiec tak jak i Jaśliska leżał na Trakcie Węgierskim i kiedyś był sporą wiochą (650 mieszkańców) a po II Wojnie Światowej pozostała tylko jedna rodzina. Potem komuniści wybudowali tam PGR w którym podobno pracowali przymusowo zesłani więźniowie.
W Lipowcu jest też kapliczka Matki Boskiej, która podobno się tam ukazała i było nawet jakieś uzdrowienie.
Po wojnie Lipowiec był też znany ze szlaku przemytniczego, zwanego ,,Spirytusową Drogą”
Szlakiem tym przemytnicy omijali posterunek graniczny na Przełęczy Beskid. Spirytusowy szlak wiódł na górę Grabki a potem przez Wozową i Kamień na południe Karpat.
Asfalt zupełnie zniknął a pojawiła się droga kamienna, która zaprowadziła mnie wprost do opustoszałego PGR-u.
Obrazek

Byłem tutaj jakieś dwadzieścia lat temu, jeszcze na motocyklu MZ. Niewiele się od tego czasu zmieniło. Opustoszałe domy mieszkalne przymusowych pracowników, nadal tu stoją.
Obrazek

Wewnątrz też niewiele się zmieniło, może tylko więcej szyb brakuje.
Obrazek

Kiedyś tu żyli ludzie i wszystko tętniło życiem a teraz wszechobecna pustka króluje.
Nie powiem, że mi się tu nie podoba, bo lubię takie klimaty z historią. Zawsze sobie wyobrażam, co gdzie było i jak mogło wyglądać wtedy życie tych ludzi.
Obrazek

Za komuny PGR był częstym widokiem na Podkarpaciu. Miało to swoje plusy i minusy. Niestety do dzisiejszych czasów mało który PGR przetrwał. Jeśli już to w rękach prywatnych, bo to co było państwowe dawno przestało funkcjonować, tak jak ten w Lipowcu.
Obrazek

Potężne stajnie świecą pustkami, ale w magazynie zostały jeszcze jakieś resztki słomy.

Obrazek

Słoneczko zaczyna nieźle przygrzewać, a że wolę jechać niż chodzić w czarnych skórach, to szybko się oddalam z tego miejsca.
Mała przeprawa przez rzeczkę i już jadę drogą szutrową, która robi się coraz ciekawsza.
Obrazek

Dojechałem do Czeremchy. Widać, że tablice informacyjne wymienili, bo jak ostatnim razem tu byłem, to ledwo można było cokolwiek odczytać.
Obrazek

W pobliżu jest też tajemnicza tablica z nazwą dziwnie znajomo brzmiącej miejscowości.
Obrazek

Tylko dlaczego akurat drogowskaz do Babadag i to w takim zapomnianym przez świat miejscu? Może to pozostałość po tym trakcie, albo szlaku przemytniczym, albo na cześć książki ‘Jadąc do Babadag’? W rumuńskim Babadag jest też największy poligon w Europie, ale raczej nie jest to powód istnienia tego znaku. No chyba, że Pan Królik tędy właśnie jeździ swoim wypasionym czołgiem he he.
W każdym bądź razie Babadag 1034 jest nadal dla mnie tajemnicą. Może to i jest jakiś pomysł na przyszłą wyprawę, żeby na własnej skórze sprawdzić tą odległość?
W tym miejscu jest też inna ciekawa tablica informacyjna, którą kompletnie przeoczyłem a wystarczyło tylko zerknąć w lusterko. Na odwrocie tablicy Czeremcha jest napis Nordkapp 3190km. Niezłą gafę popełniłem, ale na szczęście szybcy poszukiwacze zaginionego znaku naprawili mój błąd.
Jest też drogowskaz na ruiny Obserwatorium Astronomiczno-Meteorologicznego na szczycie góry Pop Iwan. Zaledwie 136 godzin piechotką w pełnym rynsztunku.
Jadę dalej, ale mam pewne obawy. Dwadzieścia lat temu tą drogą moja MZ-ta dowiozła mnie i taką jedną blondynę do zamkniętego szlabanu. Wokoło pustka, tylko lasy i łąki, więc zostawiłem motocykl i poszedłem obadać teren. Jak tylko złapałem za szlaban to nagle z krzaków wyskoczył uzbrojony po zęby strażnik graniczny, krzycząc coś w moją stronę. Stój, bo strzelam, czy coś w tym stylu. Stanąłem wryty jak słup przy tym szlabanie. Takiego rozwoju sytuacji się nie spodziewałem. Cieszyłem się tylko, że nie zdążyłem przejść na drugą stronę szlabanu. Mundurowy podbiegł do mnie i wrzeszczy, że niby co ja tutaj robie? Moja blond koleżanka też zrobiła się blada, ale na szczęście została przy motocyklu i cała sprawa skupiła się na mnie. Zaczęło się przesłuchanie, skąd, po co na co i dlaczego? Co przemycam i inne takie tam. Dopiero gdy wyjaśniłem, że jestem tu wyłącznie krajoznawczo-turystycznie i że po prostu szukałem ustronnego miejsca, rozmowa przeszła na bardziej humorystyczny ton.
Dane moje jaki i mojego motocykla zostały solidnie spisane i zostałem puszczony wolno.
Potem przez całą powrotną drogę blond koleżanka miała z mojej przerażonej miny niezły ubaw.
Teraz jadę w to samo miejsce i wypatruję szlabanu. Jadę i jadę a szlabanu nie ma. Po chwili pojawiła się jakaś wioska i to od razu z eleganckim asfaltem.
Obrazek

Jak widać jestem już na Słowacji w miejscowości Ćertiźne. Inny świat, na asfalcie pasy, pełno domów i głośna muzyka, dobiegająca z porozstawianych po słupach megafonów.
Lecą jakieś propagandowe wiadomości, przeplatane wesołą muzą.
Obrazek

Tak mnie to rozbawiło, że nagrałem mały filmik z megafonami w tle. Niestety filmiku nikt nie zobaczy, bo w niewyjaśnionych okolicznościach w późniejszym okresie, moja ukochana komórka bezpowrotnie opuściła swojego właściciela.
Ćertiźne jest całkiem spore i zadbane. Mają też ładnie położoną cerkiew. W sumie blisko od terenów mojego dzieciństwa a nigdy tutaj nie byłem. Wszystko jest dla mnie nowe i nieznane, zatem mam większą frajdę z nie całkiem legalnego przedostania się przez granicę państw.
Wioski się skończyły, ale dobry asfalt nie i jedzie się świetnie. Ruchu praktycznie brak, zakręty jak marzenie i można sobie pozwolić na chwileczkę zapomnienia. Nawet się nie spostrzegłem jak dojechałem do miasta Medzilaborce.
Obrazek

Te tereny już znam, bo kilka razy tędy jechałem. W Medzilaborcach nie ma w sumie nic ciekawego, poza domem kultury w którym jest jakieś muzeum, sztuki nowoczesnej i chyba coś w rodzaju teatru, czy czegoś tam podobnego. No i jest jeszcze czołg pod którym robiłem sobie fotkę dwa lata temu, ale teraz wjechałem od innej strony i nie dane mi było go ponownie zobaczyć. Z głównej drogi szybko zjechałem na drogę nr 567 w kierunku Sniny.
Jak tylko zmieniłem kierunek, to od razu zaczęły się roboty drogowe.
Obrazek

Na szczęście nie były zakrojone na szeroką skalę, choć teraz Słowacja jaką znam to Słowacja w drogowym remoncie. Na Słowacji jak pamiętam zawsze były dobre drogi, ale Słowacy na tym poprzestali i dobre drogi się wzięły i zniszczyły. Teraz jest pospolite ruszenie i wszędzie na Słowacji naprawia się drogi. Za kilka lat zapewne będzie tu raj asfaltowy.
Roboty się skończyły, dobry asfalt powrócił a na dokładkę pojawiły się górskie widoczki.
Obrazek

Jedzie się bardzo przyjemnie, ruch znikomy a pogoda jest aż za dobra, bo zaczyna przypiekać.
Korzystając z leśnego cienia, zrobiłem sobie małą przerwę na uzupełnienie płynów w organizmie. Miejsce do postoju udało mi się wybrać dopiero za drugim razem, bo przy pierwszym podejściu niewiadomo skąd pojawili cię Cyganie. Wolałem nie ryzykować bliższego z nimi spotkania i dla świętego spokoju odjechałem kawałek dalej. Reszta drogi przebiegła mi wyjątkowo sielankowo na podziwianiu otaczającej mnie przyrody i jakież było moje zdziwienie, gdy wylądowałem w mieście Humenne. Do dziś dnia nie wiem jak to zrobiłem, przecież dwa lata temu jechałem tą drogą i bezproblemowo dojechałem do Sniny a teraz strzeliłem taką gafę. To prawda, że kompletnie nie patrzyłem gdzie jadę, tylko sobie po prostu jechałem przed siebie, ale żeby zjechać z głównej i nawet się kompletnie nie połapać?
Tak to jest, gdy człowiek podczas jazdy myśli o niebieskich migdałach. No trudno jestem w Humennem. Nie lubię tego miasta, jest takie kanciaste, szare bure i ponure. Znacznie bardziej wolę Sninę. Niestety, żeby się tam dostać muszę wyskoczyć na główną nr74 i mogę zapomnieć o beztroskiej jeździe. Teraz ruch jest duży i wszystkim się śpieszy i mnie też.
Dopiero w Stakćinie odbiłem na lewo i zrobiło się znowu luzacko.
Odwiedziłem Rudego102 a właściwie to jego brata bliźniaka, dumnie stojącego na słowackiej ziemi.
Obrazek

Długo nie posiedziałem, bo wparowała grupka słowackich kolarzy i zrobiło się mdło od ilości słit-foci. Potem jeszcze kilka razy mijaliśmy się na trasie, ale koniec końców Jelonek wygrał ten wyścig kolarski i na mecie był pierwszy.
Ruch z każdym kilometrem robił się mniejszy a widoki coraz bardziej cieszyły moje oczy.
Dojechałem do słowackiego parku narodowego o zwodniczej nazwie ,,Narodny Park Poloniny”.
Obrazek

To coś jak nasze Bieszczady. Góry trochę niższe, ale roślinność i klimat niemalże identyczny.
Mają też swoją Solinę, ale nie tak dużą i betonową jak u nas. Słowacka zapora jest mniejsza i w większości zbudowana z ziemi.
Obrazek

Niestety jak tylko wjechałem na teren zapory, zostałem przepędzony przez strażnika. Osobom postronnym przebywać tutaj nie wolno. Teren jest zamknięty dla turystów. Udało mi się cyknąć tylko kilka fotek zza krzaków i musiałem się wycofać. Na szczęście wiem gdzie jest taras widokowy, więc nie marnując czasu się tam udałem. Żar z nieba się leje a ja pieszo walczę z leśną ścieżką. Niby nie daleko a cały jestem zlany potem. Widok jednak rekompensuje wylane poty.
Obrazek

Z satelity zalew Starina też dobrze widać.
Obrazek

Nawet samą zaporę z satelity lepiej widać niż w rzeczywistości.
Obrazek

Chętnie bym się w tym zbiorniku wykąpał, ale niestety nie mogę się nawet zbliżyć do orzeźwiającej wody, bo jest to zbiornik wody pitnej i strzeże go zakaz vstupu.
Obrazek

Tą wodę pije cała masa ludzi w Koszycach i nie tylko. Musi być naprawdę czysta, bo nigdzie tutaj nie ma żadnych fabryk, ani zanieczyszczeń. Co najwyżej jakiś niedźwiedź może tam conieco narobić, bo ludziom nic tam nie wolno.
Jak żar z nieba leci i w brzuchu zaczyna burczeć to człowiekowi się jechać dalej nie chce. Jak tylko zobaczyłem fajne miejsce we wsi Prislop to od razu zjechałem z drogi.
Obrazek

Wjazdu żadnego nie było, ale Jelonek sobie poradził i już siedzimy obaj w cieniu nad chłodnym i orzeźwiającym źródełkiem. Taka woda w upalny dzień to skarb.
Po raz pierwszy udało mi się nie zapomnieć zabrać ze sobą radzieckiej kuchenki turystycznej ,,smiert turisty”. W tym pośpiechu mnóstwa rzeczy zapomniałem jak na przykład mojego traperskiego scyzoryka oraz kawy trzy w jednym i innych takich przydasiów. Coś chyba około sześciu rzeczy zapomniałem, ale teraz już nawet zapomniałem to co zapomniałem, więc wymieniał nie będę. Kawę zakupiłem po drodze a i scyzoryk zastępczy udało się załatwić, również w trakcie podróży.
Obrazek

Teraz woda się ochoczo gotuje na zupkę i kawusię. No tak to można sobie podróżować. Luksus pełną gębą. Już mi ślinka cieknie. Do tego świeże bułeczki od mamusi i już mam niebo w gębie.
Obrazek

Nie sprawdziłem tylko ile mam paliwa w zbiorniczku kuchenki, czego efektem było pod koniec gotowania, solidne okopcenie mojego podróżniczego kubka. A taki był piękny, amerykański. Teraz będzie przynajmniej widać, że gdzieś był.
Ochłodziłem się przy źródełku, najadłem i nawet odrobinę pochodziłem boso, więc można ruszać dalej. Szybko dojechałem do Ulić a tam odbiłem w stronę Polski
Obrazek

W Ulić mają w herbie wyjącego psa, czy też wilka. Koniec świata panie, koniec świata a potem to najechałem na zbójów a właściwie to na Zboj.
Obrazek

Witajcie a zostaniecie obici, czy coś w tym stylu. To ja miałem obijać a nie że mnie, no ale cóż, raz na wozie a raz pod. Wioska fajna, tylko strasznie dużo policji. Mają wozy 4x4 i chyba nie mają co robić, bo cięgle jeżdżą po okolicy. Może mnie pilnują, żeby te zbóje nie obili?
Droga wije się pod niewielkim wzniesieniem, rzekłbym prawie płasko, w stronę znajomych gór. Tylko coś chmurzyć się zaczyna. Jest strasznie parno, więc mogę się spodziewać solidnej. letniej burzy.
Obrazek

Przejechałem słowacką wieś Nova Sedlica i droga choć biegła dalej to już nie dla Jelonka.
Na przeszkodzie stanął zakaz dalszego ruchu pojazdów. Policyjny samochód niedawno minąłem to nawet myśl w głowie się nie wytworzyła, żeby jechać dalej. Na nogach mi się nie chce iść a chmury skutecznie odstraszają kolejne szalone myśli.
Obrazek

Droga prowadzi na Kremenaros, albo inaczej na Krzemieniec 1208m n.p.m. Punkt w którym stykają się trzy państwa. Polska, Słowacja i Ukraina a kiedyś nawet ZSRR.
Obrazek

Ponieważ już tam byłem ze dwa razy od strony polskiej to dzisiaj sobie daruję i wracam drogą tą samą, którą przyjechałem.
Obrazek

W Ulić odbiłem na miejscowość Ruska Volova. Na początku był niezły asfalcik, który doprowadził mnie do kolejnego znaku zakazu.
Obrazek

c.d.n…..


Ostatnio edytowano wtorek 22 gru 2015, 17:01 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z Chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: poniedziałek 04 sty 2016, 15:43 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
c.d.
Na szczęście pod znakiem zakazu, była biała tabliczka z napisem. W języku słowackim raczej jestem kiepski, ale wydedukowałem, że droga jest raczej nieprzejezdna tylko w zimie o ile ‘zime’ to u nich zima a nie lato.
Nic to, jedynka i ruszam przed siebie. Kilometr temu minąłem się z patrolem policji, to następnego na tym końcu świata już nie powinno być. Droga pnie się do góry, niezłym asfaltem, po czym asfalt nagle chwilowo znika.
Obrazek

Za to pojawia się malowniczy widok.
Obrazek

Wydaje mi się, że właśnie stąd dobrze widać nasze polskie Bieszczady, ale może to tylko mi się wydaje.
Asfalt tak jak zniknął, tak znowu się pojawił, ale tylko po to, by ponownie zniknąć i znowu się pojawić. Trafiła się też solidna wieża obserwacyjna. Przypuszczam, że służyła do obserwowania głównie granicy z byłym ZSRR a może i teraz z Ukrainą też czasem ktoś spogląda. Dzisiaj wygląda, że nikogo tam nie ma.
Obrazek

W sumie to sam nie wiem, dlaczego się tam nie wydrapałem. Może dlatego, że nie wolno a może, bo było mi za gorąco?
Kawałek dalej droga całkowicie się oberwała i zsunęła razem ze zboczem góry. Na szczęście jest objazd szuterkiem.
Obrazek

Teraz całe zbocze jest zarośnięte młodymi drzewami, ale dziesięć lat temu natrafiłem tutaj na świeże osuwisko, które wtedy robiło wrażenie.
Jechałem wówczas Ticem od strony Ruskiej Volovej, wraz z moją BabaLucą. 10 lat temu jeszcze Słowacja była dla Polaków całkiem tania (korony) i Słowak we wiosce popatrzył pod spód mojego Tica, po czym stwierdził, że przejedziemy i pokazał ręką na drogę ze znakiem zakazu ruchu. Wtedy jeszcze nie było żadnej białej tabliczki, bo osuwisko było świeże i droga była całkowicie zamknięta. Jakież było nasze tego dnia zdziwienie, gdy droga stała się niezłą przeprawą dla Tica a jak dojechaliśmy do osuwiska to nam serca stanęły w gardle. Nie było wtedy objazdu i przejechałem resztką asfaltu przy samej, oberwanej krawędzi.
Teraz droga mocno zarosła i jej stan się nieco pogorszył. Tico powinno jeszcze przejechać, ale nie więcej niż z dwoma osobami, bo śladów po tarciu misek olejowych widziałem kilka a w jednym miejscu wygląda na to, że miska została rozpruta, bo była wielka plama oleju.
Mimo wszystko jak najbardziej polecam tą drogę na motocykl a i osobówką o nieco wyższym zawieszeniu też da radę. Wrażenia są niezapomniane, zarówno te krajobrazowe, jak i te z pokonywania samej drogi.
Obrazek

Asfalt mi się skończył i teraz śmigam szuterkiem o różnym stopniu trudności. Czasem trzeba było zejść do jedynki, ale Jelon dzielnie dawał radę. Wydawało mi się, że będzie krócej, ale około godzinki trzeba jednak poświęcić na ten odcinek.
Zaczynam się trochę śpieszyć, bo chmur nadchodzi coraz więcej i chyba słyszałem nawet grzmoty. Nie chciałbym utknąć na tym bezludziu podczas burzy. W końcu zaczął się zjazd w dół i na psychice zrobiło się od razu raźniej. Aby do wioski a tam dalej już będzie zaawansowana cywilizacja i asfalcik.
Mając moją starą mapę można się zdziwić wjeżdżając na tą drogę nr 558, bo na mapie wygląda zupełnie normalnie, to też dziesięć lat temu byliśmy z BabaLucą mocno zdziwieni, ale dzisiaj pokonałem tą drogę z przyjemnością, choć pot lał się po plecach.
Obrazek

Jeszcze na dowidzenia mały widoczek z tej drogi.
Obrazek

Patrzę teraz na mapę Google i wygląda na to, że tej drogi oficjalnie już nie ma. Widać tylko z satelity niewyraźny ślad.
Obrazek

Skoro drogi nie ma a przecież nią jechałem to sobie teraz dorysuję. Mniej, więcej było to tak.
Obrazek

Na satelicie widać, że jest tam na szczycie jakaś połonina i żałuję tylko, że na nią nie wjechałem, bo widoki mogłyby być rewelacyjne. Najwyraźniej muszę tam kiedyś wrócić. Może za jakieś kolejne dziesięć lat he he.
Ruskia Volova jest taką trochę wioską na uboczu i to w najbiedniejszym regionie Słowacji.
Dzięki temu jest bardziej ciekawie i klimatycznie. Ludzie się patrzą na mnie i uśmiechają a dzieciaki wesoło machają. Oczywiście równie wesoło odmachuję. No dobra udaję twardziela i że niby tak od niechcenia podnoszę łapę w stronę dzieciarni. Niektóre nawet biegną za mną. Pewnie gdybym się zatrzymał od razu miałbym spore towarzystwo. Mi jednak nie to w głowie, bo coraz wyraźniej słyszę grzmoty i chciałbym uniknąć spotkania z burzą. Po zeszłorocznej jeździe po Bałkanach, nabawiłem się wodowstrętu i panicznie reaguję na najmniejsze objawy zawilgocenia. Przeciwdeszczówki oczywiście nie zdążyłem sobie kupić.
Wyskoczyłem na drogę główną nr74 prowadzącą wprost do przejścia granicznego z Ukrainą. To właśnie na tym przejściu dwa lata temu nieźle mnie maglowali przed wpuszczeniem na dziki wschód. Tym razem jednak nie skorzystam z tego przejścia i przed samą granicą w Ubla odbiłem na prawo w stronę Ruskiego Hrabovca. Droga nr566 jest całkiem fajna z dobrym asfaltem i wspina się na jakąś przełęcz. Dobrze wyprofilowanych zakrętów też nie brakuje i można sobie pozwolić na małe szaleństwo. Widoki też fajne. W jednym miejscu się nawet zatrzymałem na podziwianie otaczającej mnie przyrody i jak niespodziewanie nie walnie obok mnie piorunem.
Na drugi raz już nie czekałem. Kask, rękawiczki, jedynka i ogień w tłoki. No i pojawiła się czarna, ciężka chmura. Wyskoczyła zza góry, tuż za pokonanym zakrętem. Popatrzyliśmy sobie głęboko w oczy i szybko spuściłem wzrok i podkuliłem ogon. Jest wielka i żądna krwi. Dopadnie mnie i zeżre, lub wymamle do ostatniej suchej nitki.
Daję po garach tyle ile mogę, ale pierwsza seria pocisków, nafaszerowanych H2O mnie dopadła. Dostałem serią, ale nadal się trzymam na kołach. Schowałem się tylko za owiewką i wyciskam z Jelonka ostatnie soki. Druga seria grubych, wycelowanych we mnie kropel już mnie nie dopadła.
Udało się, uciekłem tej opasłej, namokniętej wiedźmie. Po kilkunastu kilometrach ponownie pojawiło się nawet słoneczko. Spokojnie dotarłem do międzynarodowej drogi E58 i skręciłem w stronę Michaloviec.
Daleko jednak nie ujechałem, bo zobaczyłem ciekawą tablicę informacyjną.
Obrazek

Morskie Oko, tutaj? Nie wiedziałem, że Słowacy też mają swoje Morskie Oko. Nie myśląc wiele, skręciłem w stronę tajemniczego Oka. Droga prowadziła cały czas prosto i już chyba byłem nawet całkiem blisko, ale wyskoczyła zza lasu ta czarna, opasła wiedźma i mnie w końcu dopadła. Rozlało się na dobre i musiałem zawrócić. Jędza zmoczyła mi motocyklową skórę i pobrudziła Jelonka, a taki czyściutki był.
Nic to, nie teraz to może jeszcze kiedyś się uda. Tajemnicze Morskie Oko pozostało dla mnie nadal tajemnicze.
Dojechałem do suchego asfaltu i nie marnując czasu udałem się wprost nad Zemplinską Śiravę. Jest to największe jezioro na Słowacji. Kiedyś widziałem tam kemping i dzisiaj postanowiłem spędzić tam noc.
Dojechałem bez większych problemów i to bez jednej kropli deszczu. Niestety nad pobliskimi górami widać, że ostro daje z nieba, więc nie marnując czasu od razu zabrałem się za rozbicie namiotu, na jeszcze suchej ziemi.
Obrazek

Na kemping wpuścili mnie bez płacenia i powiedzieli, że zapłacę później. Jak zapytałem ile to usłyszałem 3 euro. No taniocha i kemping nawet z basenem.
Jak widać mam w końcu porządny namiot ICEBERG z wodoodpornym tropikiem. Dostałem go w prezencie od BabaLucy. Na razie nie jestem do niego zbytnio przekonany, ale zobaczymy po pierwszej nocy.
Jest gdzieś po siedemnastej a ja już jestem rozbity na kempingu. Od teraz pełny relaks. Idę sobie pozwiedzać kemping a przy okazji zrobię kilka fotek.
W jeziorze choć woda ciepła to nikt się nie kąpie. Jezioro ładne, ale brzeg ma nieciekawy. Same kamienie porośnięte glonami i pokryte resztkami z małż. Wszystko to trochę śmierdzi i odstrasza. Jak na największe jezioro w kraju to Słowacy słabo mają je zagospodarowane.
Obrazek

Nawet sprzętu pływającego też nie ma za wiele.
Obrazek

Woda w jeziorze jest całkiem ciepła, ale nikt się nie kąpie to i ja też nie będę. Wszyscy sobie siedzą na basenie.
Obrazek

Nie marnując czasu, wparowałem do namiotu przymierzyć ubiór, odpowiedni do nadarzającej się okazji. Wystrojony w obcisłe kąpielówki, pobiegłem w kierunku basenu. Trochę się jednak zdziwiłem, bo ludzi zaczęło szybko ubywać. Zabierają swoje toboły i wychodzą. No tak, już wiem o co chodzi. Basen jest do osiemnastej a jest siedemnasta pięćdziesiąt. Zostało mi zaledwie 10minut. Dobre i to, przynajmniej już nikt nie chce, żebym kupił bilet. Wciskam się na bramce wejściowej pod prąd i od razu wskakuję do przyjemnie ciepłej wody. Tego mi było trzeba po tym upalnym dniu. Błogość niesamowita. Relaksacyjnym tempem zrobiłem sobie rundkę wokół basenu i już pod zaniepokojonym okiem pani ratownik, wyszedłem jako ostatni z wody. No proszę jak łatwo można wpaść kobiecie w oko. Wymownie zatrzasnęła za mną furtkę od basenu i nasza znajomość się definitywnie zakończyła. Pani Słowaczka odetchnęła z ulgą, że spokojnie może iść do domu.
Ważne, że się te dziesięć minut pomoczyłem i od razu czuję się znacznie lepiej. Potem jeszcze zimny prysznic, bo mi szkoda było jeden euro na ciepłą wodę i rześki jak ślimak na wiosnę, wracam do namiotu a tam niespodzianka.
Zamiast jednej są już dwie piękne Słowaczki i niechybnie zbliżają się wprost do mojego namiotu. Niestety miały ze sobą też kasę fiskalną i ich wizyta nie była zbyt przyjemna. Jak się pytałem na wjeździe ile kosztuje kemping to usłyszałem trzy euro a teraz policzyły mi jakieś trzy euro za mnie plus trzy euro za samochód, choć takiego nie mam i jeszcze za namiot i jakaś opłata klimatyczna i wyszło dziewięć euro z haczykiem. Na nic zdały się tłumaczenia, że Jelonek nie jest samochodem i że ma tylko dwa koła, nawet zapasowego nie ma i powinien być jakoś bardziej ulgowo traktowany. Panie były nieugięte i musiałem wyskoczyć z kasy.
Potem była romantyczna kolacja nad brzegiem jeziora. Znaczy się, sam sobie jadłem tą kolację, bo paniom było mało eurasów i sobie poszyły skórować innych nowoprzybyłych.
Nie nudziłem się jednak, bo w międzyczasie ktoś chciał nauczyć Hammera pływać.
Obrazek

Wieczór też był pełen niespodziewanych atrakcji. Zostałem kibicem na meczu kobiecej siatkówki plażowej. No jacyś faceci też niby grali, ale mi to nie przeszkadzało. Mecz był na tyle fascynujący, że kibicowałem obu drużynom. Nawet wziąłem czynny udział w momencie, gdy piłka odskoczyła w moją stronę. Piłkę przejąłem prawie po mistrzowsku i wszystko nagle zamarło. Byłem ubrany w groźną koszulkę motocyklową w ręku dzierżyłem napój w puszce i widziałem w ich oczach tą niepewność. Co zrobię? Czy wyciągnę zza pazuchy kosę i rozpruję piłkę, robiąc taką groźną minę i zawarczę jak na amerykańskich filmach z gangami motocyklowymi, czy też może grzecznie oddam piłkę?
Nie muszę chyba mówić, że opcja druga wzięła górę i robiłem za podawcza piłek, zupełnie jak na początkach szkoły podstawowej. Jeszcze tak ze dwa dni i może wzięliby mnie na rezerwowego do składu he he.
Oczywiście sobie nieco żartuję, ale humor mi bardzo dopisywał tego wieczoru. Niestety nieubłaganie słoneczko zaczęło się chować a ja poczułem się ogromnie senny.
Obrazek

To był bardzo udany dzień i jak nigdy na moich motocyklowych wyprawach, fizycznie bardziej odpocząłem niż się zmęczyłem.
Na horyzoncie było tylko widać od czasu do czasu jakąś błyskawicę, ale zupełnie się tym nie przejmowałem.


Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 278
Widzianych krajów: Polska, Słowacja i z daleka kawałek Ukrainy.
Awarie: Nie wykryto.

Mapka sytuacyjna.
Obrazek


Ostatnio edytowano poniedziałek 04 sty 2016, 16:12 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z Chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: poniedziałek 04 sty 2016, 16:27 
Offline
Szturmowiec Imperium
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 14239
Lokalizacja: Niemal Piaseczno
Płeć: Banita
Motocykl: DL650A + VOGE 900DSX
Aż sprawdziłem co mówi automapa o tej znikającej drodze i o dziwo jest! W dodatku jest chyba zgodnie ze stanem faktycznym narysowana bo jeszcze na początku i na końcu narysowana jest w miarę normalną kreską a w środkowej części już tylko niteczką.

Już myślałem, że masz najtańszy camping z granicą a w sumie Cię skroili. Sprytne posunięcie, podać tylko cenę za osobę a potem doliczyć wszystko co się da, ciekawe czy kazaliby się zwijać jakby tak mieć tylko te 3Euro. Ale w sumie Ty ich naciągnąłeś na 10minut basenu ;)

_________________
Ukłony - Piotrek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: czwartek 07 sty 2016, 12:48 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Dzień drugi, czwartek 6 sierpnia.

Noc do spania była bardzo ciepła i przyjemna. Burzy nie było, przeszła gdzieś bokiem i całe szczęście. Nie chciałbym nowego namiotu składać w błocie już po pierwszej nocy.
Wczoraj wcześnie poszedłem spać, więc teraz to zaprocentowało i wstaję razem z porannym słoneczkiem. Niebo czyste, czyli zapowiada się kolejny piękny dzień.
Obrazek

Okazuje się jednak, że nie jestem sam. Przez całą noc odwiedzali mnie tłumnie goście. Mam inwazję mrówek, są wszędzie. Biegają sobie na tropiku, pod tropikiem i gdzie się tylko da.
Musiałem się chyba rozbić przy jakimś mrowisku?
Obrazek

Na szczęście do środka namiotu inwazja nie dotarła. Teraz dopiero doceniłem swój nowy namiot. Gdybym spał w tym starym, poprzecinanym przez czarnogórskie koty i porozrywanym przez inne podróżnicze przypadki to teraz byłbym albo solidnie pogryziony, albo obudziłbym się już w samym środku mrowiska.
Inwazja mrówek była zakrojona na szeroką skalę i nawet Jelonek został zaanektowany.
Mrówki zrobiły sobie autostradę po bocznej stopce wprost na silnik a potem to już cały Jelonek ich. Niepotrzebnie wczoraj wytarłem stopkę z łańcuchowego smaru. Miałyby wtedy problem z desantem a tak to po suchym to przecież łatwizna. Z namiotu nie było problemu strzepnąć całe mrowie plemię, ale z Jelonka już wyzbierać nie sposób.
Potem podczas jazdy przez cały dzisiejszy dzień mi gdzieś przebiegały. Tup, tup, tup po liczniku, po lusterku a to po kierownicy i tak ciągle gdzieś widziałem jakąś biegnącą mrówkę.
Jedna nawet całkiem bezstresowo sobie przebiegła po szybce od kasku tuż na linii mojego wzroku i to w momencie, gdy wyprzedzałem jakiś pojazd.
Jeszcze nie mam wprawy ze składaniem nowego namiotu , bo mi się jakoś tropik nie chce zmieścić do pokrowca, ale to nie problem. Pojedzie osobno.
Na kempingu nie tylko ja używałem jednośladu, tubylcy też lubią sobie pojeździć.
Obrazek

Wygląda na to, że to ich rodzimy wyrób. Trochę przypomina naszego Rometa Kadeta, ale tylko trochę.
Około godziny ósmej już byłem na kołach, jadąc w kierunku Michaloviec. Potem odbiłem z głównej w stronę Wielkiej Kapusty, znaczy się na Velke Kapuśany.
Obrazek

Potem przez Ruską wioskę i już byłem w Velkich Slemencach.
Obrazek

Wioska jak każda inna słowacka wioska. Kościółek i pełno parterowych domków. Jestem tu jednak z jakiegoś konkretnego powodu. Jest tu przejście graniczne, przez które myślałem, że przejadę, jednak nie jest to główny powód, mojego tutaj przybycia.
Obrazek

Przejście widać właśnie na wprost o tam dalej. Nie wiem jak to zrobiłem, że zignorowałem ten biały, okrągły znak z czerwoną obwódką i podjechałem motocyklem pod samo przejście graniczne?
Normalnie na granicach jest właśnie taki biały, okrągły znak z czerwoną obwódką, tylko, że w środku jest jeszcze czarna, gruba kreska. Jakoś z automatu potraktowałem zakaz ruchu, jako znak przejścia granicznego, olewając brak grubej, czarnej, poziomej kreski.
Dopiero, gdy podjechałem pod samo przejście, zorientowałem się, że coś tu jest nie tak. Przejazdu dla pojazdów nie ma, jest tylko ścieżka dla pieszych, pilnowana przez strażników granicznych, czyli jest to tylko i wyłącznie piesze przejście graniczne.
Zaczepiłem jeszcze pogranicznika, czy aby na pewno tędy nie przejadę a on zrobił duże zdziwione oczy. Pewnie zachodził w głowę co ja tutaj robię? Jelona zaparkowałem na wprost dużej, szklanej szyby, dzielącej Słowację od Ukrainy.
Musiałem trafić na jakiegoś poczciwego człowieka, bo strażnik aż wyszedł ze swojego miejsca pracy i mi szybko tłumaczy, że tu nie wolno pod żadnym pozorem wjeżdżać i że zaraz dostanę vielko pokutu i pokazuje mi ręką w stronę komisariatu policji, który był tuż obok. W mgnieniu oka rozjaśniła mi się cała moja idiotyczna sytuacja. Podziękowałem za ostrzeżenie i nawet nie ubierałem rękawiczek, tylko od razu odpaliłem Jelona i jak najszybciej ewakuowałem się ze strefy zagrożonej vielką pokutą.
No i w ten o to sposób udało mi się uniknąć solidnej utraty gotówki. Teraz już wiem, że jak chcę się przedostać tędy na Ukrainę to tylko pieszo.
Już wyjaśniam co tak naprawdę było powodem tego, że specjalnie pojechałem do miejscowości Slemence. Otóż szukając informacji w Necie na temat Zakarpacia, natknąłem się na taki o to tekst:
„Najstarsi mieszkańcy zakarpackiej wioski Slemence do końca życia zapamiętają niewinną z pozoru imprezę z 1946 roku. Przed sześćdziesięcioma laty poszli oni do swych sąsiadów w zachodniej części wsi i zabawili tam całą noc. - Kiedy nad ranem wracaliśmy do domu, raptem zastąpił nam drogę jakiś żołnierz - sędziwa Węgierka dobrze pamięta zdarzenia z 1946 roku. - Jakież było nasze zdziwienie, kiedy powiedział nam, że nie możemy iść dalej, bo... teraz jest tu granica państwowa. W końcu nas puścił, ale nie wszystkich. Musiałam rozstać się ze swoim chłopakiem - on został w słowackiej części Slemenców, ja w ukraińskiej.
Dopiero po latach, kiedy umarł Stalin, mogliśmy podchodzić do zasieków granicznych, które rozdzieliły wieś na dwie części. Podchodzić na 15 metrów do granicy i krzyczeć, bo wcześniej nie pozwolono nam nawet zbliżać się do drutu kolczastego, postawionego nie wiadomo czemu w tym właśnie miejscu.
W ciągu kilku dziesięcioleci mało kto wiedział o istnieniu tego „małego muru berlińskiego” na końcu świata. W Związku Radzieckim i bratnich krajach o takich problemach się nie pisało. Ale nawet upadek komunizmu nie przyniósł upragnionego zjednoczenia. - Dostaliśmy wtedy paszporty i mogliśmy nareszcie odwiedzić sąsiadów i rodzinę zza ogromnego płotu. Problem w tym, że do najbliższego przejścia granicznego w Vysznem Nemeckiem - Użhorodzie było ponad 20 km - wspomina Ludovit Toth, starosta słowackiej części Slemenców. - A dojechać nie za bardzo jest czym: autobusów mało, jechać trzeba z przesiadkami, a na własny samochód mogą sobie pozwolić nieliczni. Ludzie u nas biedni, bezrobocie sięga 30%. Ale to i tak lepiej, niż u nich. Tam chyba każdy jest bez pracy... - pan Ludovit pokazuje ręką w stronę symbolicznej drewnianej bramy w centrum wsi, za którą zaczyna się już Ukraina.
Mieszkańcy obu części podzielonej wioski przez ostatnie kilkanaście lat nie tracili nadziei na zjednoczenie. - Pisaliśmy skargi do Bratysławy, naszym przypadkiem zainteresowali się dziennikarze i nawet pewna osoba z Rady Europy - wspomina słowacki starosta. - Nie pomagało. Aż nagle władza zrobiła nam prezent na gwiazdkę. Po tylu latach w końcu otworzyli nam to przejście. Czemu wcześniej nie chcieli, a teraz raptem się zgodzili, tego nie wiem - pan Ludovit wydaje się być rzeczywiście zdziwiony intencjami dalekiej władzy.
Przejście graniczne Mali Selmenci - Velke Slemence działa od grudnia zeszłego roku. Mieszkańcy mają nadzieję, że ożywi ono gospodarkę odgrodzonej od reszty świata wsi. Rzeczywiście, kiedy na użhorodzkim dworcu pytałem, jak dojechać do Selmenców, panie w kasie nawet nie bardzo wiedziały, gdzie to jest. Pomógł mi dopiero przypadkowy kierowca busa Użhorod - Czop. - Niech pan wsiada, wysadzę pana po drodze i dalej musi pan iść piechotą - mówi. Nareszcie. Jechaliśmy szybko, odremontowana droga Użhorod - Budapeszt na to pozwalała. Pagórkowaty krajobraz stolicy zakarpacia szybko ustąpił miejsca niezalesionym równinom. Gdyby nie wyłaniająca się zza chmur imponująca ściana Karpat, zdawałoby się, że trafiłem w polskie Żuławy. - To tutaj - przerwał moje rozmyślania kierowca.”


Nie wiem kto jest autorem tekstu, bo sobie nie zapisałem, ale mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu, że przytoczyłem tu jego reportaż.
Na tyle ta historia mnie zaciekawiła, że postanowiłem na własne oczy zobaczyć tą sztucznie podzieloną wioskę.
Wyobraźcie sobie, że mieszkacie na wsi i wieczorem w sobotę jest wiejska impreza na którą wszyscy idą. Po udanej imprezie ludzie wracają do swoich domów na wiosce a tu niespodziewanie na środku drogi stoi wojsko radzieckie i nie wpuści do własnego domu, bo od teraz pół wsi jest już jest w ZSRR.
Pierwotnie miałem przyjechać do tej wioski od Ukraińskiej strony, ale przez to, że na Zakarpaciu było ostatnio dosyć niespokojnie to zmieniłem plany. W części słowackiej sklepu się nie znajdzie, wszystkie są po stronie ukraińskiej, bo tam taniej. Słowak po poranne bułki na śniadanie po prostu idzie sobie na Ukrainę. Dzięki temu teraz ukraińska strona tętni życiem. Są sklepy, bary, kafejki itp. Widziałem krótko tylko przez szybę.
Niestety chcąc jechać dalej muszę zawrócić w kierunku z którego przyjechałem. Na szczęście po przejechaniu kilku miejscowości udało mi się namierzyć skrót i mogłem zwiedzać kolejne nowe tereny. W tym rejonie Słowacji mieszka dużo Węgrów i stąd pojawiają się podwójne nazwy miejscowości. Czasem można trafić na duże skupisko Cyganów i wtedy lepiej się na dłużej nie zatrzymywać.
Po jakichś czterdziestu minutach dojechałem do przejścia granicznego w miejscowości Vyśne Nemecke. Trochę mam obawy co do tej Ukrainy, bo tyle się słyszy złych wydarzeniach w mediach. Przejścia graniczne też podobno są pilniej strzeżone i trzepią znacznie bardziej.
Kolejka spora, ale się trochę wciskam bokiem i cierpliwie czekam co będzie dalej. Odprawa po stronie słowackiej przeszła gładko. Teraz kolej na najgorsze, czyli na część ukraińską.
Na początek sprawdzanie dokumentów oraz sprawdzanie numerów na ramie Jelona, po czym pogranicznik w dużej czapce, zadał strategiczne pytanie:
- ty u nas był?
- ano był, odpowiedziałem
Pac pieczątka do paszportu i pajechał dalej.
Normalnie byłem w szoku, że tak gładko poszło, że tak bez niczego i wpuścili. Dwa lata temu to pytali o wszystko, gdzie jadę, po co i dlaczego, pytali o leki, dopalacze, narkotyki, broń białą, broń czarną, znaczy się palną, bomby, rakiety ziemia-powietrze a teraz zupełnie o nic.
Wpuścili i tyle. Od razu po przekroczeniu granicy człowiek czuje, że jest w zupełnie innym kraju.
Obrazek

Pozostałości po radzieckim umiłowaniu do balszoj sztuki, od razu rzucają się w oczy.
Zjechałem z górki i już byłem w Użhorodzie. Za tym miastem jakoś nie przepadam, jakieś takie szaro-bure i wszędzie pełno szalonych ład. Zatrzymałem się tylko przed bankomatem w celu nabycia tutejszych hrywien i jeszcze na stacji benzynowej, bo Jelonka strasznie już suszyło. Paliwo trochę tańsze niż u nas, ale szału nie ma. Po przeliczeniu wszystkich manipulacyjnych narzutów mojego wspaniałego banku to cena benzyny na Ukrainie wahała się tak od 3,55 do 3,95zł/litr.
Użhorod szybko opuściłem i wyskoczyłem na znaną mi już drogę M06, prowadzącą do Mukaczewa. Łata na łacie, ale droga szeroka, dwupasmowa i jedzie się szybko. Upał tylko daje się we znaki. Jest już tak gorąco, że przy setce powietrze nie chłodzi, tylko dodatkowo grzeje, niczym z suszarki do włosów.
c.d.n.


Ostatnio edytowano piątek 08 sty 2016, 13:05 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z Chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: piątek 08 sty 2016, 10:38 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
c.d.

Przed samym Mukaczewem po prawej jest zamek pod, który tym razem podjechałem.
Obrazek

Niestety trzeba sporo chodzić, więc zamek sobie odpuściłem na rzecz klimatyzowanej stacji benzynowej. Przy okazji uraczyłem się kawusią i pieczywkiem.

Obrazek

Dostałem hot-doga nie z parówką, tylko z konkretną , grubą kiełbasą. Smaczne i sycące.
W tak upalny dzień klimatyzacja to genialny wynalazek. Siedziałem sobie w chłodnym pomieszczeniu chyba z godzinę i obserwowałem otoczenie. Niby tak samo jak u nas w Polsce a jednak zupełnie inaczej. Ludzie z wyglądu niczym się nie różnią, ale ich zachowanie i sposób bycia jest jednak inny.
Ostygłem zupełnie, więc mogę śmiało ruszać dalej. Dopiero teraz odczułem jak jest naprawdę gorąco. Już w drzwiach wychodząc z pomieszczenia stacji, buchnęło na mnie rozgrzane powietrze, niczym ze środka afrykańskiej pustyni. Zanim zdążyłem ubrać kask i rękawiczki, pot już się lał po plecach.
Pora jednak ruszać, bo przecież do wieczora siedział tutaj nie będę. Na odchodnym spotkałem jeszcze dwóch ukraińskich bikerów na wypasionych Chopperach. Z tym, że oni ubrani byli w ‘dżinsowe’ spodnie i krótkie koszulki. Musiałem komicznie wyglądać w tych ciężkich, czarnych skórach w tym piekielnie gorącym dniu.
Dojechałem do centrum Mukaczewa i odstawiłem Jelonka do cienia a sam postanowiłem się jeszcze trochę przypiec na słoneczku.
Przez miasteczko płynie spora rika Latorija, czy jakoś tak i dzieli Mukaczewo na dwie części.
W rzece jak widać są riby a poznać można po tym, że właśnie nad tą rzeczką, beztrosko czas spędzają wędkarze, mocząc długie kije.
Obrazek

Pierwsza fotka i już mam uwiecznione coś ciekawego. Na środku rzeki, jak gdyby nigdy nic, stoi sobie tapicerowane, pokojowe, drewniane krzesło. No mogła go rzeka przynieść skądś i tam właśnie postawić, ale ja bardziej obstawiam, że to jednemu z wędkarzy znudziło się stanie w wodzie i zabrał żonie z salonu jedno krzesło. Może się od razu kobita nie doliczy. Za to teraz jest pełna wygoda przy łowieniu rybek.
Obrazek

Nie poddaję się upałowi i idę dalej zwiedzać. Centrum starówki jest bardzo zadbane i miło można spędzić tu czas, pod warunkiem, że nie chodzi się w kontrowersyjnym, czarnym, skórzanym wdzianku i to w samo południe, najgorętszego dnia lata.
Obrazek

Starówka musiała być niedawno wyremontowana, wszystko jest naprawdę czyste i ładne. Zabytkowe kolorowe budynki, wyglądają jak nowe a przez środek prowadzi szeroki, brukowany deptak, po który przechadzają sobie urodziwe Zakarpacianki.
Obrazek

Na środku deptaka spotkałem Cyryla i Metodego. Byli bardzo zajęci rozmową, więc im nie przeszkadzałem.
Obrazek

Upał wygrał i zamiast dalej zwiedzać zarządziłem ewakuację. Jelon też się chyba ucieszył.
W prawdzie nic nie zginęło z motocykla, ale pewnie smutno mu było samemu.
Próbuję się wydostać z centrum Mukaczewa. Dwa lata temu trochę tutaj kluczyłem i teraz też to robię. Tyle, że wtedy była noc i było trudniej. Jedzie się śliską drogą z ciemnego kamienia i trzeba uważać, by któreś z kół nie złapało uślizgu. Tubylcy jeżdżą raczej szybko i trzeba się dostosować do ich standardów. Nerwowo ściskam kierownicę przy zmianach kierunku jazdy, ale jakoś daję radę i obyło się bez uślizgów. Może dlatego, że opony są bardzo mocno rozgrzane i zmiękczona guma lepiej trzyma.
Z punktu widzenia turysty to wojny tutaj nie widać. Wygląda na to, że ludzie żyją zupełnie normalnie. Jedyne co, to zauważyłem ustawione na wszystkich drogach wjazdowych, uzbrojone patrole milicji. Poza tym to wszystko wygląda tak jak dwa lata temu.
Za miastem musiałem zrobić kolejną przerwę z powodu łańcucha. Zaczął hałasować na wybojach. Trochę jestem zdziwiony, że tak szybko nowy japoński łańcuch się wyciągnął, ale może po prostu ułożył się do zębatek i dlatego.
Obrazek

Przed miastem Chust, zrobiłem małe zakupy u sympatycznej pani i od razu conieco skonsumowałem. Pora obiadowa i trzeba czymś zapchać głodny brzuch.
Obrazek

Zawsze staram się kupować rodzime produkty, by poznać jak najwięcej smaków świata. Jogurt z Maszy był całkiem, całkiem. Ciasteczka słonecznikowe też były smaczne, ale trudnodostępne. Worek foliowy tak się do nich przykleił, że nie szło tego rozdzielić. Plastik rwał się a nie odchodził od smakołyków. Tak mnie to zirytowało, że połowa wylądowała w koszu. Nie będę się przecież napychał plastikiem.
Przy okazji posiłku jak to mam w zwyczaju, obserwuję okolicę. Ruch duży, bo trasa główna, po której jeździ wszystko. Tiry, osobówki, ciągniki i nawet jakaś furmanka się trafi. Wśród samochodów jest coraz więcej nowych i wypasionych, ale nadal większość to stare i zdezelowane. Widziałem nawet żółtego Matiza TAXI, ale to nic w porównaniu do Tico TAXI, które widziałem kiedyś w Rumunii.
Drogi tutaj są kiepskie i strasznie połatane, łata na łacie, to podwozia samochodów dostają za swoje a Ukraińcy przecież słyną z kozackiej fantazji i delikatnie nie jeżdżą. Najbardziej jednak nie ufam busom. Niektóre są wyeksploatowane do granic możliwości i przeładowane a wcale wolniej nie jeżdżą. Przykładem jest ten załadowany mąką po dach.
Obrazek

Motocyklistów po głównej drodze jeździ bardzo mało. Jak do tej pory to spotkałem tylko tych w Mukaczewie. Za to chińskie skutery zaczynają się pojawiać w małych miasteczkach.
W mieście Tiacziw musiałem trochę popytać o drogę, bo były jakieś remonty i objazdy. Coś tam jednak na Ukrainie zaczynają remontować te najgłówniejsze drogi. Wszystko to jednak kropla w morzu potrzeb. Latami nic nie było robione i infrastruktura drogowa jest w stanie opłakanym.
Ja się jednak tym nie przejmuję, bo jest to dla mnie dodatkowy koloryt. Jelonek już nie po takich kiepskich asfaltach jeździł i dawał radę. Tylko teren się jakoś tak wypłaszczył i zaczęło być odrobinę nudno. Nie na długo jednak, bo zaraz miałem mieć mały epizod z pewną piękną panią.
Jadąc sobie minąłem taką o to zachęcającą reklamę. Przejechałem jeszcze kilka metrów, ale w mojej głowie już pojawiła się pewna myśl. Nie, no nie, nie mogę tego tak zostawić. Po hamulcach, lewy kierunkowskaz i już zawracam.
Obrazek

Dzięki temu, że zawróciłem możecie teraz oglądać to powyższe zdjęcie. Oczywiście myśl, która zrodziła mi się w głowie, nie dawała spokoju i musiałem sobie zrobić zdjęcie z tą ponętną reklamą.
Obrazek

Prawdziwa sztuka wymaga czasu, zatem sesja zdjęciowa chwilkę trwała. Było kilka różnych ujęć z których publicznie udostępniam tylko to jedno. W każdym bądź razie cała ta akcja musiała wyglądać komicznie, ale to jeszcze nie koniec.
Chowam aparat i widzę w witrynie apteki jak stoi niewiasta z krwi i kości z wielce zdziwioną miną i się patrzy co ja wyprawiam. Nadmienię tylko, że niewiasta była wcale nie brzydsza od tej z reklamy o ile nie ładniejsza.
Gdy tylko ją zobaczyłem od razu przyjaźnie zamachałem a ona odmachnęła i zaraz potem dostała ataku śmiechu, takiego od ucha do ucha. Ja zrobiłem to samo i też zacząłem się śmiać.
Potem jednak wskoczyłem na mojego dzielnego rumaka Jinluna i odjechałem w siną dal.
Pewnie wyszedłem na jakiegoś świra, reklamo-erotomana z Polski, ale co tam. Byłem przecież w kasku, nikt znajomy przecież mnie nie pozna.
Do Sołotwyna dojechałem popołudniu a właściwie to przejechałem kawałek za daleko. Nie było nawet tablicy miejscowości, jednak w porę się zorientowałem i poprosiłem tubylców o pomoc. Pokierowali mnie jakimiś bezdrożami, sam szuter pył i kurz. W jednym miejscu nawet tubylec zaglądał mi pod motocykl, czy prześwit mam wystarczający, potem jednak stwierdził, że przejadę i faktycznie przejechałem. Nawet nie było tak strasznie, kilka głębszych jam na drodze.
c.d.n.


Ostatnio edytowano piątek 08 sty 2016, 13:18 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z Chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: piątek 08 sty 2016, 13:20 
Offline
Szturmowiec Imperium
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 14239
Lokalizacja: Niemal Piaseczno
Płeć: Banita
Motocykl: DL650A + VOGE 900DSX
Obrazki już widoczne :)

_________________
Ukłony - Piotrek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: poniedziałek 11 sty 2016, 11:52 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
c.d.

Trochę miałem zdziwko, bo niemalże polną drogą, wyjechałem na jakąś górę a tam parking, pełno samochodów i ludzi. Jak oni się tu dostali? Już wiem, jest całkiem przyzwoita droga szutrowa, ale od drugiej strony.
Zostawiłem Jelonka na parkingu i poszedłem obadać sprawę.
Obrazek

Trafiłem na jakieś baseny a mnie interesuje słone jezioro, którego tu nie widzę.
Szukając informacji w Necie na temat Zakarpacia, natrafiłem na wzmiankę o starej kopalni soli w miejscowości Sołotwyno, przy której jest jakieś jezioro, skażone przez złoża solne z tej kopalni i w tym właśnie zasolonym jeziorze podobno kąpią się tubylcy, tak dla zdrowotności. Znalazłem nawet fotkę z ludźmi kąpiącymi się w tym właśnie solnym jeziorze.
Obrazek

Tak mnie to zaciekawiło, że postanowiłem odnaleźć to osobliwe słone jezioro. Najpierw jednak opowiem odrobinę o samej kopalni. Otóż w Sołotwynie znajdują się spore złoża soli kamiennej i już w starożytności wydobywano tutaj sól. Dzisiaj podobno kopalni jest kilka i nie wszystkie są czynne. W jednej z nich znajdują się nawet laboratoria badawcze Ukraińskiej Akadami Nauk oraz podziemny szpital alergologiczny. To tyle na temat kopalni.
Pytam człowieka przy kasie basenu, gdzie tutaj jest jakieś jezioro? Zrobił zdziwioną minę i mówi, że ło tam, pokazując palcem w stronę zbocza góry. No to nie marnuję czasu i zjeżdżam Jelonem na dół a tam moim oczom ukazuje się nie jedno jezioro a cała masa różnego rodzaju jezior, jezioreczek, bagien i bagienek. Do tego pełno ludzi, ruch, gwar i pełno wszystkiego. Szczęka mi opadła na sam szuter, bo nie spodziewałem się tu czegoś takiego.
Podjechałem pod jakiś ośrodek i pytam co i jak? Czasu jest mało, bo burza się zbliża, grzmi, błyska się i zaraz lunie. Pracownik ośrodka pozwolił mi bezpiecznie postawić motocykl za bramą. Od razu otoczyła mnie gromada starszych panów i zaczęły się pytania typu a co to za motocykl, jaki ma silnik, ile pali, ile ma mocy, a skąd przyjechałem i dokąd jadę itp. itd.? Oczywiście grzecznie odpowiadałem na wszystkie pytania do momentu, gdy lunęło z nieba. Wtedy starsi panowie uciekli i mogłem spokojnie przykryć Jelona, założyć klapki i pójść na rekonesans.
Obrazek

Rozpadało się na dobre i niestety zwiedzanie musiałem przerwać pod zadaszeniem baru. Ludzie szybko wychodzą z jezior, ale niektórzy burzy się nie boją i twardo siedzą. Taki słony zbiornik to niezły elektrolit i pewnie znakomicie prąd przewodzi.
Obrazek

Błotne stworki też szybko uciekają, ale jednego udało mi się upolować.
Obrazek

Grzmoty poszły sobie gdzieś dalej a deszcz nie ma zamiaru odpuścić. Wróciłem do motocykla, wpakowałem motocyklowe skóry na Jelona pod pokrowiec i poszedłem golutki nad jeziorka. Trochę mam obawy, czy mnie nie okradną, bo cały dobytek zostawiłem przy motocyklu. Pieniądze, dokumenty i nawet kluczyki. Wprawdzie włączyłem alarm i kluczyki schowałem nad silnikiem, ale jak mnie okradną to zostanę na tej Ukrainie goły tak jak stoję.
Trudno się mówi, przygoda musi być. Deszcz mi już nie przeszkadzał, bo i tak byłem mokry.
Jeziorek sporo i ciężko się zdecydować które wybrać. Raz kozie śmierć, wchodzę do pierwszego. Dobrze, że są drewniane schodki.
Woda mętna, nic nie widać, ale cieplutka, że aż miło. Dno błotniste i stopy od razu grzęzną w błocie. Nie powiem, bo nawet przyjemne uczucie. Błotko jest delikatne i stopy same się relaksują. Wszedłem na głębszą wodę i jak to mam w zwyczaju, startuję stylem olimpijskim, czyli pływanie żabką. Pokonuję pierwszy metr i co jest?
Chce mi złamać kręgosłup? Nogi same idą do góry, zupełnie jakby złapał mnie ktoś liną za stopy i wyciągał z wody. Kręgosłup mi się wygiął do tyłu że aż trzeszczy i okrutnie boli. Było to dla mnie takim zaskoczeniem, że wpadłem w panikę i zacząłem bezwładnie machać rękami i stało się najgorsze. Zassałem tej mętnej, błotnistej wody.
Jakby to określić ten smak? Coś pomiędzy wodą po przesolonych śledziach a kwasem z akumulatora. Wściekle słone aż otwór gębowy wypala. Na szczęście do dna miałem niedaleko i szybko złapałem pion. Wyprułem z tego jeziora najszybciej jak się dało, wyplułem co się dało a resztę przepłukałem pobliską kranówą.
Pora na drugie podejście. Tym razem czułem respekt do jeziorka. Na brzuchu kładł już się nie będę, teraz spróbuję na plecach. Pomalutku z wielką dozą ostrożności i leżę na wodzie i jestem w totalnym szoku. Normalnie niemalże lewituję.
Nic nie muszę robić a woda sama mnie unosi. Ręce i nogi mam wyprostowane i nadal oddaję się lewitacji. Niesamowite uczucie. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Warto było tu przyjechać. Spędziłem chyba z godzinę tak leżąc w ciepłej wodzie i kompletnie nic nie robiąc. Niesamowity relaks. Nawet ten padający deszcz robił za subtelną masażystkę twarzy.
W końcu jednak przestało padać i postanowiłem uwiecznić na fotce stan mojej lewitacji.
Na szczęście nic nie zginęło i dalej byłem posiadaczem wysłużonego aparatu marki Sony. Oczywiście zapomniałem o alarmie i przy próbie otwarcia kufra było wielkie wycie i zdziwienie pracowników ośrodka, że chcę ukraść własny motocykl.
Tym razem wziąłem ze sobą mały statyw i dzięki niemu na zasolonym, błotnistym terenie mogłem wykonać jakiekolwiek zdjęcia.
Obrazek

Ustawiłem czasówkę, wszedłem do wody i oto widzicie efekt powyżej. Druga stopa też jest w górze, ale jakoś tak wyszło, jakbym stał na jednej nodze a w rzeczywistości nie dotykam dna.
Potem przyszła pora na błotną sesję zdjęciową. No i tu zaczęła się parodia fotografowania.
Nastawiłem aparat, wszedłem do wody i zanim zdążyłem się ponacierać błotem, aparat zrobił pstryk. No i trzeba było wyjść z wody, wytrzeć ręce ręcznikiem, by nie zasolić aparatu i wszystko ustawić od nowa. Potem szybsze zejście do wody, szybsze nacieranie błotem i dalej wszystko za wolno. Czynność tak powtarzałem kilka razy, starając się za każdym razem być coraz to szybszy. Nawet zebrało się grono rozbawionych moim zachowaniem kibiców, obstawiających czy tym razem zdążę? Dodatkowa motywacja okazała się nadzwyczaj skuteczna, bo w końcu się udało, czego dowodem jest to zdjęcie.
Obrazek

Woda ma tak duże zasolenie, że sól krystalizuje się na brzegach, udając jesienny przymrozek.
Obrazek

Takiej słonej wody lepiej nie pić, bo potem wygląda się właśnie tak.
Obrazek

Poza tym nie należy też mieć żadnych ran i zadrapań, bo kontakt z taką solanką może być bolesny. Nie należy się też drapać po tyłku, siedząc w wodzie, ani w inne krępujące miejsca, bo wpuszczenie, choćby odrobinki zawartości jeziorka do środka, wywołuje natychmiastowy wycisk łez. Nie pytajcie skąd o tym wiem.
Po kąpieli należy też wziąć prysznic ze słodkiej wody, ponieważ w przeciwnym razie po wyschnięciu człowiek robi się cały biały. Pokryty jest warstewką soli, zupełnie jak młynarz w młynie mąką.
Po udanej sesji zdjęciowej wróciłem do motocykla i podjąłem negocjacje z panem przy kasie.
Zapłaciłem jakieś 50 hrywien, czyli coś około 8,80zł i mogę zostać pod namiot. W sumie to zapłaciłem za wstęp na baseny, które też były na terenie ośrodka a sam namiot to chyba za darmo. Szybko rozbiłem się obok innych namiotów i poszedłem wprost na baseny. Skoro zapłaciłem to żal nie skorzystać. Wprawdzie żadnego kwita nie dostałem, ale wpuścili ot tak.
Kilka baseników wyłożonych płytkami z różną temperaturą i zasoleniem. We wszystkich jednak woda przeźroczysta, nie to co w tych bagienkach. Jest nawet dżakuzi a ludzi prawie nie ma, więc szaleję dowoli. Nie będę tu opisywał metod relaksu, jakich się dopuszczałem, ale o jednej wspomnę. Dżakuzi było głębokie na jakieś półtora metra i na środku dna była duża pionowa dysza z bąbelkami. Do tego słona woda i ubaw po pachy. Wystarczyło się położyć na brzuchu na wprost tej dyszy i strumień wyrzucał całe ciało do góry.
Najpierw strumień zrzucał mnie, niczym byk jeźdźca, ale po kilkunastu próbach nauczyłem się balansować ciałem i centralnie wisiałem nad strumieniem. Normalnie uczucie jak w słynnej scenie filmu Mission Impossibile, gdy Tom Cruise wisi na linie, tuż nad ziemią tylko, że ja żadnej liny nie miałem. Może bardziej właściwe byłoby porównanie do unoszenia się takiego jak w warszawskim tunelu aerodynamicznym. W każdym bądź razie świetna zabawa i bawiłem się jak małe, szczęśliwe dziecko.
Muszę to nagrać, stwierdziłem i pobiegłem po statyw z aparatem. No i w przejściu pan basenowy zagrodził mi drogę i stanowczo dał do zrozumienia, że z aparatem dalej nie przejdę. Nie chcą tutaj żadnego fotografowania a poza tym to zaraz zamykają. No i nie wszedłem i filmiku nie będzie. Wziąłem prysznic ze słodkiej, zimnej wody, bo tylko taka była i poszedłem zniesmaczony do namiotu.
W międzyczasie moi sąsiedzi rozkręcili niezłą imprezę, ognisko, śpiewy, ogóreczki i oczywiście alkohol. Jak mnie tylko zobaczyli to od razu namawiają na kielicha. Nie chcę ich urazić, ale muszę odmówić. Zaczęły się rozmowy skąd jestem po co, gdzie jadę i czemu sam? Jeden z Ukraińców nadal usiłuje mnie namówić na kielicha i zachwala, że to nie jakaś tam wódka, tylko samogon, który sam osobiście sporządził i jest wyśmienity. Faktycznie musi być niezły, bo wszyscy mają już nieźle w czubie.
Tłumaczę im, że kiedyś piłem, ale od czterech lat już nie piję. Ten argument jednak nie przekonał właściciela samogonu do tego stopnia, że aż wstał i powiedział, że on czterdzieści lat pije i co. I dobrze się ma, po czym się zachwiał i usiadł.
Dopiero jak wytłumaczyłem, że Bogu obiecałem, że nie będę pił alkoholu, dali mi spokój. Nie wiem, czy zrozumieli, ale uszanowali mój wybór i więcej nie namawiali.
Wieczór jest ciepły i przyjemny, zatem nie marnuję czasu i idę pozwiedzać okolicę. Drogi asfaltowej się tutaj nie uświadczy, wszędzie są szutry. Ma to swój klimat, bo więcej jest pieszych a samochody jak się pojawiają to jadą raczej wolno.
Obrazek

Takich ośrodków jak ten w którym się zatrzymałem jest więcej. Mają różny standard i każdy może sobie coś wybrać pod swoją kieszeń i upodobania.
Obrazek

Niektóre mają wypasione baseny a inne tylko błotne jeziorka. Obszarowo ten w którym się zatrzymałem jest chyba największy.
Dzień się kończy i słoneczko idzie spać, ale życie tutaj wcale nie zamiera.
Obrazek

Dopiero po zmroku się zaczyna. W kilku ośrodkach jest niezła zabawa i wesoła muzyka rozbrzmiewa po okolicy. Udałem się w stronę najciekawszych dźwięków. Okazało się, że spokojnie mogę sobie wejść na teren ośrodka w którym jest fajna knajpka i do posiłków przygrywa dwuosobowy zespół muzyczny. Zarówno dziewczyna jak i chłopak całkiem przyzwoicie śpiewają. Żal było iść gdzieś dalej, więc zasiadłem przy wolnym stoliku i słucham sobie zupełnie dla mnie obcej muzy.
Po chwili przyszła uśmiechnięta kelnerka i podała mi menu. Niby coś tam jeszcze kojarzę literki pisane cyrylicą, ale tego wieczoru jakoś niczego nie mogłem rozkminić w karcie dań. Wszystko napisane po ukraińsku i z niczym mi się nic nie kojarzy. Po chwili oczywiście znajoma kelnerka przyszła z zapytaniem czego sobie życzę? No i weź tu człowieku coś zamów do jedzenia.
Wyciągnąłem z kieszeni 50 hrywien (czyli niecałe 9zł) i tłumaczę, że mam tylko tyle i chcę coś smacznego zjeść. Kelnerka się zamyśliła, po czym pokazuje mi coś w karcie dań za niecałe 40 hrywien. Nie mam pojęcia co to jest, ale kiwam głową, że tak to właśnie zjem.
Czekam i się zastanawiam co tez takiego będę dzisiaj jadł na kolację?
Czas miło biegnie przy żywej muzyce i nawet się nie spostrzegłem jak już pani kelnerka była przy mnie z czymś mocno dymiącym i pachnącym.
Wygląda na to, że to jakaś zupa. Do tego dostałem jeszcze chleb, ale musiałem trochę poczekać, bo zupa była tak gorąca, że zaraz po podaniu nie dała się tknąć.
Obrazek

W smaku pyszna. Troszkę kwaskowa, ni to rosół, ni to kapuśniak. Takie coś pomiędzy a w środku pełno warzyw i solidne kawałki mięsa. Naprawdę bardzo pożywne i smaczne. Czułem się teraz mocno najedzony i szczęśliwy.
Zapłaciłem te 50 hrywien a pani mi jeszcze przyniosła jakąś resztę. Oczywiście jako prawdziwy dżentelmen he he, odmówiłem przyjęcia reszty. Szkoda mi było opuszczać to fajne miejsce, więc kupiłem sobie jeszcze coś do picia i słuchałem ukraińskiej muzyki dalej.
Muzyka taka coś w rodzaju biesiadnej, czasem z domieszką czegoś w rodzaju naszego disco polo, tylko w wykonaniu ukraińskim. Jednym słowem w tym miejscu o tej porze ta muzyka nadawała niezwykle imprezowy klimat. Ukraińcom też się ten klimat udzielił, bo pusty do tej pory parkiet zaczął się wypełniać ludźmi.
Obrazek

Jedno co mnie zastanowiło to, że większość bawiących się to faceci. Potem jednak wszystko się wyjaśniło. Tak między godziną 21 a 22 zaczęło przybywać pań i to w sporych ilościach. Wszystkie odstawione i umalowane. Jak na mój gust to trochę aż za bardzo, ale co kraj to obyczaj. No i impreza rozkręciła się na całego. Tańce i hulanki rozprzestrzeniły się nawet poza parkiet. Ja natomiast byłem zafascynowany ukraińską muzyką, której do tej pory nie znałem i zacząłem zagrywać poszczególne kawałki na komórkę. Wprawdzie dwa lata temu miałem już namiastkę ukraińskiej muzyki w Odessie, ale tu jest znacznie lepszy zespół i przyjemnie jest posłuchać. Szlak mnie jednak trafia jak sobie pomyślę, że bezpowrotnie straciłem swoją komórkę z tym wszystkim co miałem ponagrywane.
Koło północy zrobiło się niestety mniej przyjemnie, bo przybyło panów mocno nadużywających alkoholu i po prostu, by zachować miłe wspomnienia udałem się w stronę mojego ośrodka. Sąsiedzi już spali, więc cichutko zaszyłem się w swoim cieplutkim śpiworze i zasnąłem jak małe dziecko.
Tylko muzyka dobiegała z kilku różnych miejsc jednocześnie, tak gdzieś do trzeciej nad ranem. Wiem, bo się trochę budziłem w nocy i o trzeciej nastała już zupełna cisza.
To był kolejny piękny dzień i znowu przejechałem poniżej trzystu kilometrów. Wygląda na to, że czym mniej kilometrów tym więcej wrażeń.

Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 284
Widzianych krajów: Słowacja, Ukraina i z daleka Rumunia.
Awarie: Wszystko ok.

Mapka sytuacyjna.
Obrazek


Ostatnio edytowano sobota 16 sty 2016, 18:15 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z Chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: sobota 16 sty 2016, 18:17 
Offline
Szturmowiec Imperium
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 14239
Lokalizacja: Niemal Piaseczno
Płeć: Banita
Motocykl: DL650A + VOGE 900DSX
:) Zawsze masz dużo zdjęć z wycieczek, ale nic dziwnego jak robisz je z takim poświęceniem ;)

_________________
Ukłony - Piotrek


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: wtorek 26 sty 2016, 12:36 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Dzień trzeci, piątek 7 sierpnia.

Zaraz po przebudzeniu, pobiegłem wprost do jednego z jeziorek, mimo, że poranek chłodny i gęsia skórka sama wychodzi. Za to woda w jeziorku cieplutka i lewitowanie w takich warunkach sprawia podwójną przyjemność. W sumie to nawet mógłbym się jeszcze zdrzemnąć, leżąc tak sobie na cieplutkiej wodzie i nie powinienem się utopić. No chyba, że w śnie będę się chciał przewrócić na któryś bok i wtedy słona woda może okazać się zabójcza.
Nie ma jeszcze nikogo, jestem tu sam a reszta wczasowiczów nadal pewnie smacznie śpi.
Trochę się jednak pomyliłem, bo po pół godziny zaczęli się pojawiać pierwsi amatorzy porannych kąpieli. Jednak hitem poranka nie były słone jeziorka a coś zupełnie innego, ale o tym później.
Wracając do namiotu mogłem spokojnie pstryknąć fotkę kompleksu baseników w których wczoraj się moczyłem a na które mnie potem nie wpuścili, bo miałem aparat fotograficzny.
Obrazek

Może po prostu zostałem uznany za motocyklowego fotografa zboczeńca i dlatego mnie wtedy wygonili. Teraz z obsługi nie ma jeszcze nikogo to korzystam i cykam kilka fotek.
Wczoraj widziałem jak ludzie wybierali błoto z dna jeziora. Przypuszczam, że do smarowania w domu, więc ja także postanowiłem uszczęśliwić moją Piękną, odrobiną tutejszego błota.
Jeśli nie chcesz mojej zguby, błota przywieź mi luby. Sprawa nie jest jednak taka prosta jakby się mogło wydawać, bo najfajniejsze cudowne błoto jest na samym dnie a to najbardziej aksamitne w dotyku jest oczywiście w najgłębszym miejscu jeziora. Przy brzegach, tam gdzie jest względnie płytko, jak można przypuszczać, zostało wszystko skrupulatnie wyzbierane.
Zanurkować może i by się dało, ale po wczorajszym spotkaniu mojej twarzy ze wściekle słoną wodą, już taki odważny nie jestem. Przydałaby się jakaś łopata na długim kiju, bo ręką dna nie sięgam. Łopaty brak, więc trzeba sobie jakoś radzić. W takich sytuacjach nie zaszkodziłaby umiejętność robienia szpagatu. Niestety takiej umiejętności nie posiadam, jednak się nie poddałem i zacząłem ostro ćwiczyć. Prawą stopę zanurzałem w mule a potem podnosiłem ją ponad lustro wody, stojąc cały czas na nodze lewej i nagromadzony urobek zbierałem do butelki PET po ukraińskiej CocaColi, ale tylko to co przykleiło się do stopy. Czynność trzeba było powtarzać z wielkim pietyzmem kilka razy. Jak za szybko podnosiłem nogę to powstały prąd wodny, skutecznie obmywał nogę z błotka i nie było co zbierać lub po prostu traciłem równowagę i musiałem się ratować przed przymusową degustacją kolejnej porcji słonej wody. Pomalutku, systematycznie i napełniłem całą butelkę cudownie leczniczym błotkiem.
Po drodze jeszcze czekał mnie lodowaty prysznic ze słodkiej wody i rześki jak nigdy wróciłem do obozowiska.
Obrazek

A i oto mój dzisiejszy urobek, zamknięty w CocaColi, niczym czarodziejski Dżin.
Obrazek

Sąsiedzi już się pobudzili i zaczęli przygotowywać śniadanie. Też już byłem wygłodniały, więc zabrałem się za przygotowanie swojego śniadanka. Najpierw jednak musiałem uruchomić radziecką kuchenkę. Wystarczyła mała transfuzja z Jelona i już niczym człowiek pierwotny, miałem własny ujarzmiony ogień.
Obrazek

Dzisiaj na śniadanie będzie kurczę pieczone, oczywiście takie z torebki i z dodatkiem makaronu. W sumie pieczonego kurczaka z makaronem to jeszcze nie jadłem. Zawsze kurczak był z ziemniakami, kaszą lub po prostu z pieczywem. Tylko gdzie jest ta kura? W torebce są tylko kluski i przyprawy a kurczaka jakoś nie widzę? Może zapomnieli włożyć?
Obrazek

No trudno, kurczak musiał jakoś zwiać to zjem co jest. W międzyczasie w pobliżu zaroiło się od dzieciaków. Też powstawały i zaczęły patrolowanie terenu. Sąsiedzi przyjechali całymi rodzinami. Oczywiście mój motocykl był w centrum zainteresowania, ale i wzbudzał strach.
Dzieciaki były w wieku tak od roku do trzech lat i widziałem w ich oczach, że motocykl je fascynuje, ale najwyraźniej wygląda groźnie, bo boją się bliżej podejść.
Przypomniałem sobie, że coś zabrałem z Polski, co pozwoli mi nieco skruszyć pierwsze lody.
Wygrzebałem z kufra nasze polskie Krówki, oczywiście wyciśnięte z Biedronki i po uzyskaniu zgody od rodziców, obczęstowałem wszystkie okoliczne dzieciaki. No teraz już to stałem się dobrym wujkiem z zagranicy, z którym warto trzymać sztamę.
Kurczę pieczone w międzyczasie doszło, więc mogłem zacząć konsumpcję.
Sąsiad obok też zajął się wytwarzaniem ognia i rozpalił ognisko, po czym w sam środek paleniska wsadził coś dziwnego. Jakąś antenę satelitarną na trzech nogach, czy cuś? Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Potem zalał to jakimś złotawym płynem i sobie podszedł. Po chwili przyszedł z pokrojonymi ziemniakami i wszystko wrzucił do czaszy.
Obrazek

Już się chyba wszyscy domyślili, że będą to frytki. Ukraińcy mówią na to talarki, choć bardziej mi to wygląda na frytki. Ziemniaki były młode, to nawet nie bawili się w obieranie, tylko pokroili na kawałki i od razu do rozgrzanego oleju.
Myślałem, że po wczorajszej odmowie napicia się z ukraińskimi druzjami, dzisiaj będą na mnie patrzeć spod łba, ale nic z tych rzeczy. Dzisiaj to nawet zostałem zaproszony na degustację talarków i tym razem nie miałem najmniejszego zamiaru odmawiać.
Obrazek

No niby smakują jak zwykłe ziemniaki smażone na oleju, czyli niby jak frytki, ale są jednak pyszniejsze od nich. Czy kiedyś wspominałem, że lubię frytki? Otóż smak jest podobny do smaku najsmaczniejszych frytek jakie kiedykolwiek jadłem, ale do tego dochodzi jeszcze zapach dymu od ogniska. No mówię wam, pychota aż mi ślina cieknie jak teraz o tym piszę.
Zabrałem się tak łapczywie do konsumpcji, że aż sobie jęzora popiekłem. No mówię wam pychota, mniam, mniam.
Z tego wszystkiego byłbym zapomniał wyjaśnić dlaczego wcześniej napisałem, że hitem poranka nie były słone jeziorka a coś zupełnie innego. Hitem poranka nie były nawet te wyśmienite talarki. Otóż hitem poranka był ten o to przedmiot;
Obrazek

Tak zgadza się jest to papier toaletowy bez dziury w środku, ale nie to go czyni takim wyjątkowym, tylko to, że dzisiejszego poranka wszyscy chcieli go mieć.
W ośrodku na świeżym powietrzu stoi sobie ubikacja grupowa, niemalże latryna, poprzedzielana małymi drewnianymi płytami dla zapewnienia odrobiny intymności podczas wykonywania procesu wydalania składników mało przydatnych dla ludzkiego organizmu.
Można powiedzieć, że w jednej chwili poranka, cała populacja męska, znajdująca się na terenie ośrodka zapragnęła tylko jednego. Zapragnęła znaleźć się we wnętrzu latryny z kawałkiem osławionego papieru toaletowego bez dziury. Niestety z całą rolką nie było możliwości się zamknąć za lichymi drzwiczkami jednej z kabin, bo groziło to włamem, zrozpaczonych osobników trzecich i niepotrzebnym, zapewne bolesnym linczem.
Rolka była tylko jedna, przyniesiona przez pracownika ośrodka z samego rana i postawiona zaraz przy wejściu do kompleksu latryn.
Procedura wyglądała następująco: trzeba było najpierw odstać swoje w kolejce ogólnej, znajdującej się tuż przed kompleksem i w dodatku przy różnego rodzaju dźwiękach obcych procesów wydalania. Czasem pomagało nerwowe przebieranie nogami.
Później, gdy już człowiek doszedł do wejścia przy którym znajdował się hit poranka, czyli ów papier bez dziury, należało precyzyjnie oszacować i odmierzyć odpowiednią ilość centymetrów powierzchni, potrzebnej do skutecznego pozbycia się niechcianej lepkiej i nie atrakcyjnie pachnącej materii.
Potem już wystarczyło zaczekać aż jedna z kabin się zwolni i już można było rozkoszować się ulgą, towarzyszącą przy końcówce nadmiernie zwlekanego procesu wydalania.
Pod warunkiem, że w międzyczasie pieczołowicie odmierzony kawałek ‘hitu dnia’ nam nie upadł….
Jeśli wszystko przebiegło pomyślnie przy wyjściu z kompleksu, oczywiście chodzi o kompleks latryn, nos sam się zadziera do góry, widząc jeszcze dłuższą kolejkę nerwowo przebierających nogami.
No dobra, bo jak tak będę wszystko opisywał ze szczegółami to mi kartek do pisania braknie, zanim zdążę wyjechać z tego ośrodka a zatem od teraz nieco przyśpieszam pisaninę.
Zwinąłem obozowisko, pożegnałem się sąsiadami i opuściłem ośrodek. Fajnie było. Może jak się uda to za rok przyjadę tu z całą rodzinką?
Nie wracam tą samą szutrową drogą, tylko jadę nią dalej, by poznać resztę okolicy. No i oczy otworzyły mi się jeszcze szerzej. Takich ośrodków ze słonymi jeziorkami jest tu na pęczki. Do tego pełno straganów w których można kupić niemalże wszystko a już widok obwoźnego wesołego miasteczka rozwalił mnie totalnie.
Z tego Sołotwina zrobił się teraz jakiś większy kompleks wypoczynkowy a właściwie to zbiór takich kompleksów. Trafiłem w końcu pod starą kopalnię soli od której wszystko się zaczęło.
Obrazek

Droga szutrowa doprowadziła mnie do głównej drogi asfaltowej, którą wczoraj przyjechałem.
Najdziwniejsze jest to, że nie ma tutaj żadnych drogowskazów, banerów czy reklam, że coś takiego tutaj jest. Po prostu jadąc główną drogą tubylcy wiedzą w którym miejscu trzeba skręcić a przyjezdni muszą się tego dowiadywać od tubylców. Poczta pantoflowa jednak wyśmienicie działa, bo całe multum ludzi korzysta z tych słonych jeziorek. Po prostu zrobił się tutaj sporych rozmiarów kurort. Cieszę się, że tu trafiłem i mogłem to wszystko zobaczyć na własne oczy.
Na dzisiejszy dzień zaplanowałem sobie dojechać do Parku Narodowego Synewyr. W środku tego parku jest podobno piękne jezioro o znajomo brzmiącej nazwie Synewyr. Czyli dwa Synewyry za jednym zamachem. Do tego jest tam jakiś ośrodek w którym można spędzić noc, lub też można rozbić namiot tuż obok. Wszystkie te informacje oczywiście wygrzebałem wcześniej w Necie.
Z samego rana opracowałem sobie najkrótszą trasę prowadzącą do celu i ruszyłem z kopyta.

c.d.n.


Ostatnio edytowano środa 27 sty 2016, 19:39 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z Chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: środa 27 sty 2016, 14:41 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
c.d.
Na Ukrainie mają dziwne zwyczaje. Jeśli na czymś leży kartonowe pudełko to znaczy, że to coś jest do sprzedania. Ciekawe, czy za Jelona by zamienił?
Obrazek

W miasteczkach też są dziwne zwyczaje, bo targ jest prowadzony przy najgłówniejszej ulicy. Można kupić tam wszystko, samochody, ubrania, zwierzęta domowe, czy też coś z kowalstwa artystycznego.
Obrazek

Przy drodze można też kupić pociachaną świnię, ale nie polecam. Jest gorący dzień, mięso leży na słońcu i wydziela woń do której przylatują gromadnie tysiące much. Straciłem apetyt i nic mięsnego już dzisiaj nie przełknę.
Droga nawet fajnie ucieka pod kołami, ruch niewielki a okolica ciekawa. Uciąłem sobie nawet małą pogawędkę z panem, który sam zbudował sobie ciężarówkę z kawałków traktora i czegoś tam jeszcze. Podkreślał, że to jest diesel i był z tego niezmiernie dumny.
Obrazek

Po przejechaniu miasteczka Tereswa odbiłem na prawo na drogę nr T0728. Droga żółta, czyli nie jakaś tam boczna dróżka, tylko droga główna, łącząca wiele miejscowości.
Na początku asfalt był niczego sobie, niewiele różnił się od tego z ukraińskich dróg krajowych, ale już po kilkunastu kilometrach pojawiły się dziury.
Obrazek

Na początku mi to wcale nie przeszkadzało a wręcz nadawało smaczku, lokalnemu kolorytowi. Malownicze wioski i wioseczki mijałem sobie powolutku i podziwiałem.
Wszystko tu było inne niż u nas i było przez to interesujące. Pojazdy też mnie fascynowały.
Obrazek

Wiekowe i wysłużone samochody ciężarowe, nadal tutaj zarabiają na chleb. U nas kiedyś też takie jeździły, ale teraz już od dawna takich się nie widuje.
Zatrzymałem się przy jakimś lokalnym sklepiku i zjadłem sobie drugie śniadanie. Trochę też ochłodziłem się ukraińskimi lodami, bo dzień robił się upalny a przy niskiej prędkości chłodzenia praktycznie nie było. Jakaś staruszka mnie wypatrzyła i przybiegła prosić o małe wspomożenie. Oczywiście dałem jakieś drobniaki i babcia rozradowana pobiegła od razu do sklepu. W ogóle to była bardzo zdziwiona, że cokolwiek dostała ode mnie. Wyglądała jednak na taką lekko upośledzoną umysłowo, bo pod sklepem zaczęła gadać sama do siebie.
Pora ruszać dalej. Staram się przyśpieszyć nieco tempa, ale się nie bardzo daje, bo dziur w jezdni sukcesywnie przybywa.
Obrazek

Zaczyna mnie to trochę męczyć, bo ileż można wpatrywać się w drogę i machać tą kierownicą? Wystarczy, że się na chwilę zagapię i już jest łup w jakieś dziurze.
Ta droga to była chyba jeszcze za czasów ZSRR zrobiona i nie remontowana do dnia dzisiejszego. Stan się tylko pogarsza i nikt z tym nic nie robi. Do tego jeszcze ten upał i tumany kurzu wzbijane przez jadące pojazdy.
Jednak się myliłem. Dojechałem do jakiegoś miasteczka i wjechałem na drogę niemalże bez dziur. Kawałek dalej okazało się dlaczego. Jednak naprawiają tą drogę. Jeden robotnik chodził z wiaderkiem roztopionej smoły i wlewał po kolei do każdej z dziur. Potem drugi pracownik jechał z taczką wypełnioną drobnym kamyczkiem lub z drugim wiaderkiem i wsypywał ten kamyczek do zasmołowanej dziury. Po czym uklepywał łopatą swoje dzieło. Podczas zabiegu przywracania drogi do czasów swojej świetności, odbywał się normalny ruch uliczny i nie zawsze pan z taczką zdążył wsypać kamyczek do dziury, zanim jakieś koło samochodu nie wjechało w tą rozlaną smołę. Efekt był taki, że w upalny dzień koła samochodów rozciągnęły tą śmierdzącą i lepką smołę po całej jezdni.
Obrazek

Już sobie wyobrażałem jak potem godzinami będę siedział i usuwał tą ukraińską smołę z całego upapranego Jelona, ale na szczęście udało się tego uniknąć. Pobocze było na tyle szerokie, że po piasku, po chodniku i udało mi się ominąć około dwukilometrowy odcinek smolistej drogi. Co kraj to obyczaj. Tubylcy i tak się pewnie cieszą, że ktoś im drogę łata.
Miasteczko się skończyło i połatany odcinek niestety też. Pora na plan B.
Obrazek

Upuszczam powietrza do niezbędnego minimum. Zostawiam zaledwie po jednej atmosferze w każdym z kół. Nauczony doświadczeniem z poprzedniego pobytu na Ukrainie, zabrałem ciśnieniomierz. Dziury w jezdni tak dają popalić, że od drogowych uderzeń bolą mnie już barki, łokcie i nadgarstki. Pląby w zębach też już się chyba obluzowały. Niestety teraz większość uderzeń kół o nierówności, będą opony musiały wziąć na siebie. Tylnej mi nie szkoda, ale przednią oponę mam nową i szkoda byłoby, gdyby pękła lub została podziurawiona. Jak będzie za mało powietrza to i aluminiowe felgi mogą się uszkodzić.
Mówi się trudno i jedzie się dalej. Komfort jazdy za to nieporównywalnie wzrósł. Teraz mogę nawet nieco przyspieszyć.
Denerwuje mnie tylko ten smar z łańcucha. Topi się na tym gorącu i mam zapaćkany motocykl do połowy. Do tego jeszcze świetnie łapie kurz z drogi i wizualnie łańcuch robi mi się coraz grubszy.
Niespodziewanie pojawił się nowiutki i pachnący asfalcik, gładziutki niczym stół. Poczułem się, jakby ktoś przede mną rozwinął mięciutki dywan. Nagle wszystko przestało się trząść i podskakiwać. No to rozpędzam maszynę, która płynie niczym łódka po bezwietrznym jeziorze a potem włączam czwórkę i znowu gaz i … i nadświetlnej, czyli piątki już nie zdążyłem zapiąć. Asfalt tak jak się pojawił tak nagle zniknął, jakby go ktoś obciął mieczem z Gwiezdnych Wojen.
Obrazek

Dopiero teraz się dowiedziałem co to znaczą ukraińskie drogowe dziury. Tutaj już nawet sami Ukraińcy jadą wolno, bo się po prostu inaczej nie da. Asfalt czasami jest a czasami wcale go nie ma, ale dziury zawsze są a nawet bym powiedział, że bardziej to są drogowe jamy.
Jest ich pełno i najczęściej są głębokie na kilkanaście centymetrów. Jak się patrzy na to z boku to jazda wygląda dosyć dziwnie, ponieważ panuje tylko jedna zasada, tzn. nie wpaść w jamę i jedzie się od lewej do prawej lub na odwrót. Droga jest szeroka, tak na oko ze dwa razy szersza niż przeciętna polska wiejska droga. Jeśli jedzie kilka pojazdów w jedną stronę to wygląda to niczym tańczący korowód kierowców, będących mocno pod wpływem procentów. Do tego wszystkiego każdy pojazd wzbija tumany kurzu i klimat robi się niezwykle nastrojowy. Jednym słowem trzeba to po prostu zobaczyć na własne oczy i posmakować. A i owszem posmakować też, bo tutejszy drogowy kurz ma swój niepowtarzalny smak. Od czasu do czasu muszę przepłukiwać gardło, jak mi już za głośno zaczyna zgrzytać żwirek między zębami. Co do smaku kurzu to jednak nie podejmę się opisania tych kulinarnych doznań.
Jeszcze tylko wspomnę o mijankach prawie na anglika. Gdy miałem wysyp dziur na całej jezdni a na lewej krawędzi drogi pojawiał się mały przesmyk to oczywiście jechałem totalnie lewą stroną. Samochód jadący z naprzeciwka miał taką samą sytuację i jechaliśmy obaj nie tą stroną co potrzeba i dopiero, gdy dojeżdżaliśmy do siebie, każdy z nas przypominał sobie, że tutaj obowiązuje ruch prawostronny i pośpiesznie wracaliśmy na swoje terytorium. Jednak zaraz po minięciu się każdy na nowo wyszukiwał najoptymalniejszy tor przejazdu, odpowiedni dla swojego pojazdu. Najgroźniej bywało, gdy przesmyk między dziurami był centralnie na środku drogi i oba pojazdy, jadące naprzeciwko rościły sobie do niego prawa. Wtedy każdy przybierał pokerową minę i trzymał przeciwnika w niepewności do ostatniej chwili. Tak w dwóch słowach to klasyczna jazda na czołówkę. Oczywiście wygrywał zawsze większy, choć może nie zawsze. Raz tak długo zwlekałem ze zjazdem z asfaltowego cypelka w stronę jam, że aż wielka ciężarówka z drzewem, jadąca wprost na mnie, się gwałtownie zatrzymała. Chciałem zjechać na inny cypelek, ale do tego potrzebowałem niebezpiecznie zbliżyć się do jadącej ciężarówki i mogło to wyglądać z punktu widzenia szofera, że jestem jakieś kamikadze i chińskim motocyklem chcę staranować wielką ciężarówę z drzewem.
Machnąłem ręką na przeprosiny i rozstaliśmy się w zgodzie.
Zmęczyła mnie ta survivalowa jazda przy czterdziestostopniowym upale. Wyprzedziłem wolno jadącą, starą ciężarówkę i zatrzymałem się nad malowniczą rzeką Tereswa, tak na mały odpoczynek.
Obrazek

Najchętniej to bym się położył w tej rzece, ale musiało mi wystarczyć wymoczenie tylko niektórych części ciała i tak była to niesamowita ulga w taki upał. Podczas napychania się kaloriami miałem rozrywkę w postaci wolno jadącej ciężarówki, którą kilkanaście minut temu wyprzedziłem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale kierowca był równie wiekowy jak ta ciężarówka i jechał niemalże na wolnych obrotach. Silnik diesla jak wjeżdżał w dziurę nieco przyśpieszał a jak wyjeżdżał z dziury to niemalże gasł dusząc się resztkami sił. Do tego jeszcze doszło modulowane wycie skrzyni biegów i tylnego mostu. Ciężarówka wydawała z siebie dźwięki jakby ją ktoś zarzynał. Czasem kierowca zmieniał nawet bieg i było słychać zgrzyt próbujących się zazębić zębatek i jechał dalej używając wolnych obrotów diesla. Jadłem, przełykałem, popijałem i słyszałem takie łuuu łuuu yyyy grrrrr łuuu łuuu yyyy zzzz grrrrr. Normalnie cud, że ten pojazd w ogóle jechał, ale jechał i nawet mnie dogonił.
Za kierownicą jechał jakiś uśmiechnięty dziadzio. Popatrzył na mnie, ja na niego i odjechał w siną dal. Jechał i jechał i jechał… Zanim zniknął mi z oczu, minęło kolejnych kilka minut.
Otrzepałem się z kurzu, dosiadłem Jelona i ruszyłem przed siebie. Teren zrobił się górzysty i piękny, niczym nasze Bieszczady, tylko znacznie bardziej dziki i niedostępny. Oczywiście po niespełna chwili, znowu wyprzedziłem ślimaczą ciężarówkę.
Kilka kilometrów dalej zatrzymałem się na małe fotografowanie, zapomnianej przez świat wioseczki.
Obrazek

Nagrałem nawet filmik jak ciężarówka załadowana drzewem do granic możliwości, wzbija tumany kurzu i cała wioseczka nagle znika za pyłową zasłoną.
Wydawało mi się, że w wiosce zabawiłem tylko chwilę a tu słyszę znajome łuuu łuuu yyyy grrrrr łuuu łuuu yyyy zzzz grrrrr.
Tak mnie to rozbawiło, że postanowiłem nie przepuścić tego i zaczekałem. Po czym odpaliłem komórkę i nagrałem filmik z szaleńczego, ślimaczego przejazdu. Dziadzio kierowca z szoferki się podejrzliwie na mnie patrzył co ja wyprawiam, ale niewzruszenie przemknął mi przed nosem. Przemknął to za wiele powiedziane. Śmiałem się sam do siebie, po czym ruszyłem dalej. Normalnie inny świat i to naprawdę inny. Samo to, że jestem na Ukrainie to już jest zupełnie inaczej niż u nas w Polsce, czy też na zachodzie Europy a jeszcze być na Ukrainie i Zakarpaciu to jeszcze bardziej zaściankowo a już na Ukrainie, Zakarpaciu i w dodatku na drodze do rezerwatu Synewyr to już jest istny zaścianek zaścianka.
Nie powiem, że mi się tu nie podoba, bo bym skłamał. Uwielbiam takie miejsca zapomniane przez wszystkich, których to miejsc nigdy wcześniej nie widziałem i w których kompletnie nie ma turystów.
Po raz trzeci wyprzedziłem znajomą ciężarówkę z pogodnym spidi-dziadziem w środku. Tym razem podczas manewru wyprzedzania, połączonego z jednoczesnym slalomem między dziurami, machnąłem dziadziowi na dowidzenia. Nie zauważyłem w lusterku, czy w szoferce mi odmachnął, ale na pewno zauważył moje pozdrowienie.
Południe już minęło, więc staram się przyśpieszyć, ale nie bardzo jest jak, bo droga stawia mi coraz to nowsze wyzwania terenowe. Na małych dziurach, które dotąd omijałem już się nawet nie skupiam, tylko moja koncentracja idzie na te większe z których mogę nie wyjść obronną ręką, a te małe po prostu same przelatują równo pod kołami.
Wszystko jest tutaj ciekawe, więc dosyć często zatrzymuję się na robienie fotek.
Obrazek

Ta cieżarówka na zdjęciu to nie jest ciężarówka dziadzia, ale też zapewne ciekawie jeździ. Ta dziadzia ma metalową szoferkę i budę z tyłu na kształt chłodni, czy czegoś takiego. Chociaż agregatu nie widziałem to pewnie jest to tylko blaszane pudło do przewożenia wszystkiego.
Na pograniczu lasu pojawiają się tajemnicze napisy, zatem pewnie zbliżam się do rezerwatu.
Obrazek

W miejscowości Ust-Czorna droga się rozwidliła. Lepsza nawierzchnia prowadziła w prawo a ta gorsza na wprost. Wydawało mi się, że powinienem jechać na wprost, ale pewny nie byłem to zasięgnąłem języka u napotkanego kierowcy Kraza.
Obrazek

Okazało się, że niestety muszę jechać tą gorszą nawierzchnią. Przy okazji ucięliśmy sobie z kierowcą małą pogawędkę. Przyznałem się, że mój ojciec też był zawodowym kierowcą i też jeździł ruskimi ciężarówkami a najdłużej Gazem. Były kiedyś u nas w Polszy Ziły i Gazy, bardzo podobne do siebie, tylko, że Ził był na ropę a Gaz na benzynę i palił jak smok.
Miło się gadało, ale do celu jeszcze kawałek to nie marnuję czasu, zwłaszcza, że upał w pełni i pot sam leje mi się ciurkiem po plecach.
Potem minąłem wioskę Ruską Mokrą a właściwie to Ruśką Mokrą i wjechałem do kolejnej wiochy Komsomolsk a właściwie to Komsomolśk, w której to wiosce asfalt wziął się był definitywnie skończył. Została tylko dziurawa, bita droga z zalegającymi tonami lotnego kurzu.
Byłem już mocno zmęczony i znużony taką jazdą, więc zamarzyła mi się chwila relaksu z pyszną kawą, gdzieś w cieniu. Język przyschnął mi do podniebienia a oczy same się sklejały. Może dlatego, że było w nich pełno kurzu a może po prostu rozpaczliwie potrzebowały solidnej dawki kofeiny.
Ku mojej radości wypatrzyłem na jednym z wiejskich budynków napis kafe. Napis ręcznie malowany cyrylicą z śmiesznym fy w środku. Takie dwie kuleczki i ogonek w środku to ruskie fy jak nic. Farba z napisu już schodziła, ale mi to w niczym nie przeszkadzało. Już niemalże czułem pyszną kawę w ustach.
Przed kafejką siedzą stuprocentowi panowie i sączą chłodne napoje wyskokowe a ja będę jak ta francuska paniusia w falbankach, pijąca kawę, trzymając filiżankę z dystyngowanie wyprostowanym małym palcem u ręki.
Tak pewnie tubylcy mnie postrzegali, jak wkraczałem do baru ubrany w czarne skóry z frędzelkami. No może frędzelków nie było, ale rzemyki na spodniach owszem.
Wszedłem do ciemnego pomieszczenia i od razu poczułem piwny zapach zaduchu barowego.
W środku było zupełnie pusto i ponuro. Nikt tu z własnej woli nie chce przebywać. Wszyscy wolą na świeżym powietrzu. Nawet barman sobie gdzieś poszedł i musiałem czekać.
Po chwili z zaplecza wytoczył się człowiek w klasycznym, umorusanym podkoszulku na ramiączka, z trudem opinającym klasyczny mięsień piwny.
Barman na mój widok szerzej otworzył oczy i szybko podszedł do lady.
Nie czekając od razu wywaliłem co mi leży na sercu:
- kawę poproszę, dużą i z mlekiem
- nie ma, odparł barman krótko i niewzruszenie
- jak to nie ma? Kawy nie ma? Przecież na ścianie pisze jak byk po rusku kafe?
- nie ma, usłyszałem jeszcze raz
- Osz kur…..miałem ochotę zakląć jak nigdy, ale że za granicą o kulturę języka ojczystego dbam to się w ostatniej chwili powstrzymałem.
Pić mi się chce jak ślimakowi na pustyni i kopa energii też potrzebuję a tu kawy brak.
Nagle dostałem olśnienia. Przypomniało mi się, że na Ukrainie mają coś takiego jak kwas chlebowy. No to nie czekając pytam barmana:
- a kwas jest?
- da, odpowiedział
- no to dawaj
- balszoj ?
- a balszoj, jak szaleć to szaleć.
Widzę jak barman bierze dużego, szklanego kufla, takiego jak do piwa i idzie z nim pod dystrybutor. Potem przekręca wajchę i leje do pełna, ciemno złocisty płyn z pianką. Widać, że chłodny, bo kufel od razu pokrył się rosą.
Co on do cholery robi, sobie pomyślałem? Piwa mi nalał? Przecież mam podpisaną krucjatę i nie mogę pić alkoholu. W prawdzie wyrzekłam się picia na terenie ojczyzny, ale jak urżnę się u sąsiadów to co to będzie za dobry przykład? Jeszcze mi się spodoba i będę jeździł za granicę po to, by się tylko napić.
Zapłaciłem siedem hrywien, czyli jakieś złoty trzydzieści, po czym wziąłem ten ciężki, niemalże litrowy kufel i wyszedłem na zewnątrz.
Wszyscy siedzący wlepili we mnie wzrok a ja zupełnie nie wiem co mam robić? Wyleje to piwo na ich oczach to dostanę po mordzie jak nic. Będzie, że mi zakarpackie piwo nie smakuje i się nijak nie wytłumaczę.
Iść z kuflem do kibla? Nawet nie wiem gdzie jest tu kibel? Tylko co sobie pomyślą jak pójdę do kibla z piwem? Pewnie, że nie chcę patrzeć na ich gęby i znowu w mordę dostanę jak nic.
Przecisnąłem się między gapiami i usiadłem za pustym stolikiem. Obserwują każdy mój ruch.
Czuję się, jakbym był pod obstrzałem. Postawiłem na stoliku kufel a obok niego kask. Bez walki się nie oddam, znaczy się nie poddam.
Wziąłem chłodny kufel do ręki i z pewną nieśmiałością przystawiłem do wyciągniętego dziubka, niczym francuska paniusia. Delikatnie zmoczyłem wargi próbując rozczaić jaki to ma smak? Pachnie trochę jak piwo, kolor i konsystencja jak piwo, ale smakuje tak trochę inaczej, tak bardziej subtelnie. No i najważniejsze, nie wyczuwam posmaku alkoholu, mimo, że normalnie to wyczuwam nawet najmniejsze ilości w słodyczach, czy potrawach.
Nie czekając zanurzyłem nos w pianie i pociągnąłem dużego łyka wprost na kubki smakowe.
Obrazek

No i teraz nie wiem jak to opisać. W tym miejscu, przy takim upale i zmęczeniu wymagającą jazdą, ten pierwszy łyk chłodnego i złocistego płynu, był niczym rozkosz niebiańska tu na ziemskim padole. Od razu całe moje ciało się rozluźniło i czekało na dalszą część płynnego relaksu. Wywaliłem nogi na wprost, pociągnąłem łapczywie, kilka kolejnych łyków, nie odrywając kufla od szczęki, po czym energicznie postawiłem kufel, oparłem się na siedzeniu i wyszczerzyłem zęby do zgromadzonych. Wszyscy w mgnieniu oka przestali się na mnie gapić i zajęli się swoimi kuflami.
Obtarłem pianę z wąsów i już spokojnie, nie nerwowo popijałem sobie po łyczku ten boski lekko gazowany napój. Czułem się teraz jak król świata i bezwstydnie rozkoszowałem się tą ulotną chwilą. Przypomniały mi się czasy, gdy siadywałem z kumplami po barach przy kuflu piwa. Tym razem jest jednak inaczej i chłodny kwas smakuje mi jak niebiański nektar. W Polsce kiedyś piłem kwas chlebowy z plastikowej butelki, ale to co wtedy piłem było wściekle słodkie i przypominało bardziej Coca-Colę. Tego ukraińskiego, nalanego wprost z dystrybutora, nie ma co nawet porównywać. Dlatego też byłem tak zaskoczony wyśmienitym, subtelnym smakiem i to tu na końcu świata w wiejskiej, ukraińskiej spelunie.
Zanim zdążyłem zobaczyć dno kufla, zaczęły się gatki z tubylcami. Interesowało ich kim jestem i co tu robie? Byli trochę zdziwieni, że jestem Polakiem. Twierdzili, że Węgrzy i Słowacy czasem tu bywają , ale Polaków to sobie tutaj nie przypominają. No i na takim motocyklu to jeszcze nikt tu nie był. Pewnie chodziło im o to, że armatura a nie jakiś cross.
Trochę niedowierzali, że to kitajec. U nich pełno kitajców, ale o pojemności tak od 125 do 200cc i wszystkie zdatne do jazdy w terenie. Dwa takie nawet stoją pod barem.
Nie czekając, rozłożyłem mapę i pokazuję, gdzie chcę jechać. Kręcą głowami coś tam mówię między sobą, po czym wszyscy wstali i podeszli do Jelona. Przyglądają się, zaglądają pod silnik i każdy jak jeden mąż, kręci głową i mówi:
- nie prejdiosz
- droga na Synewyr jest, ale tym nie prejdiosz, za niski.
Zaskoczyła mnie ta odpowiedź, ale się nie poddaję i pytam dlaczego to niby mam nie przejechać?
- no bo tam rieka i balszoje kamole.
Trochę im nie wierzę, więc pytam dalej jak tam dojechać? Mam jechać prosto jakieś siedem, osiem kilometrów a potem będzie szlaban i zaraz za szlabanem mam skręcić w lewo i cały czas prosto.
Na odchodnym postanowiłem zrobić kilka fotek tej nietuzinkowej wioseczce.
Obrazek

Większość domów to stare, drewniane budynki z wymienionym poszyciem dachowym na azbestowy eternit. Droga przez wieś Komsomolsk jak widać jest w stanie tragicznym. Dobrze, że jest sucho, bo po deszczu nie wyobrażam sobie tu jazdy. Wprawdzie drogowy kurz jest wszędzie i za każdym jadącym pojazdem wzbijają się tumany pyłu jak na pustyni, to i tak to lepsze od kleistego, śliskiego błocka.
Obrazek

Chłopaki przy barze obserwowali jak biegam z aparatem i w końcu jeden z nich nie wytrzymał i krzyczy:
- aaa naszu bandu to co?
- aaa waszu bandu to pewnie, że chętnie sfotografuje.
Obrazek

Już wcześniej chciałem im zrobić zdjęcie, ale trochę się krępowałem z propozycją a tu sami mi wskoczyli do aparatu. Pokazałem potem każdemu z nich jak wyszło na wyświetlaczu.
Z tyłu za ‘naszu bandu’ jest bar w którym piłem ten nieziemski kwas.
Pożegnałem się z towarzystwem i ruszyłem ku przygodzie. Jeszcze na odchodnym w żartach powiedziałem, że jak gdzieś utknę to tu wrócę na piechotę po pomoc.
Wszyscy mi odmachali i pełen optymizmu ruszyłem przed siebie. Ta nie prejdiosz, sobie pomyślałem. No zobaczymy. Nie wiedzą tego, czego ja wiem, że kiedyś wyjechałem na Col de Sommelier to co mi tam jakieś zakarpackie pagórki he he. Z resztą jak nie spróbuję to nie będę wiedział czy faktycznie Jelon nie da rady.
Tak się pocieszając, mozolnie pokonywałem tą zakurzoną drogę, omijając co większe doły. Jadę głównie na dwójce i niskich obrotach a czasami muszę zejść do jedynki, bo się inaczej nie da. Co jakiś czas zatrzymuje się, by zrobić fotkę i dać odpocząć zmęczonym górnym kończynom.
Zauważyłem, że ściany na sporej części domów mają ciekawy deseń. Przy bliższym poznaniu okazuje się, że jest to coś w rodzaju takich drewnianych płytek, misternie wykonanych i przymocowanych. Niektóre z biegiem lat niszczeją i odpadają, ale dzięki temu mogę zobaczyć w jaki sposób te ściany są zrobione.
Obrazek

Wioska na tym końcu świata okazuje się być całkiem sporą wiochą w której ludzi nie brakuje.
Wszyscy mnie bacznie obserwują jak przejeżdżam na moim lśniącym rumaku. Ja oczywiście odwdzięczam się tym samym i też ich obserwuję, jak żyją i czym się zajmują.
Jest raczej skromnie i biednie, bo większość żyje tu chyba z uprawy małych gospodarstw a reszta to pewnie z pracy w lesie. Mimo wszystko ludzie jacyś tacy uśmiechnięci, chętnie ze sobą rozmawiają i co najważniejsze nigdzie się nie śpieszą. Nawet na autobus się nie śpieszą, bo chyba tu takiego nie ma. Przynajmniej żadnego przystanku nie widziałem.
Dłuży mi się te siedem kilometrów i robię się coraz bardziej znużony tymi wybojami i upierdliwym pyłem drogowym, który przyprawi mnie o rychłe zapalenie spojówek. Na piasek między zębami i smak błota w ustach już mogę przymknąć oko. Wszystko jest dobrze, gdy nic z przeciwka nie jedzie, jednak gdy jedzie to przez chwilę najlepiej nie oddychać i nie otwierać oczu. Nie wiem jak na pustyni ludzie są w stanie oddychać podczas burzy piaskowej? Ja bym się chyba od razu udusił.
Minąłem kobietę, która zamiatała właśnie przed domem i zastanawiałem się po co ona to robi jak po przejechaniu jednej ciężarówki z drzewem, znowu będzie miała całe podwórko tak samo przykryte pyłem?
Widuję sporo chińskich motocykli przy domach. Raczej małe pojemności, ale większość przystosowana do trudnego terenu. Opony w kostkę, silnik wysoko umieszczony i mało który ma rejestrację. Milicja pewnie rzadko tutaj zagląda a jak już zaglądnie to pewnie wszyscy już wcześniej wiedzą, zanim dojedzie tu po tych dziurach.
Trafiają się też ciekawsze egzemplarze motocykli, takie co to już nie jedno widziały i przeżyły. Wygląda mi to na jeden z modeli sławetnego radzieckiego Iża.
Obrazek

Silnik pięknie pokryty pastą olejowo-kurzową i mocno pogięta rura od tłumika. Powinno mi to dać trochę do myślenia, ale jeszcze nie dało, jeszcze nie pora.
Spoglądam ciągle na licznik kilometrów i nie mogę się doczekać kiedy będzie te siedem kilometrów. W końcu siódmy kilometr się przekręcił a ja nadal nie widzę tego szlabanu. Jadę jednak wzdłuż rzeczki, więc chyba dobrze. Jeśli jest rzeczka to powinien w końcu być i most.
Okazało się, że musiałem przejechać prawie osiem kilometrów i w końcu zobaczyłem połamany zielono-biały szlaban.
Jeden cel osiągnięty, ale to jeszcze nie koniec. Zrobiłem sobie małą przerwę od machania kierownicą. Mostek przerósł moje oczekiwania. Okazało się, że są to dwie stalowe rury przerzucone na drugi brzeg i na tych rurach poukładano deski, tworząc prowizoryczny most a raczej kładkę dla pieszych, bo tak to na pierwszy rzut oka wyglądało.
Obrazek

Najpierw z pewną nieśmiałością, wszedłem na mostek pieszo. Kładka jak kładka, ale za to jaki widok, gdy się stanie na środku.
Obrazek

Tak jak widać, wioska Komsomolsk ciągnie się tak z dziesięć kilometrów wzdłuż drogi widocznej po lewej.
Tylko na chwilę zostawiłem Jelona samego a już nawiązuje nowe znajomości.
Obrazek

Ledo wjechałem na ten mostek a już jakiś gość krzyczy, żebym zawracał, bo nie prejdiosz.
Obrazek

Udałem, że go nie słyszę i przejechałem na drugi brzeg. Po drugiej stronie wjechałem na drogę, taką typowo polną. Powolutku wspinam się w górę. Jedzie się jak po polnej drodze, więc nie ma co opisywać. Dojechałem w końcu do rzeki o której mi mówili moi nowi znajomi spod baru. Na szczęście jest susza, dawno nie padało i stan wody jest minimalny.
Przygotowałem się na taką okazję i kupiłem sobie nówka wodołazy z Biedronki. Przy grzebaniu w Necie natknąłem się na opisy, że na Ukrainie nie wszędzie są mosty i czasem trzeba na drugą stronę przejechać przez rzekę.
Obrazek

No to pora zmienić swój wizerunek. Zrzuciłem z siebie ciężkie, okurzone buciory i cały skórzany, motocyklowy ubiór. Wciągnąłem letnie, krótkie spodenki i nówka wodołazy.
Od razu lepiej w tym upale, zwłaszcza, że dodatkowo panuje tu błogi cień.
Obrazek

Trochę mi zeszło z przytroczeniem porzuconych ciuchów do motocykla, ale się udało.
Obrazek

Mogę śmiało ruszać. Odpaliłem Jelonka i ostrożnie zjechałem do rzeki. Oparłem się nogami o dno i poczułem jeszcze większą ulgę. Chłodna woda obmywała moje stopy, sprawiając mi niebywałą przyjemność. W sumie to mógłbym już tu tak zostać, ale nie, mój upór mówi, żeby jechać dalej. Pomału próbuję się przemieszczać na półsprzęgle, skacząc po kamiennym dnie.
No, ale zaraz, zaraz, gdzie jest drugi brzeg?
Obrazek

c.d.n.


Ostatnio edytowano środa 27 sty 2016, 20:01 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z Chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: poniedziałek 01 lut 2016, 14:30 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Temat przeniesiony do archiwum 2015r to już chyba tylko Verdgar zagląda :lol:
No to kolejna porcja materiału dla kustosza tego muzeum ;)

c.d.
Po niemałych zmaganiach dojechałem do suchego miejsca.
Obrazek

Było ciężko, ale dałem radę, no bo co ja nie dam rady? Jak nie jak tak, he he. Zrobiłem sobie małą przerwę na coś słodkiego, dającego niezbędny zastrzyk energii.
No to jedynka, sprzęgło i jedziemy dalej. Po suchym jedzie się znacznie lepiej, choć uważać nadal muszę na duże kamole. Moja radość nie trwała jednak długo a nawet bardzo króciutko.
Obrazek

Rzeka pojawiła się ponownie i to nie w poprzek, tylko wzdłuż. Patrzę i nie wierzę własnym oczom. Cała droga jest pod wodą, no czegoś takiego to się w najśmielszych snach nie spodziewałem. Przejeżdżanie przez rzekę armaturą to już przegięcie a jechanie wzdłuż rzeki to już nie wiem jak nazwać. No tak, żarty żartami, ale na domiar złego ta zatopiona leśna droga pnie się ostro pod górę. Chwila zastanowienia i stwierdziłem, że jak już tyle przejechałem to muszę jeszcze trochę dać radę.
Jelon coraz bardziej podskakuje i tańczy tyłem, ślizgając się po kamieniach. Kamienie robiły się coraz większe i większe i stało się. Ostro zarąbałem spodem o głaz a potem znowu i znowu i znowu. Tylne koło zaczyna miejscami grzebać i muszę mocno odpychać się nogami.
W końcu kamienie zrobiły się tak duże, że powiesiłem Jelona na silniku a właściwie to na rurach od wydechu, które biegną pod spodem i całe szczęście, bo inaczej rozprułbym aluminiowy blok. Nawet nie zaglądam pod spód, tylko patrzę, czy olej nie wycieka do wody.
Zlitowałem się w końcu nad Jelonem i zszedłem z niego. Trzymając go na półsprzęgle idę obok. Jelon tańczy na kamieniach i ja też się ślizgam. Robi się niebezpiecznie, bo albo ja stracę równowagę i polecę a Jelon na mnie, albo Jelon mnie przeważy i poleci na prawą stronę a ja na niego. Kilka razy było tak na granicy i obaj byśmy leżeli.
Teren robi się coraz trudniejszy i ciężko jest wybrać optymalny tor jazdy, pojawiają się jeszcze krzaki, patyki i wszystko co mogła przynieść woda a na domiar złego mi zaczyna brakować sił w rękach.
Obrazek

Nie poddaję się jednak i napieram do przodu. Dużą trudność mi sprawia utrzymywanie Jelona w pionie przy jednoczesnym manipulowaniu gazem i sprzęgłem. Jak za bardzo puszczę sprzęgło i dodam gazu to nie mogę nadążyć, jak za mało gazu to Jelon nagle gaśnie, jak za mało sprzęgła to wyje i nie jedzie i tak w koło Macieju. Gdy już mi silnik zgaśnie, to próbuję zrobić jakąś fotkę, ale nic mi nie wychodzi, bo przeciążone ręce mi się trzęsą jak u stuletniej babci staruszki. Aparat nie ma stabilizacji obrazu i wszystko wychodzi zamazane.
Obrazek

Mimo, że zsiadłem z Jelona to i tak skały zrobiły się na tyle duże, że od czasu do czasu gdzieś przywalę. W jednym miejscu tak się wtramoliłem, że tylne koło zawisło w wodzie i z powodzeniem robiło za młyn wodny. Musiałem złapać Jelona w pół i zsunąć ze skały na bok.
Metr za metrem, powoli, ale posuwałem się do przodu. Nagle coś z tyłu łupnęło i zaczęło się nabijać. Oho, pewnie coś urwałem i będę miał teraz przechlapane, jak utknę w tej dziczy z rozwalonym motocyklem. Na szczęście to tylko buty zsunęły się i walą po rejestracji.
Obrazek

Podwodna droga zrobiła się trochę łagodniejsza, ale nadal nie da się jechać inaczej jak na półsprzęgle. Silnik się nagrzał i żar od niego bucha, sprzęgło też zaczyna śmierdzieć a ja mimo tego nadal nie odpuszczam.
No i stało się, nagle buchnęło z odmy ciemnym dymem. Poczułem w nozdrzach ostry smród spalonego sprzęgła. No tak, przegiąłem i spaliłem sprzęgło. Jeszcze nigdy w Jelonie nie poleciał mi taki dym z odmy. Odmę mam odpiętą od puszki filtra i wypuszczoną na zewnątrz, więc wszystko naocznie widziałem.
Od razu zgasiłem silnik, oparłem motocykl na stopce i zacząłem się zastanawiać dlaczego ja taki głupi i uparty jestem?
Obrazek

Po co ja się tu pcham? Jestem tu sam jak palec i niepotrzebnie ryzykuję, że tu utknę w tej dziczy. Nie mówiąc już o ryzykowaniu swoim zdrowiem. Jelona zarżnąłem i co teraz?
No i cóż mogłem zrobić w takiej sytuacji? Jak każdy prawdziwy mężczyzna sprawdziłem czy mam zasięg na telefonie, nie miałem, więc zabrałem się za jedzenie.
Tak sobie jem, popijam i rozmyślam co dalej robić? Przy okazji robię dużo zdjęć, które i tak wylądują w koszu, bo dziewięćdziesiąt procent z nich wyszła zamazana. Rence mi się trzęsą i nie mogę tego opanować. Teraz pewnie trzęsą się nie tylko z wyczerpania, ale i ze strachu.
Jelonek ostygł a ja się w międzyczasie najadłem. Uruchomiłem silnik i z pewną nieśmiałością puszczam sprzęgło. Jelon rusza do przody jakby nigdy nic. Huraa jestem uratowany!!! Sprzęgło najwyraźniej tylko się przypaliło a nie spaliło całkowicie
Znowu zgasiłem silnik i poszedłem w górę rzeki, obadać teren. Wygląda na to, że wzniesienie łagodnieje i podwodna droga raczej jest przejezdna. Zaczynam nawet coś słyszeć, jakieś odgłosy cywilizacji, czyli to już niedaleko. Wracając do Jelonka poprzesuwałem co większe kamole, tak by zminimalizować ilość uderzeń o spód.
Jedziemy a raczej płyniemy pod prąd. Kawałkami było na tyle dobrze, że mogłem zasiąść za sterami, zamiast iść z boku.
Dotarłem w końcu do tych dźwięków cywilizacyjnych i znowu nie wierzę własnym oczom.
Ta upragniona cywilizacja okazała się starym gąsienicowym spychaczem, pracującym w lesie.
Obrazek

Kierowca pojazdu gąsienicowego widząc mój chromowany motocykl, był nie mniej zdziwiony ode mnie. Chyba jednak dobrze trafiłem, bo spychacz wyrównywał drogę w lesie.
Musiałem zaczekać aż skończy, bo nie było się którędy prześlizgnąć. Korzystając z okazji uciąłem sobie małą pogawędkę z siedzącym obok tubylcem.
Mało co zrozumiałem, bo miał jakąś wadę wymowy, albo to mi już aparat słuchu wysiadł z tego nadmiernego wysiłku.
Z tego co zrozumiałem to mam się nie cieszyć tą suchą, świeżo rozgarniętą drogą przez las, bo za chwile rzeka wróci i będzie tak samo jak do tej pory.
Jak się zapytałem ile jeszcze będzie tej wodnej przeprawy, to otrzymałem odpowiedź, że mniej więcej tyle samo. Czyli wychodzi na to, że jestem gdzieś w połowie tego pieprzonego hardkoru. A miało tym razem nie być hardkoru, miało być lajtowo a wyszło jeszcze gorzej. Gorzej niż mogłem w najśmielszych snach przypuszczać.
No cóż, zebrałem się w sobie, minąłem niemiłosiernie kopcący spychacz i pojechałem walczyć z drugą połową.
Jeszcze na odchodnym tubylec z plecaczkiem mi powiedział, żeby się trzymać lewej strony, czy coś w tym guście. Niezbyt zrozumiałem, ale w razie co to jak będzie jakieś rozwidlenie to pojadę w lewo.
Dalszej części walki z rzeką opisywał nie będę, bo niewiele się różni od tej pierwszej, no może tym, że jest wyżej. Robiłem teraz częstsze przerwy, by sprzęgło i reszta silnika mogła odpocząć. Przy każdym postoju nie marnowałem czasu, tylko szedłem kilkadziesiąt metrów do przodu, jednocześnie obczajając optymalny tor jazdy. Przy okazji przetaczałem co większe kamienie, robiąc miejsce Jelonowi. Oczywiście nie wszystkie się dały ruszyć.
Tam gdzie były mniejsze kamienie to jechałem a tam gdzie się nie dało to po prostu prowadziłem na półsprzęgle.
Najgorsze, że traciłem resztki sił i mięśnie zaczęły mi odmawiać posłuszeństwa. W końcu lewa ręka się zbuntowała i nie chciała trzymać klamki sprzęgła. Mimo to, że sprzęgło pracuje w Jelonie wyjątkowo lekko. Klamka się sama wyślizguje, pomimo, że mózg każe ją trzymać. Już o bólu przy tym towarzyszącym nie wspomnę.
Adrenalina jednak robi swoje. Macham rękami, szybko gimnastykuję i daję im chwilę odpocząć. Starcza to na jakiś czas a potem niemożność w dłoniach wraca. No tak, wyjątkowo mało w tym sezonie jeździłem to kondycji teraz brak.
W końcu jednak z nieziemskim uporem pokonałem rzekę definitywnie. Wyszło w sumie jakieś cztery kilometry leśnej, stromej drogi, ukrytej pod górską wodą.
Nie zdążyłem ochłonąć jak usłyszałem dźwięk silników spalinowych. Po chwili zza krzaków wyłoniły się dwa stare radzieckie GAZ-y 69. Takie odkryte bez kabiny. W każdym z nich siedział kierowca z pasażerem i na pace po cztery osoby, siedzące na drewnianych ławkach.
Znalazłem w Necie fotkę identycznego pojazdu to dla zobrazowania wrzucę.
Obrazek

Wszyscy byli wystrojeni w jakieś mundury. Wyglądały na bardziej harcerskie niż wojskowe. Na każdym z samochodów po dwie flagi. Jedna ukraińska a druga taka cała czerwona, jak u komunistów. Może to ten ukrywający się po lasach prawy sektor? Broni jednak nie zauważyłem to kamień z serca.
Samochody bardzo powoli zjeżdżały z góry. Widać, że te stare gaziki w tym terenie całkiem dobrze sobie radzą. Czują się tu jak ryba w wodzie. Pierwszy przejechał obok mnie jak gdyby nigdy nic. Dostałem tylko pozdrowienia od ludzi siedzących na pace. Za to kierowca drugiego zatrzymał się obok mnie. Przywitaliśmy się i była krótka wymiana zdań po co na co i dlaczego. Okazało się, że jadą pierwszy raz tą drogą i słyszeli o jeziorze Synewyr, ale stamtąd nie jadą i nie wiedzą jak dokładnie powinienem jechać.
Oni ruszyli w dół a ja znowu zostałem sam jak palec. Jedyne co się dowiedziałem to, że rzeki pod kołami już więcej miał nie będę. Zanim zdążyłem wyciągnąć aparat, by zrobić pożegnalne zdjęcie, gaziki schowały się za krzakami i na fotce mało co widać.
Obrazek

Rzeka się skończyła i zaczęło się błotko. Już nie wiem co gorsze. Tylne koło się ślizga i traci zupełnie przyczepność a ja z Jelonem tańczę i walczę z przyciąganiem ziemskim.
Obrazek

Marny bieżnik na oponach się zatyka błotkiem i jest jak na ślizgawce.
Obrazek

Dobrze, że zrobiłem kilka zdjęć, bo by mi nikt nie uwierzył. Wjechałem w końcu w tak głęboką, błotną kałużę, że utopiłem dolny tłumik. Bąbelków jednak nie było, bo tłumiki są połączone i całe spaliny poleciały górnym.
Droga się trochę wypłaszczyła i błoto zmniejszyło, zatem mogę w miarę normalnie jechać.
Obrazek

Minąłem jakąś małą dróżkę, prowadzącą w leśne krzaki, ale ta droga wyglądała niepozornie i robiła wrażenie takiej tylko do ściągania drzewa z lasu, więc ją zignorowałem i dalej jechałem na wprost. To było jedyne odbicie z głównego traktu jaki napotkałem. Ta którą teraz jechałem zrobiła się w miarę przyzwoita, więc ani myśl mi się nie pojawiła, żeby sprawdzać dokąd ta boczna droga mogłaby prowadzić. Poza tym byłem już potwornie zmęczony i nie miałem ochoty na nowe eksperymenty przygodowo-rozrywkowe. Teraz chciałem się już tylko stąd wydostać po najniższej linii oporu.
Moje nowe wodołazy z Biedronki, wytrzymały tylko ze dwie godzinki i się w najmniej odpowiednim momencie postanowiły rozlecieć.
Obrazek

Oprócz tego mam solidnie poparzone obie kostki od rozgrzanego silnika. Wiele razy ratując się przed upadkiem, czy też jadąc, przystawiałem raz jedną gołą nogę, raz drugą do parzącego silnika. Gdy trzymałem stopy w zimnej, leśnej rzece, tak tego nie czułem, ale teraz gdy jestem na suchym, obie kostki zaczynają dokuczliwie piec.
Od dłuższego czasu nie widzę śladów kół tych gazików i pojawia się w moim sercu niepokój, czy aby na pewno dobrze jadę?
Dobra nawierzchnia o ile można to tak nazwać się skończyła i pojawiły się głębokie koleiny, ale tak wąskie i głębokie, że Jelon ora podestami, niczym ciągnik na polu. Tak niestety jechać się nie da. Po środku, między koleinami jest wąski garb po którym można by jechać. Mam jednak trochę stracha, bo garb jest wysoki i ześlizgnięcie się z takiego garba w koleinę byłoby jednoznaczne z glebą. Jelon by ostro zarył podestami a ja pewnie poleciałbym przez kierownicę. Postanowiłem, że to już ostatni raz ryzykuję i ruszyłem. Czułem się jak linoskoczek na linie. Do tego musiałem jechać dosyć szybko, żeby utrzymać równowagę. Parę razy serce mi podeszło do gardła, bo było na granicy ześlizgnięcia się przedniego koła. Do tego jeszcze czym większa prędkość, tym konsekwencje błędu dotkliwsze.
Pokonałem koleiny i zacząłem się wspinać ostro pod górę. Pojawił się pod kołami sypki żwirek, który nie ułatwiał zadania. W końcu zrobiło się tak stromo, że postanowiłem się zatrzymać i zbadać okolicę pieszo.
Jak się tylko odwróciłem to widok, który wtedy zobaczyłem, zapierał dech w piersiach a może po prostu to mi już tchu brakło ze zmęczenia.
Obrazek

Zostawiłem Jelonka samego i zacząłem wspinaczkę. Idę i oczom nie wierzę. Droga którą idę, zaczyna się wspinać niemalże pionowo do góry. Przynajmniej takie wrażenie na mnie zrobiła a może to tylko halucynacje, więc nie ma się co przejmować. Mało tego, ten stromy podjazd jest bardzo długi. Będzie ponad pięćdziesiąt metrów i podłoże jest raczej sypkie.
Stanąłem jak wryty i ręce opadły mi do samej ziemi. Już kiedyś próbowałem na kamieniołomie w Wierzbicy podjechać pod taką stromiznę i wtedy o mało co nie nakryłem się motocyklem. Tamten podjazd w kamieniołomie był dużo krótszy a ten tutaj wielkością mnie przygniótł do samej ziemi.
Nie ma szans, nie dam rady, nie tym motocyklem i nie przy takim potwornym zmęczeniu, gdzie ręce mi się trzęsą. Gdyby Jelon był bez tych tobołów i podjazd byłby trzykrotnie krótszy to może bym spróbował, ale w obecnej sytuacji byłoby to aktem szaleństwa i kompletnym brakiem zdrowego rozsądku. Na szczęście jakieś resztki rozsądku się we mnie odezwały i z bólem serca postanowiłem odpuścić. Trudno się mówi, tym razem trafiłem na górę, która mnie pokonała.
Wracam wścieknięty w stronę Jelona. Na samą myśl, że muszę jeszcze raz pokonać te leśne błota i niekończącą się kamienną rzekę, mam ochotę rwać włosy z głowy, których i tak już za wiele nie mam. Jestem zły sam na siebie, że aż tak wysoko wjechałem. Gdybym zrezygnował zaraz na początku, gdy się rzeka zaczęła to o ileż byłbym zdrowszy?
Zbliżam się do Jelona i widzę, że coś dziwnego leży na ziemi. Wygląda mi to na kawałek odłamanej osłony na dłoń, takiej od motocykla crossowego.
Obrazek

To mi dało nieco do myślenia. Skoro ktoś tu wyglebił na motocyklu przystosowanym do jazdy terenowej, to co ja tu robię ze swoim opasłym, chromowanym Jelonem?
No i mój rozsądek się znowu odezwał słowami:
- a nie mówiłem, trzeba było mnie posłuchać tam na dole.
Jelon cały upaćkany błotem i wygląda jak siedem nieszczęść. Zerknąłem na licznik i niedowierzam. Dochodzi siedemnasta a ja przejechałem zaledwie 90 kilometrów?
Obrazek

Jadę od samego rana, jestem już potwornie zmęczony a przejechałem tylko tyle? Marne dziewięćdziesiąt kilometrów? To najbardziej mordercze 90km jakie w życiu przejechałem motocyklem. Odpaliłem nawigację turystyczną w telefonie i próbuję się odnaleźć w terenie.
Obrazek

Sądząc po stromiznach, jakie tu są, myślałem, że jestem znacznie wyżej a okazuje się, że z wielkim trudem wyjechałem na zaledwie 916m n.p.m. Dokładnych map Ukrainy w komórce nie mam. Mam tylko taką poglądową dla całej Europy.
Obrazek

Po lewej widać taką małą niebieską plamkę. Wtedy myślałem, że to już jest jezioro Synewyr i że tak blisko niego udało mi się dojechać. Ta świadomość, że jestem już prawie u celu i muszę zawrócić, jeszcze bardziej podkręcała moją irytację.
Chłopaki nie płaczą, więc nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, tylko trzeba się jakoś wziąć w garść. Zamieniłem tył z przodem w Jelonie i śmigam na dół. Trochę mi się śpieszy, bo dzień się za niedługo skończy a ja jestem w czarnym lesie i to dosłownie.
Zapomniałem o tych głębokich koleinach, ale nie na długo, bo same się przypomniały. Zjazd w dół po tym wysokim garbie okazał się trudniejszy niż wyjazd. Serce miałem w gardle i do dziś nie wiem jak udało mi się wtedy zjechać. Chyba mój Anioł Stróż w tym maczał palce.
Potem znajome błotko szybko mnie nauczyło pokory. Chciałem omijać boczkiem i nagle przednie koło się zsunęło z krawędzi wprost do jarugi, wybijając Jelona ze stanu równowagi. Motocykl zarył lewym podestem w podłoże a ja obiema nogami wpadłem po kostki w błoto, ratując się przed majestatyczną glebą. Cała siła poszła na lewą nogę, ale prawa wcale nie miała lepiej, bo wylądowała na parzącym silniku. Zawyłem z bólu i postawiłem Jelona do pionu.
Jestem zmęczony i zaczynam popełniać błędy. Kolejny raz mi się udało, ale każde szczęście ma swoje granice. Od teraz nie szukam objazdów, tylko walę centralnie w błoto. W dół to Jelon idzie jak czołg. Nawet grzebanie w błotku zaczęło mi się podobać. Z resztą nie mam już nic do stracenia. W rzece Jelon sam się umyje.
Minąłem tą boczną, zakrzaczoną dróżkę, prowadzącą w las i znowu się zastanawiam, czy nie skręcić i nie sprawdzić gdzie też może ona prowadzić?
Ponownie odezwał się mój rozsądek:
- nie bądź głupi, nie masz już sił by zjechać na dół a co dopiero jeszcze gdzieś robić skok w bok. A jak okaże się taką samą drogą jak ta, albo jeszcze trudniejszą i utkniesz tam na dobre. Wody do picia już nie masz a jedzenia też niewiele zostało. Nie bądź głupi, ratuj się i zjeżdżaj jak najniżej, by zdążyć przed nocą…
No i posłuchałem zdrowego rozsądku. Jadę w dół. Wydaje mi się, że gdzieś po prawej zagrzmiało, ale ciemnych chmur na razie nie widać, więc nie dowierzam już zbytnio mojemu wyczerpanemu organizmowi.
Dojechałem do znajomej rzeki i gdy tylko zamoczyłem koła, zobaczyłem ludzi z plecakami, wspinających się skrajem lasu. Zatrzymałem się z niedowierzaniem. Normalnie Ukraińscy turyści z obładowanymi plecakami, idą na piechotę w stronę jeziora. Czyli tu też są ludzie, którzy lubią turystykę górską. Myślałem, że nikt tu nie chodzi po tych dzikich górach a tu proszę, jednak chodzą, choć żadnych wyznaczonych szlaków nie widać.
Pytają się mnie, czy daleko jeszcze do jeziora Synewyr, bo tam właśnie idą?
Mówię, że nie wiem, bo nie dałem rady dojechać. Wyciągnęli jakąś starą wojskową mapę i próbujemy ją rozpracować. Sami za bardzo nie wiedzą jaki iść a i ja kompletnie nie mogę się połapać na tej ruskiej mapie. W żaden sposób nie mogę jej porównać z moją mapą na której pięknie widnieje żółta droga numer T0728.
Obrazek

Wygląda na to, że jestem gdzieś między miejscowością Komsomolsk a Koloćava.
Pogadaliśmy chwilę i po krótkich pożegnaniach, każdy udał się w swoją stronę. Oni do góry a ja rzeką na dół.
Na dół po tej podwodnej drodze jedzie mi się o wiele łatwiej. Teraz więcej jadę, niż prowadzę. Sprzęgło się nie męczy i silnik też bardziej odpoczywa, za to zawieszenie i spód motocykla dostają za swoje. Teraz o wiele częściej zahaczam spodem o kamienie i uderzenia są mocniejsze. Prawa fizyki robią swoje. Szybciej nabieram rozpędu i jak w coś przywalę to konkretnie. Mam też gorszą sterowność, bo najczęściej hamuję przednim hamulcem. Nogi mam zajęte podpieraniem się i tylny hamulec jest bezrobotny. Efekt jest taki, że często przednie koło się blokuje i ześlizguje się po kamieniach, jadąc nie koniecznie tam gdzie chcę.
Raz przez to wpadłem na skałę w taki sposób, że tylne koło zawisło w powietrzu. Na szczęście całe uderzenie poszło na stopkę centralną i to na niej zawisł Jelonek.
Po prostu go zsunąłem i znowu jechaliśmy w dół. Co by nie mówić to takiego hardkoru z Jelonem jeszcze nie przechodziliśmy.
Pierwszy odcinek rzeki jakoś przeszedł. Potem było trochę suchego na którym pracował stary spychacz. Znaczy się teraz już nie pracował, bo sobie dawno pojechał.
Gdy dojechałem do drugiego a zarazem ostatecznego odcinka podwodnej drogi, zrobiło mi się jakoś raźniej. Obawa przed tym, że nie dam rady zjechać, zniknęła. Teraz miałem już pewność, że jednak dam radę, choć z ledwością już utrzymywałem kierownicę. Musiałem co jakiś czas robić przerwę, by dać rękom odpocząć i potem znowu nura do chłodnej wody.
Obrazek

Już prawie na samym dole po raz kolejny dzisiejszego dnia chapnąłem takie zdziwko, że szczęka mi opadła do samego mułu.
Naprzeciwko mnie jechał jak gdyby nigdy nic, drugi motocykl i żeby nie mało było, to też made in China.
Zatrzymaliśmy się obok siebie i obaj mieliśmy zdziwione miny. Oczywiście najpierw serdeczny uścisk dłoni i wymiana informacji, skąd, dokąd, po co i dlaczego.
Okazało się, że tubylec jedzie do miejscowości Koloćava, czyli tam gdzie ja nie dałem rady się przedostać. Trochę głupio mi się zrobiło, że nie dałem rady i opowiadam jak to z ledwością pokonałem rzekę, potem błota i na końcu stanąłem przed taaaakim stromym podjazdem przy którym niestety wymiękłem.
Tubylec patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami i mówi, że nie tędy trzeba było jechać. Na lewo jest inna droga, która omija serpentynami ten karkołomny podjazd.
No to pięknie, sobie pomyślałem. Tyle namordowałem się z tą rzeką i potem pojechałem źle?
Czy nie mógł ten człowiek jechać ze dwie godziny wcześniej? Wtedy, by mnie poprowadził jak po sznurku. Teraz to ja już nie mam sił, by pokonać tą podwodną drogę jeszcze raz.
To się nazywa ironia losu. Do dziś się z tego śmieję jak to mi zakarpacka góra utarła nosa.
Teraz wracam z podkulonym ogonem i się cieszę, że jestem już prawie na dole.
Pogadaliśmy jeszcze o tym i owym i przyszła pora się rozstać. Zapytał jeszcze, czy nie potrzebuję jakiejś pomocy i każdy ruszył w swoją stronę.
Na pożegnanie zrobiłem mu jeszcze zdjęcie. Zobaczcie na jego minę uwiecznioną na zdjęciu.
Mogę się tylko domyślać co sobie pomyślał widząc mnie na armaturze w tym miejscu.
Obrazek

Pewnie też byłbym mocno zaskoczony, gdybym u siebie w świętokrzyskim lesie spotkał jakiegoś obcokrajowca na armaturze, taplającego się w rzece he he.
Tubylec dosiadał chińskiego motocykla o pojemności 200cc i powiem, że całkiem sobie to radziło w tej rzece. Lekka konstrukcja, wysoki prześwit i opony w kostkę robią swoje.
Też musiał się podpierać nogami, gdy opony ześlizgiwały się z kamieni, ale spokojnie mógł jechać na pierwszym biegu, bez robienia przerw, czy trzymania na półsprzęgle.
W tym terenie zazdrościłem mu takiego motocykla. Wystarczyłby mi tu nawet taki ADV Rometa 150cc, taki jaki ma Mnich.
Obrazek

Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Odpaliłem swojego wiernego druha Jelona i zjechaliśmy na sam dół rzeki. Zajęło nam to jeszcze jakieś dwadzieścia minut.
Gdy w końcu wjechałem na suchą, polną drogę, oczadziałem ze szczęścia. Jechało mi się jak na miękkim dywaniku. Normalnie prawie, że polna autostrada, nawet chwilowo trójkę udało się wrzucić. Taka mnie radość dopadła, że miałem ochotę ucałować znany mi już rurowy mostek.
Obrazek

I nawet połamany szlabanik uśmiechał się do mnie tak jakoś przyjaźnie.
Obrazek

Jestem uratowany! Jadąc na wschód, dotarłem do cywilizacji. Nawet kurz z dziurawej, wiejskiej drogi lepiej smakował. No właśnie a propo smakowania to jestem cholernie głodny i spragniony.
Wypatrzyłem na wiosce jakiś sklep i od razu zaatakowałem. Sklep wyglądał na taki stary, zaniedbany, typu komunistyczny, gęsto zabezpieczony pordzewiałymi kratami. Przed sklepem leży pełno walających się tekturowych pudełek, wokół których miały zlot wszystkie osy z okolicy. Nie przeszkadzało mi to jednak i od razu wparowałem do środka.
Nakupiłem pieczywa, szybkoprzyswajalnych słodyczy i dwulitrową wodę w plastikowej butelce. Od razu część wchłonąłem na miejscu, oraz przepłukałem chłodną mineralną zaschnięty wlot gębowy.
Teraz dopiero poczułem całe zmęczenie, gdy stres opadł i w brzuchu zrobiło się błogo.
Najchętniej bym się położył na tych kartonach, ale osy już dawno przejęły rządy.
Przypomniał mi się smak kwasu chlebowego i postanowiłem za wszelką cenę ruszyć swoje zwłoki i choćby nie wiem co, to muszę dotrzeć do tego sławetnego baru.
Jelon ruszył z kopyta i już za chwilę czekała mnie kolejna niespodzianka. Pod następnym sklepem spotkałem znajomego dziadka, stojącego obok znajomej ciężarówki, tej co tak ledwo jechała i ją dzisiejszego poranka nagrywałem na komórkę. Dziadeczek dojechał aż tutaj.
Dumnie stał obok swojego samochodu i z kimś tam rozmawiał. Jak tylko mnie zobaczył jak to sobie wracam, taki goły w spodenkach z rozwalonymi butami, pierwszy podniósł rękę na przywitanie. Potem złapał się w pas i mimo, że miałem kask na głowie to wyraźnie słyszałem takie głośne HA HA HA HA!
Dziadek śmiał się do rozpuku. Mój widok pewnie rozbawił go do łez. W jedną stronę jechał zachodni motocyklista, twardziel w skórach, robił zdjęcia jak zwierzętom w klatce a teraz wraca goły, obdarty i z podkulonym ogonem.
Dziadek się śmiał a ja razem z nim, cała ta sytuacja sama wyszła jak z dobrej komedii.
Bardzo mi się spodobał ten uroczy zakątek Zakarpacia i chętnie spędziłbym tu cały dzień. Niestety mój czas się kończy i jutro muszę być już w domu. Przez nieprzejezdną drogę muszę teraz sporo nadłożyć i zaczynam się bać, czy jutro drogowa sytuacja mi się nie powtórzy.
Te siedem kilometrów wiejskiej slalomowej kurzawki (pozwolę sobie tak tą drogę nazwać), całkiem szybko mi zleciało. Z daleka już rozpoznałem zaprzyjaźniony bar.
Klientów znacznie przybyło, bo i były zaparkowane na poboczu samochody z drzewem i jednośladów dwa razy tyle.
No i jak mnie chłopaki zobaczyli to aż niektórzy wygramolili się zza stolików by mnie przywitać. Uścisków nie było końca, normalnie jakbyśmy się ze sto lat nie widzieli. Niektórzy już nieźle podchmieleni, czyli czasu nie marnowali he he. Ci co wiedzieli o co chodzi to śmiali się aż im tchu brakowało a jak jeszcze wyeksponowałem co mi się z butami stało to była druga rundka śmiechu.
- a my ci mówili, że nie prejdiosz i ty nie prejdiosz ha ha ha.
- no wy mieli racje ha ha ha i pobiegłem po kwas.
Po chwili dumnie wyłoniłem się z czeluści baru z pełnym kuflem i od razu pociągnąłem duży łyk. Znajoma niebiańska rozkosz wypełniła mój przełyk. Oooo to jest to, ten smak, ten zapach i ten chłodek przystrojony pianką. Warto było oj warto, po czym odstawiłem kufel na błotnik ciężarówki i zacząłem swoją opowieść.
Obrazek

Wokół mnie zrobiło się niezłe zbiegowisko a ja nawijałem jak z nut.
- mówiliście, że rzeki nie prajdiosz a ja rzekę prajdiosz, tylko potem zrobiło się ot taaak do góry i ja nie dał rady. Widziałem w ich oczach, że jak opowiadałem o rzece to nie wierzyli, ale gdy zacząłem opisywać ten karkołomny podjazd to widziałem, że wtedy uwierzyli.
- no ale szto ty sdiełał, tam na liewo były serpentyny?
- jakie serpentyny? Ja nie widział żadnych serpentyn i ja jechał cały czas priamo
- a ty kto Slovak?
- nie Slovak, tylko Poljak
- wot takij Poljak i znowu wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
Odnalazłem swój kufel i przy wszystkich jednym haustem wlałem w siebie resztę kwasu.
Wot kogucik się popisuje kozim mlekiem hę hę. Gdy tylko odzyskałem oddech, zakręciło mi się w głowie. Czyżby jednak jakiś alkohol w kwasie a może barman kufla nie umył po poprzednim piwie he he? Chyba jednak przeginam z testowaniem wytrzymałości mojego organizmu i pora się opamiętać.
Pogadaliśmy trochę o chińskich sprzętach, których pod barem zebrało się sporo. Jeden znawca uważnie oglądał mój motocykl po czym stwierdził, że mam gruby cep.
Na początku nie załapałem o co mu chodzi, obraża mnie czy co, ale po chwili już wiedziałem gdzie ten cep jest. Otóż cep to łańcuch i faktycznie w Jelonku cep jest gruby w stosunku do stojącej obok chińszczyzny. Byłem dumny, że Jelonek może się w towarzystwie pochwalić grubym cepem. Potem rozmowa zeszła na nieco większe pojazdy, czyli tutejsze ciężarówki pracujące w okolicznych lasach. Stare ruskie samochody, które niezłomnie pracują do dziś.
Obrazek

Żadne inne tutaj nie wytrzymują. Te standardowe, które my w Polsce zazwyczaj widzimy na drogach nawet tutaj się główną drogą nie zapuszczają. Po prostu po kilku kursach by się rozleciały a te ruskie, skrzypią, piszczą, kopcą jak lokomotywa i pewnie piją paliwo jak smok, ale ciągle funkcjonują i to w maksymalnie ciężkim terenie.
Można sobie tylko wyobrażać co przechodzą te samochody na leśnych drogach, jak taki zbiornik paliwa, zamocowany na wysokości prawie jednego metra jest cały pogięty.
Obrazek

Ogrom wycinki drzew widać dopiero popołudniu, gdy wszystkie ciężarówki wywożą ogromne bale z lasu i transportują je główną drogą w stronę cywilizacji. Nie mam pojęcia gdzie je dokładnie wiozą, ale robi to trochę przygnębiające wrażenie. Jak będą uprawiali taką grabieżczą politykę leśną to przetrzebią te lasy doszczętnie. Jedyną obroną tych lasów jest trudnodostępny, górzysty teren i nie wszędzie można się dostać.
Na horyzoncie zrobiło się siwo i burzowe grzmoty coraz wyraźniej było słychać. Najwyższa pora na mnie. Pstryknąłem ostatnią fotkę pod barem i pożegnałem się z wesołym zakarpackim towarzystwem.
Obrazek

Jest już grubo po dziewiętnastej, wiec nie ma szans, żebym dzisiaj wydostał się z drogi T0728, ale dobry i kawałek. Zawsze to jutro będzie mniej mordęgi.
Zrobiło mi się zimno, zatem przeprosiłem się z motocyklowymi skórami i zaraz za wioską w krzakach, wciągnąłem na siebie ciepłe wdzianko. Od razu lepiej, teraz wieczorny chłodek mi nie straszny. W górach szybko zmienia się temperatura, gdy zachodzące słońce schowa się za szczyty.
Nie ma innej drogi i chcąc, nie chcąc pcham się w epicentrum burzy. Ciemne, ciężkie od chmur niebo, pojawiające się co jakiś czas błyskawice, dookoła dzikie lasy, ja sam w obcym kraju, daleko od domu i jak nic zaczyna trochę wiać grozą.
Tak mi jakoś same dreszcze po plecach przeszły. Odganiam głupie myśli, ale mimo to zaczynam się trochę niepokoić, bo nie mogę nic fajnego na nocleg znaleźć. Przydałoby się do rozbicia namiotu jakieś niewidoczne z drogi miejsce.
No i tak rozglądając się za noclegiem, wjechałem w strefę rażenia burzą. Na szczęście burza była intensywna, ale i szybka i już zdążyła pójść sobie dalej. Pozostały tylko pojedyncze krople i zatopione dziury w jezdni.
Nie wszystkie dziury można ominąć i przez niektóre trzeba po prostu przejechać. Wypełnienie po brzegi wodą nie ułatwia zadania, bo nigdy nie wiadomo jaka jest głębokość takiej drogowej jamy i podczas przeprawy można sobie niechcąco zrobić kuku
Obrazek

Poza tym jestem już tak zmęczony, że kierownica sama wypada mi z rąk. Żeby było jeszcze ciekawiej to szybko zaczyna się ściemniać i dalsza jazda w moim stanie byłaby idiotyzmem. Jak zawsze w sytuacjach beznadziejnych zwracam się w modlitwie do Pana Boga o dobry nocleg i tak i tym razem nie zostałem pozostawiony bez pomocnej dłoni.
Gdy zatrzymałem się, by trochę dać odpocząć omdlałym kończynom chwytnym, cyknąłem fotkę (tą powyżej) i dostrzegłem gościa z kosą. Jest tam gdzie wskazuje ta zielona strzałka.
Coś mi mówi, żeby poprosić go o pomoc, ale z drugiej strony podchodzić wieczorem do uzbrojonego w broń sieczną Ukraińca, trochę strach, a nóż ma coś do Polaków i od razu moja głowa spadnie ścięta do tego rowu. Resztę się zakopie gdzieś w lesie a Jelonka do garażu i się go przerobi na zakarpackiego crossa.
W sumie to jedyny człowiek, jakiego widzę od dłuższego czasu, więc nie wybrzydzam i podjechałem bliżej. Przywitałem się po staropolsku.
- dzień dobry
- przestał kosić, odwrócił się i tylko kiwnął głową
- gdzie tu można spać?
- kosiarz rozłożył ręce i mówi, że hotelu tu nie ma. Jest w jakimś mieście, spory kawałek stąd.
- tłumaczę mu, że ja nie chcę hotelu, bo tam drogo
- no to nie wie, gdzie mogę spędzić noc
- mam ze sobą pałatkę i mogę spać w sadzie, mówię jednocześnie rysując w powietrzu rękami kształt namiotu
Od razu rzucił kosę do rowu i energicznie macha żebym poszedł za nim.
No to idę. Gospodarz w wieku tak koło mocnej sześćdziesiątki, zaprowadził mnie na tyły swojej posesji, gdzie był starannie wykoszony ogród. Pokazał mi miejsce na samym końcu ogrodu i powiedział, że jak mi pasuje to tam mogę spać. Przez środek był wykopany rowek, którym płynęła sobie woda i niestety musiałbym zostawić Jelona a że nie chciało mi się nosić tobołów zacząłem negocjacje.
- a tutaj gdzie stoję to nie mogę spać?
- a czy ty fajcit?
- nie, no nie fajczę ani nawet alkoholu nie piję. Gospodarz popatrzył na mnie podejrzliwie.
- ale nie kurzysz?
- no nie kurzę ani nawet nie palę.
- no, bo tu jest moje siano i nie chciałbym żebyś go spalił.
- nie spalę, na pewno. To mogę tu spać?
- ano możet
Podziękowałem i poszedłem wprowadzić Jelona przez wąską furtkę na teren posesji. Kosa tak jak została pośpiesznie rzucona do rowu, tak nadal leżała.
Jelon razem z tobołami ledwo się przecisnął przez tą furtkę. Podjechałem po mokrej trawie pod stóg siana i szybko zabrałem się za rozbijanie namiotu, bo zmrok nieubłaganie pożerał okolicę.
Już miałem wprawę z rozkładaniem nowego namiotu, więc poszło całkiem sprawnie. Cieszyłem się bardzo, że udało mi się z miejscem do spania, zwłaszcza, że w oddali na czarnym niebie pojawiały się od czasu do czasu błyskawice.
Gospodarz pewnie swojej żonie zdał już relację z przybycia niespodziewanego gościa, bo gospodyni wychyliła się z domu, by mnie zobaczyć. Nie zastanawiając się długo, złapałem swój okopcony, metalowy kubek i pobiegłem w stronę gospodyni. Poprosiłem o wrzątek i najwyraźniej zrozumiała, bo wzięła mój kubek i za chwilę byłem szczęśliwym posiadaczem pełnego kubka wrzącej wody.
Gorąca zupa Romana z ukraińskim pieczywkiem, smakowała po tak ciężkim dniu niczym królewskie danie.
Ledwo skończyłem jeść, ponownie pojawił się gospodarz. Pyta czy nie chciałbym kuszać, znaczy się jeść. Pewnie go żona wygoniła, żeby się zapytał he he. Dopiero co zjadłem, więc grzecznie podziękowałem za propozycję.
Gospodarz wyciągnął papierosy i mnie częstuje.
- przecież mówiłem, że nie kurzę, nie dziękuję
- no to ja zapalę i odpala papierosa przy samym sianie.
No to o mnie się obawiał, czy mu nie spalę siana a teraz sam pali tu papierosa? Jeszcze spali to siańsko razem z moim namiotem a i tak potem będzie na mnie. Teraz to ja muszę go pilnować, żeby ognia nie zaprószył.
Papieros się jarzy w ciemności a my sobie gadamy o Polsce i o Ukrainie. Był bardzo ciekawy skąd przyjechałem i gdzie jadę. Chciałem wracać do domu przez Lwów, więc dostałem namiary na najlepszą drogę, czyli przez Iwanofrankowsk. Nie koniecznie akurat tamtędy chciałem jechać, ale rano się zobaczy na mapie.
Jak się tylko pochwaliłem, że babka mojej babki była ponoć Ukrainką to byliśmy z gospodarzem już prawie najbliższa rodzina. Nawet mi podał nazwę jakiejś ukraińskiej strony w której mogę znaleźć krewnych. W sumie to moja pra pra babka nie była Ukrainką, tylko Łemką i nawet nie wiem jak miała na nazwisko, bo wszystkie dokumenty podczas Drugiej Wojny Światowej, Niemcy spalili.
Ważne, że w tej chwili moja pra pra babka, dla nas obu była niemalże rodowitą Ukrainką .
Gadaliśmy chyba z pół godziny, po czym gospodarz stwierdził, że musi iść spać, bo ma na szóstą do roboty.
Myślałem, że to już emeryt a jednak starszy człowiek i musi nadal pracować. Może nie jest stary, tylko ciężkie tutejsze życie wyorało na jego twarzy głębokie bruzdy.
Pożegnaliśmy się i od razu dałem nura w śpiwór. Szybkie liczenie baranów, jeden, dwa, trzrzrżżżyyyy i już opuszcza mnie przytomność umysłu.

Przejechałem przez calutki dzień zaledwie 121km, to chyba mój rekord w całodniowej jeździe motocyklem i uzyskaniu tak mizernego dystansu. Wygląda na to, że czym mniej kilometrów tym ciekawiej, bo to był bardzo wyczerpujący dzień, pełen intensywnych wrażeń.
Jak ktoś potrzebuje adrenaliny i niezapomnianych przygód to nie musi nigdzie daleko jechać, wystarczy, że pojedzie na Ukrainę i zjedzie z głównej drogi w jakąś zwykłą boczną i będzie miał przygody jak na zawołanie he he.

Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 121
Widzianych krajów: Ukraina
Awarie: Na szczęście nic się nie zepsuło, choć Jelon miał dzisiaj prawdziwe tortury.

Mapka sytuacyjna.
Obrazek


Ostatnio edytowano poniedziałek 01 lut 2016, 20:43 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z Chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: środa 24 lut 2016, 13:34 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
Dzień czwarty, sobota 8 sierpnia.

Jest jeszcze półmrok a ja muszę i to bardzo, zmniejszyć ilość płynu w organizmie, bo mnie normalnie rozsadzi. Chcę się podnieść, ale nie mogę. Trzyma mnie przy samej ziemi, jakaś niewidzialna siła i nie jest to tylko przyciąganie ziemskie. Próbuję poderwać którąkolwiek kończynę i zamiast spektakularnych efektów czuję tylko ból. Namiot stoi tak jak stał, więc w nocy walec drogowy po mnie nie jeździł. Boli mnie wszystko, nawet to czego nie mam. No tak, teraz sobie wszystko przypominam. Ta niewidzialna, boląca siła to echo wczorajszego dnia.
Tak wymęczyłem swój organizm, że teraz muszę za to odpokutować. Przemęczone mięśnie potrzebują rekonwalescencji.
Ale ja przecież muszę wstać i to teraz. Szkoda mi mojego nowego namiotu. No to na trzy i już biegnę po mokrej trawie za stóg siana. Zzzzimno z rana, ale najważniejsze, że ulga jest. Szybciutko pobiegłem z powrotem do namiotu po jakieś wdzianko i aparat. Pstryknąłem fotkę i zmykam, bo jednak jest za zzzimno.
Obrazek

Na zdjęciu widać posiadłość gospodarza u którego spałem. Zaraz za mną jest strach na wróble czy ma inne stworzenia, który faktycznie wczoraj wieczorem mnie trochę wystraszył. Teraz to widać, że jest to zwykły strach i na samej górze jest po prostu stara, zmęczona życiem, czapka bejsbolówka, odwrócona tyłem. W nocy tył tej czapki wyglądał na jakąś rozdziawioną gębę stwora, nabitego w męczarniach na pal. Dodać do tego bujną wyobraźnię, postać człowieka z kosą i scenerię zapadłej dziury, gdzieś na końcu zakarpackich gór i mamy niezły horror he he.
Obrazek

Szybko schowałem się do namiotu, bo poranek okazał się wyjątkowo chłodny i wilgotny, jak to w górach. Namiot z dwoma poszyciami jednak zdaje egzamin, bo w takich warunkach w środku temperatura jest nawet zadowalająca.
W oddali pojawił się właściciel z naręczem trawy dla królików. Zwierzątka dostały jedzonko, ale niestety nie wszystkie. Jeden osobnik został wyciągnięty za uszy i widziałem tylko solidny zamach siekierą. Zasunąłem szybko namiot i dalej już nie patrzyłem. Mięczak jednak jestem i poranna scena przyprawiła mnie o szybsze bicie serca. Miałem tylko nadzieję, że nie jestem następny w kolejce. Człowiek z kosą a właściwie to teraz z siekierą, śpieszył się do pracy, więc go już więcej nie zobaczyłem a szkoda, bo chciałem podziękować za noc.
Po dłuższej chwili pojawiła się gospodyni. Ciągła za sobą na sznurku urodziwą kozę. Przywiązała zwierzę do wbitego pala a ja postanowiłem wykorzystać sytuację i wyskoczyłem z namiotu z metalowym kubkiem, prosząc o odrobinę wrzątku na kawę. Oczywiście, że wrzątek dostałem na poranną kawusię i nawet repetę na chińską zupkę.
W międzyczasie zdążyłem nawet zrobić małą sesję zdjęciową z kozą w roli głównej.
Obrazek

Po śniadanku i po małej porannej gimnastyce zacząłem stopniowo wracać do prawidłowego funkcjonowania. Nawet małej głupawki dostałem.
Po czym można poznać Polaka za granicą? Oczywiście po reklamówce z Biedronki he he.
Obrazek

Nie pytajcie co tam miałem w środku. Przyszła pora na małe przeglądnięcie stanu Jelonka. Wczoraj nie miałem odwagi zaglądać pod spód.
Obrazek

Wszystko w błocie i nie widzę jakichś katastrofalnych uszkodzeń. Najważniejsze, że spód jest suchy i olej nie wycieka. Dostał wczoraj Jelon jak nigdy i najbardziej obawiałem się pęknięcia karteru silnika.
Po przyjeździe do domu znalazłem tą trasę ma mapach Google i znalazłem miejsce do którego najprawdopodobniej dojechałem. Precyzyjnie się nie dało określić, bo ostatnią cyfrę z koordynatami miałem zasłoniętą. Mniej więcej dotarłem gdzieś w okolice zielonej strzałki.
Obrazek

Lepiej będzie chyba widać w widoku z satelity.
Obrazek

Wychodzi na to, że faktycznie byłem dopiero gdzieś w połowie drogi między wsią Komsomolśk a wsią Kolochava. Skupię się jednak bardziej na tym trudnym odcinku, zatem wyraźniej będzie go widać w powiększeniu.
Obrazek

Kredki w ruch i już będzie wiadomo co gdzie było. Tak mniej, więcej na oko.
Obrazek

Wychodzi na to, że ciut dalej dojechałem w rzeczywistości, niż odczytałem to z GPS-a
Zielone kropki to rzeka, błoto na brązowo (czy coś koło tego koloru, nie wiem daltonista jestem) a karkołomny podjazd z którym sobie nie dałem rady jest na czerwono.
Pora się zbierać, bo do domu kawał drogi a ja jeszcze muszę przejechać spory kawałek tej dziurawej drogi, żeby w ogóle wydostać się na główną. Zwinąłem obozowisko i poszedłem się pożegnać z gospodynią. Gospodyni chyba właśnie obrabiała królika, bo miała ręce oblepione mielonym. Podziękowałem najładniej jak umiałem i wyciągnąłem ostatnie trzy cukierki (krówki z Biedronki) i chciałem je wręczyć. Na szczęście kobita nie odmówiła przyjęcia tych marnych trzech cukierków, ale ponieważ miała zajęte ręce robotą, skinęła żebym położył na stół. Na to czekałem, położyłem cukierki na blat a pod nimi skrzętnie schowałem 100 hrywien.
Ani właściciel, ani gospodyni nie dali mi nawet odczuć, że czegoś chcą w zamian za możliwość noclegu. Pozwolili mi spędzić noc z dobroci serca i mam nadzieję, że choć odrobinkę się odwdzięczyłem tym symbolicznym gestem za dobroć jaką otrzymałem od tych skromnych ludzi.
W razie gdybym w te rejony jeszcze kiedyś zaglądnął, zrobiłem sobie fotkę charakterystycznej kapliczki, obitej blachą ryflowaną, stojącej opodal gospodarstwa.
Naciągnąłem luźny, okurzony łańcuch i ruszyłem w drogę powrotną. Daleko jednak nie ujechałem, bo jak mnie znowu nie przypili. Tym razem musiałem się awaryjnie pozbyć cząstek stałych z organizmu. Szybkie zatrzymanie, szybkie rozpoznanie terenu, szybki bieg w krzaki i już mogę z czystym sumieniem wracać do kraju. Jednak ukraińskie żarcie niezbyt mi służy a może to jednak od tych chińskich zupek a Radomia?
Kałuże na drodze nieco przeschły i jazda slalomem coraz lepiej mi wychodzi. Nawet jakoś tak szybciej się jedzie. Może dlatego, że mam większą motywację do nawijania kilometrów i mniej rozglądam się po bokach. Poza tym to z każdym kilometrem droga robi się coraz lepsza i to co wczoraj zakrawało na jakąś drogową masakrę, dzisiaj wydaje się na całkiem niczego sobie nawierzchnię.
Cudne góry zostają gdzieś w tyle a moje myśli już pracują nad tym, którędy pojechać, jak już dojadę do tej drogi głównej?
Obrazek

Polecam każdemu, kto lubi nasze Bieszczady, by choć raz zaglądnął na Zakarpacie, bo to też jest bardzo ciekawy zakątek Karpat.
Po drodze minąłem sklep z chińskimi motocyklami. Dwa lata temu jak byłem na Zakarpaciu to pogranicznicy się śmiali, że jeżdżę na ‘kitajcu’ a teraz u nich też chińszczyzny zaczyna przybywać i wygląda na to, że im większe zadupie tym więcej chińskiej motoryzacji i w dodatku znakomicie odnajduje się w tym ciężkim terenie, przy raczej małej zasobności portfela przeciętnego mieszkańca.
Obrazek

Tak jak w tej wiosce Komsomolśk w której sporo ludzi przemieszczało się właśnie na chińszczyźnie. Ja byłem w lecie i przejazd z jednego końca wioski na drugi do lekkich nie należał i zastanawiam się teraz jak wygląda tam życie teraz w środku zimy? Jak są jakieś śnieżyce, czy też gwałtowne roztopy to ta wioska musi być zupełnie odcięta od świata.
Pojechać tam w zimie to dopiero byłoby wyzwanie he he.
Minąłem całą naczepę z arbuzami. Ślinka pociekła, ale pani sprzedaje wszystkie duże i nie ma jak zabrać a na miejscu przecież tyle nie zjem.
Dziurawa droga zaczyna się jednak dłużyć. Już myślałem, że dojeżdżam do głównej a to niestety jeszcze nie. Jeszcze trzeba z nią trochę powalczyć. Głównie jadę na drugim i trzecim biegu a czwórkę to tylko udaje mi się wrzucić sporadycznie. Przy tak małej prędkości za to można wszystko wypatrzeć i od czasu do czasu uwiecznić w aparacie fotograficznym.
Obrazek

Niektóre jeżdżące wynalazki naprawdę zadziwiają i mam wrażenie, że są przekazywane z pokolenia na pokolenie, niczym relikwie.
Ogólnie na Zakarpackich wsiach jest raczej skromnie a w niektórych bardzo skromnie, ale co jakiś czas widać, że komuś się powodzi bardziej. Nie wiem, czy to miejscowi oligarchowie, czy szefowie okolicznej mafii a może po prostu ktoś się dorobił ciężką pracą za granicą? Ich wypasione domy łatwo rozpoznać po lśniących w słońcu ogrodzeniach . Kilka widziałem takich bijących kolorem złota, ale były też takie na srebrno z nierdzewki, albo z jakiegoś tam chromoniklu.
Dojechałem w końcu do głównej drogi H09. No teraz kilometry zaczną w końcu uciekać. Kierunkowskaz na prawo, w stronę Sokyrnytsya i od razu napieram na linkę od gazu. Ależ Jelonek ma kopyto, normalnie jakieś szaleństwo na piątym biegu he he. Wczoraj praktycznie przez cały dzień jechałem małymi prędkościami, dzisiejszy cały poranek też i teraz prędkość 100km/h wydaje się kosmiczna a przyspieszenie niemalże wciska w fotel, znaczy się zdziera z motocyklowej kanapy he he. Za to łaty i nierówności na jezdni nie robią już na mnie żadnego wrażenia. Łykam wszystkie po kolei jak leci, bez sztucznego wymuszania omijania slalomem.
W jednym z małych miasteczek zasięgnąłem języka u właściciela kultowego zaporożca
Obrazek

Mam sentyment do tej marki, bo jak byłem dzieckiem mój wujek mnie takim woził. Do dzisiaj lubię ten dźwięk pracy silnika zaporożca i kiedyś nawet chciałem sobie takiego kupić.
Wracając do rozmowy z właścicielem, to tylko zapytałem, czy dobrze jadę przez ten rynek w centrum miasteczka a starszy pan w grubych okularach zawołał jeszcze swoich dwóch kolegów w podobnym wieku i zaczęły się rozmowy. Co to za motor, skąd jadę , dokąd i w ogóle po co itd. itp?
Miło się gadało, ale komu w drogę, temu czas. Do miasta Chust dojechałem całkiem szybko. Wyskoczyłem na obwodnicę a tam przydrożny targ rozkręca się w najlepsze. Z pół kilometra, albo i więcej, zawalone chodzącymi we wszystkie strony ludźmi i wszelkiego rodzaju gratami, które handlarze wciskają potencjalnym klientom. Było dosłownie wszystko od pojazdów, po domowe rupiecie codziennego użytku. Najwięcej jednak było żywności i to jeszcze w postaci nieprzetworzonej, czyli wszystko całkiem żywe. Pod względem liczebnym prowadził drób, ale kłapciastouchych też nie brakowało.
Obrazek

Jednocześnie po tej samej drodze jeździ wszystko, włącznie z szalonymi ładami i tirozaurami.
Aż mi zaschło w gardle podczas przebijania się przez te zasieki i w okolicy miejscowości o nazwie Iza, zacząłem się rozglądać za niebiańskim napojem, czyli za tutejszym kwasem chlebowym. Wpadłem do jakiegoś lokalu z przystrojonymi stołami i już od progu krzyczę, że kwasu muszę, bo umieram z pragnienia.
Wystrojona pani kelnerka bez najmniejszych wyrzutów sumienia mówi do mnie:
- kwasu nie ma
- jak to nie ma? (a widzę, że pod dystrybutorem z kwasem przygotowanych jest pełno szklanic)
- ano nie ma
- no to daswidanja i zniesmaczony wyszedłem z lokalu jeszcze szybciej niż wszedłem. Lokal był chyba przygotowany na przyjęcie weselne i pani mnie po prostu zbyła. A mogłem powiedzieć, że z wojska znam pana młodego i wtedy pewnie bym dostał.
Nie ujechałem jednak daleko i trafił się sklep spożywczy, wyglądający bardziej na czyjś garaż, z napisem KWAS na drzwiach. Dwa razy nie musiałem czytać i już byłem w środku.
Sympatyczna pani ze złotymi zębami na przedzie, nalała mi pełny kufel chłodnego, ciemnego napoju. Usadowiłem się przed sklepem na ławeczce i oddałem się bez reszty degustacji. Nadal ten kwas jest tak dobry jak wczoraj i smakuje wyśmienicie. Może i okoliczności przyrody mniej fascynujące, ale smak nadal ten sam i cena lepsza, bo o jedną hrywnę mniej.
Klientów nie było, więc wdałem się w małą konwersację z ekspediętką o złotym uśmiechu. Okazało się, że jest z dziada pradziada Słowaczką i w tej okolicy żyje sporo słowackich rodzin. Być może dlatego całkiem sprawnie wychodziła nam komunikacja, gdy każdy mówił w swoim języku i zakładał, że doskonale rozumie co ta druga strona mówi.
Obrazek

Przy okazji uzupełniłem zapasy żywności, podziękowałem i ruszyłem dalej.
Dzisiaj jest sobota, czyli najbardziej pracowity dzień tygodnia, tak i na Ukrainie widać, że ludzie nie marnują czasu.
Obrazek

Upał znowu zaczyna dokuczać, ale asfalt się poprawił i jedzie się całkiem dobrze. Nie oszczędzam na manetce, więc kilometry ładnie uciekają. Teraz jadę wprost na północ, drogą P21 w kierunku miejscowości Miżhirja, czy jakoś tak. Teren robi się coraz bardziej górzysty i widoczki cieszą oko. W bonusie mogłem dodatkowo podziwiać malowniczy zbiornik wodny, który niczym lustro, odbijał piękno otaczającej przyrody.
Obrazek

Wszechobecna zieleń, niczym z czarodziejskiej baśni. Droga poprowadziła mnie lewą stroną, wzdłuż całego zbiornika, aż do betonowej zapory. Kawałek dalej zobaczyłem coś dziwnego.
Wyglądający na zabytkowy, odnowiony budynek do którego prowadziła gruba rura.
Obrazek

Rura biegła z samego czubka góry. Czyżby z drugiej strony góry był drugi zbiornik wodny a ten budynek to zabytkowa elektrownia? Tak przypuszczam, ale pewności nie mam.
Po jakimś czasie trochę się wypłaszczyło, ale mniejsze góry też ładne, więc nie mam powodów do narzekań. Najważniejsze, że asfalt nadal jest niezły i droga zupełnie pusta.
Obrazek

Mało kiedy pojawia się pojedynczy pojazd. Od dłuższej chwili nie było żadnej miejscowości, więc czuję się jak na bezludziu. Jak to mówią wiatr we włosach, poczucie bezgranicznej wolności i droga w nieznane, czegóż chcieć więcej? Niby wracam już do domu a czuję się jakbym dopiero jechał szukać przygód. Obolałe kości już się trochę rozruszały i jakoś zadziwiająco szybko zapomniałem co było wczoraj. W sumie to nadal jestem na dzikiej Ukrainie i przecież wszystko się może jeszcze zdarzyć. W każdej chwili może się okazać, że za zakrętem na tym pustkowiu drogi już nie ma i trzeba będzie kolejny raz zawracać.
Kawałek dalej wjechałem w zagłębie obfitujące w Barszcz Sosnowskiego. To taka roślina z rodziny selerowatych przywieziona przez komunistów z Kaukazu. Wymyślili sobie, że będzie to wysokoenergetyczna roślina pastewna, tylko że krowy wcale tych badyli nie chciały jeść. Do tego okazało się, że Barszcz Sosnowskiego jest szkodliwy dla ludzi i zaprzestano upraw. Barszcz się jednak nie poddał i sam sobie wyruszył z inwazją na nowe tereny, czego efekty możemy oglądać do dziś w niektórych częściach Bieszczad. Tego lata nawet jakaś starsza osoba zmarła po kontakcie z tą rośliną i zaczęto w Polsce likwidację niektórych skupisk. Podobno właśnie w gorące dni Barszcz wydziela jakieś szkodliwe olejki, które toksycznie działają na ludzką skórę.
Wygląda na to, że na Ukrainie mają tych badyli znacznie więcej i do tego są bardziej okazałe.
W Bieszczadach widziałem takie do trzech metrów wysokości a tutaj wydaje mi się, że niektóre okazy sięgają bardziej czterech.
Upał w pełni, ale mimo to postanowiłem zaryzykować życie Jelona i ustawiłem go do zdjęcia, przy okazałych, przydrożnych egzemplarzach ukraińskiego Barszczu Sosnowskiego. W sumie ukraiński Barszcz nabiera teraz nowego znaczenia he he.
Obrazek

W celu zachowania pozornych środków ostrożności, postanowiłem w razie co nie ściągać kasku i rękawiczek, choć groziło to dodatkową nadprodukcją potu.
Szybko się uwinąłem i spokojnie jadę dalej. Tak sobie rozmyślam na temat tej strasznej szkodliwości Barszczu, że pewnie ta szkodliwość jest grubo przesadzona. No i tak sobie myślę i myślę, po czym zaczynam czuć jakieś takie dziwne szczypanie i pieczenie na twarzy. Potem coraz mocniej aż rozbolała mnie głowa. No nie, zatrułem się tu na tym pustkowiu i zaraz padnę trupem.
c.d.n.


Ostatnio edytowano środa 24 lut 2016, 20:38 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z Chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
PostNapisane: piątek 26 lut 2016, 13:21 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): wtorek 06 wrz 2011, 10:47
Posty: 1691
Lokalizacja: KIELCE prawie
Płeć: Banita
Motocykl: były WSK-125, MZ-250, Jinlun 250-5, XVS-1100, GL-1500 i teraz nic
No i dobrnęliśmy do końca:

c.d.
Szybko się uwinąłem i spokojnie jadę dalej. Tak sobie rozmyślam na temat tej strasznej szkodliwości Barszczu, że pewnie ta szkodliwość jest grubo przesadzona. No i tak sobie myślę i myślę, po czym zaczynam czuć jakieś takie dziwne szczypanie i pieczenie na twarzy. Potem coraz mocniej aż rozbolała mnie głowa. No nie, zatrułem się tu na tym pustkowiu i zaraz padnę trupem.
Eee to pewnie tylko tak zwana siła sugestii. Natychmiast przestałem myśleć o ukraińskim Barszczu i od razu dolegliwości ustąpiły he he.
Okoliczne góry znowu zaczęły rosnąć (spokojnie nie mam teraz halucynacji, po prostu w okolicy pojawiły się większe góry) i droga zaprowadziła mnie na jakaś przełęcz z pięknym widokiem.
Obrazek

Wygląda na to, że dojechałem do Miżhirja. Tablice informacyjne nadają specyficznego klimatu. Czuję się jakbym się pojawił na Ziemi 200 lat po wyginięciu cywilizacji, a może to po prostu dalsza część moich halucynacji.
Czyżby ten rozjazd na prawo prowadził na niedosięgniony Synewyr? Coś mi się wydaje, że tak, ale teraz tego sprawdzał nie będę. Dzisiaj muszę dojechać do domu i nie pora na kolejny skok w bok. Będę miał niezły powód, by tu kiedyś wrócić.
Zjechałem na dół a tam normalnie zaginiona cywilizacja i jest nawet jakiś ogromny kurort.
Obrazek

Na zdjęciu widać go w oddali na wprost. Turystów za bardzo nie widać, raczej sami mieszkańcy, ale kurort jest. No chyba, że to nie kurort, tylko skromny domek w górach jakiegoś ukraińskiego oligarchy. Za chwilę jak się okaże miałem wylądować na Majdanie.
Obrazek

Na szczęście nie był to ten krwawy Majdan w Kijowie, tylko jakiś inny położony na malowniczej górskiej przełęczy. A może po prostu źle odczytałem bukfy z tablicy, albo nadal jestem uczestnikiem barszczowej halucynacji.
Teraz zjeżdżam z górki na pazurki lub wspinam się, nabierając wysokości. Jest bardzo ciekawie, tylko niestety przyjemność z szybkości psuje coraz gorszy stan drogi. Powrócił nierówny asfalt, dziury i łaty. Do tego jeszcze zrobiony jest z jakiejś dziwnej mieszanki i przy takim upale zaczyna cuchnąć ropopochodnym świństwem. Na szczęście jeszcze nie przykleja się do kół, więc nawijam kilometry dalej.
Tego znaku nie należy w żaden sposób lekceważyć.
Obrazek

Oczywiście śmiałem się jak go zobaczyłem i nabijałem się, że co niby do tej pory było? Gładziutki asfalcik? Jednak faktycznie jak ktoś spotka taki znak na Ukrainie to trzeba zwolnić do tych 130km/h a nawet do 30km/h i wytężać wzrok, bo może się okazać, że nawet prędkość 30km/h jest o wiele za duża.
Moja ignorancja została ukarana i gdy w ostatniej chwili dostrzegłem przełom w jezdni o wysokości pół metra, to nie zdążyłem wyhamować na żwirku, pasku, czy co tam jeszcze było i pieprznąłem przednim kołem, aż Jelon zajęczał. Mogłem biedaczka złamać na pół, nie mówiąc już o konsekwencjach ewentualnych obrażeń własnego ciała. Ten pięciokilometrowy odcinek pokonałem już z dużą dozą, szeroko zakrojonej ostrożności. Tak mnie to zmęczyło i wyczerpało, że od razu się dołączyłem do jednoślada, zaparkowanego pod pierwszym napotkanym baro-sklepem.
Też jest to sprzęt wyprodukowany w Chinach i wygląda na to, że nie jedno przeżył tu na tych ukraińskich drogach i nadal dzielnie spełnia swoje zadanie, choć ze swojej wagi conieco już chyba zgubił po drodze.
Obrazek

Zostawiłem wszystko i wszedłem do chłodnego sklepo-baru. Rozglądam się i zaniepokojony nie widzę dystrybutora z kwasem, bo są tylko te z piwem. Pytam ekspedientki:
- kwas jest
- jest, pani z uśmiecham odpowiada
- ale taki z kurka i pokazuję na wajchę do nalewania piwa
- ano jest, pani potwierdza
- no to poproszę kwas, ale taki balszoj
Pani chłodny napój nalewa do szklanicy a mnie już ślinka sama cieknie. Chyba się uzależniłem od tego płynu i to po dwóch dniach spożywania. Trzymając niczym Gollum z Władcy Pierścieni swój skarb, zaszyłem się pod osłoną okolicznego cienia.
Obrazek

Smak kwasu na szczęście się nie zmienił, nadal jest wyśmienity, choć tym razem zapłaciłem hrywnę drożej. Byłem gotowy zapłacić dwa razy tyle, byleby tylko oddać się tej rozkoszy bez reszty, choćby na kilka krótkich chwil. W gorący dzień taki chłodny, zbożowy nektar daje dodatkową ulgę. Teraz dopiero mogłem przystąpić do uzupełnienia spożywczych zapasów.
Na deser fundnąłem sobie ukraińskiego loda o dziwnym, owalnym kształcie.
Zdążyłem się nawet zaprzyjaźnić z właścicielem tego wymęczonego chińskiego jednośladu.
Ponarzekaliśmy sobie obaj na te ukraińskie drogi. Okazało się, że czaka mnie jeszcze ze 30km fatalnej nawierzchni a potem ma być już lepiej. No tak, łudziłem się, że te pięć kilometrów minie i będzie lepsza droga a tu wychodzi, że to jest co najmniej 5x5.
No nic to, pożegnałem się z sympatycznym tubylcem i ruszyłem dalej. Trochę mnie martwią te utrudnienia, bo czas szybko ucieka a do domu mam tak jakby nieco daleko.
Straty moralne po stokroć rekompensują mi widoki. Wspiąłem się na kolejną przełęcz i znowu jest pięknie.
Obrazek

W sumie to nawet nie wiem gdzie jestem? Znajduję ślady dawnej świetności i czuję się jak w zakątku świata, dawno zapomnianym przez wszystkich. Chociaż nie całkiem, bo trafiają się miejsca ze śladami turystyki.
Obrazek

Jestem na wysokości 941m n.p.m. i od czasu do czasu mijam zaparkowany na poboczu samochód. Przypuszczam, że to turyści, zostawiają swoje pojazdy i idą w góry. Jakieś ciekawe połoninki widać, więc chodzić jest gdzie.
Obrazek

Czeka mnie zjazd z górki na pazurki i to po dwunastu procentach he, he.
Obrazek

Jak teraz patrzę na tą tablicę obok to wygląda, że są tam jakieś ślady po kulach. Czyżby ktoś sobie strzelał po pijaku do znaków?
Wjechałem na jakiś płaskowyż z mnóstwem zielonych górskich łąk, wyglądających niczym jak te alpejskie łąki. W oddali widać było okoliczne wioski, usadowione w dolinach.
Obrazek

Do tego malowniczego widoku doszło jeszcze chłodniejsze rześkie powietrze. Jestem wyżej, więc upał już nie dokucza. Chciałoby się zjechać z trasy i obejrzeć te górskie wioseczki z bliska, ale czasu nie ma. Zatrzymałem się tylko na chwilę, by z dala popodziwiać okolicę i rozprostować zbolałe kości.
Na kolejnej przełęczy się trochę zdziwiłem, bo natknąłem się na uzbrojony w karabiny patrol. Patrol był mieszany, dwóch milicjantów i dwóch wojskowych przy milicyjnym wozie. Zatrzymywali przejeżdżające samochody i coś tam kontrolowali. Mnie nie wiem dlaczego, puścili bez zatrzymywania.
Obrazek

931m n.p.m. i to jest już ostatnia tak wysoka przełęcz na mojej drodze. Potem to już był długi zjazd na sam dół i zrobiło się względnie płasko.
Miejsce panoramicznych widoków zajęły gęste lasy po obu stronach drogi. Dobre miejsce na małą przerwę obiadową w cieniu drzew.
Obrazek

Na ukraińskich drogach rzadko pojawiają się barierki ochronne a tutaj niewiadomo dlaczego postanowili rozciągnąć wzdłuż drogi, stalowe liny. Nie wiem co mają ochraniać las przed kierowcami, czy kierowców przed lasem? Dla motocyklisty takie bariery ochronne to dodatkowe niebezpieczeństwo. Zamiast ochrony dostajemy szatkownicę. Przecież jak się w to walnie z większą prędkością to odcina rękę, nogę, czy co się tam nawinie. Nie mówiąc już o rozczłonkowaniu motocykla.
Obiad raczej skromny i na szybko. Nie chciało mi się nawet zagotować wody na kawę i potem się to zemściło po drodze. Oczy mi się same zamykały i musiałem walczyć z opadającymi powiekami. Lasy przeminęły z wiatrem i została smażenica na pełnym słońcu. Nawierzchnia drogi niby się trochę poprawiła, bo pojawiły się spore placki równego asfaltu, ale paradoksalnie przez to bardziej trzeba było uważać. Co się człowiek rozpędził to trzeba było ostro hamować przed głębokimi dziurami.
Najbardziej zdradzieckie były te ukryte w cieniu drzew. Z daleka jak już było widać, że na jezdni jest jakikolwiek cień z jakiegoś drzewa to od razu było niemalże pewne, że w tym cieniu będą głębokie dziury. Do ostatniej chwili ich nie widać w oślepiającym słońcu, dopiero gdy się wjedzie do cienia, ale wtedy jest już za późno. Zanim oko się dostroi to przednie koło już zdąży w coś głębokiego wpaść. Może właśnie dlatego te dziury w cieniu są najgłębsze, bo kierowcy ich nie widzą i wpadają w pędzie, przyczyniając się do ich pogłębienia.
Droga zrobiła się prosta jak drut i nudna jak flaki z olejem. Po bokach też nic ciekawego, tylko krzaki i pola. Znowu jakieś pustkowie bez ludzi. Trochę zaczynam się martwić ile mam jeszcze paliwa w zbiorniku? Tankowałem dwa dni temu w Użhorodzie i nie mam pojęcia ile Jelonek spalił wczoraj walcząc z rzeką?
Obrazek

Na szczęście jeszcze nie musiałem przełączyć na rezerwę, więc w razie co to z 50km powinienem jeszcze przejechać. Przez te 50km jakaś cywilizacja powinna się w końcu pojawić. Z resztą w tym kraju każdy wozi dodatkowy kanister w bagażniku, bo jak kupuje paliwo to najpierw płaci a potem leje do baku i to co nie wejdzie do baku dolewa do wożonego kanistra. Czyli jakby co to zawsze mnie ktoś na środku drogi poratuje. W tych warunkach to dwa litry benzyny i jest pół dnia jazdy he he.
W końcu jednak dojechałem do Doliny a właściwie to do miasta o nazwie Dolyna.
Obrazek

Stacji benzynowych jest tutaj pod dostatkiem, więc zajechałem do tej pierwszej z brzegu.
Wsadziłem pistolet do baku i czekam, czekam i czekam i nic. Czasem jak widzą obcokrajowca to włączają pompę, albo podchodzi jakiś Sasza i tankuje a tutaj nic. Wszedłem zatem do budynku i pytam pani kasjerki czy mogę zatankować i zapłacić kartą. Pani oczywiście mówi, że mogę i pyta ile litrów?
Oczywiście odpowiedziałem, że nie mam pojęcia i w końcu machnęła ręką, żebym poszedł tankować. Od razu zamówiłem też dużą kawę i hot-doga.
Jelonek już napojony, więc idę teraz siebie napoić i oczywiście sfinalizować transakcję.
Automatyczne drzwi się rozsuwają, ja wchodzę a tu na wprost mnie stanął uzbrojony po zęby człowiek w czarnym mundurze i od razu rzucił się na mnie.
Wypchnął mnie na zewnątrz budynku i coś wrzeszczy po ukraińsku. Zadziało się to tak szybko i niespodziewanie, że nie zdążyłem zebrać myśli. W końcu mój instynkt samozachowawczy zaskoczył i się zjeżyłem, ale widzę w jego oczach, że jest gotowy na wszystko i groźny wyraz twarzy to potwierdza. Na ułamek sekundy wszystko zamarło, obaj jesteśmy mocno zdenerwowani z tym, że on jest uzbrojony i pewnie wie jak tej broni użyć.
Za chwile słychać, że biegnie kasjerka przez cały sklep i głośno krzyczy. Coś żeby mnie zostawił w spokoju.
Uzbrojony po zęby Ukrainiec cofnął się i zrobił mi miejsce w drzwiach. Znaleźliśmy się w środku tylko we troje, po czym pojawił się jeszcze jeden gość z przenośnym stalowym sejfem i obaj szybko wyszli do samochodu, który niewiadomo skąd nadjechał. Ledwo się zatrzymał, oni błyskawicznie wskoczyli i od razu odjechał.
Ja w nagrodę dostałem swoją kawę i hot-doga. W sumie to kawy już nie potrzebowałem, tak mi adrenalina podskoczyła.
Bardziej to wyglądało na napad na kasę, niż na legalne odebranie przez bank dziennego utargu. Jak widać co kraj to obyczaj. Najwyraźniej w mało spotykanym tutaj skórzanym stroju motocyklisty, zostałem potraktowany jako realne zagrożenie.
Od Dolyny asfalt już się poprawił na tyle, że mogłem używać skrzynię biegów w pełnym zakresie. Dziury oczywiście się jeszcze trafiały, ale już nie tak często. Najbezpieczniej było jechać za jakimś tubylcem. Pojazdów było już sporo na głównej drodze i bez problemu można było upolować jakiegoś przewodnika. Przyklejałem się do jakiejś Łady i obserwowałem z bezpiecznej odległości. Jak było gwałtowne hamowanie to wiadomo, że będzie jakaś przeszkoda terenowa a jak jest tropienie węża od lewej do prawej to po prostu tropimy we dwóch. Raz tylko nie doceniłem przejazdu kolejowego i za szybko wjechałem, tak, że Jelonek między torami zanurkował i przygrzałem spodem o wysoką, stalową szynę.
Nie da się wyluzować, tylko trzeba trzymać uwagę na najwyższych obrotach. Jest to męczące, zwłaszcza, że cały dzień już jadę po niełatwym terenie i w wykańczającym upale. Za stary już jestem na taką mordęgę.
Przejeżdżam przez most i widzę jak samobójca stanął na barierce i od razu skoczył w dół. Natychmiast się zatrzymałem i podbiegłem a tam pełno takich samobójców. Siedzą i się moczą w orzeźwiającej wodzie.
Tak to ja też chcę, ale skakał z mostu to raczej nie będę.
Obrazek

Próbowałem zrobić zdjęcie jak skaczą, ale albo za wcześnie użyłem migawki, albo za późno i skoczek był już w wodzie. Próbowałem kilkakrotnie uchwycić idealny kadr, ale się nie udało. Gdyby nie to gorąco to może poświęciłbym więcej czasu na artystyczne zdjęcie, ale nie dzisiaj. Będzie musiało wystarczyć takie;
Obrazek

Nie wiem, czy nazwać takie skoki do wody odwagą, czy głupotą, ale wrażenie robiły. Ponieważ fotografowanie w ruchu mi nie wychodziło, wolałem skupić kadr aparatu na obiektach bardziej wdzięcznych i spokojnych.
Obrazek

Do miasta o znajomo brzmiącej nazwie Stryj, dojechałem szybko i bezproblemowo.
Obrazek

Tutaj miały się rozstrzygnąć dalsze moje losy. Pierwotnie miałem zwiedzić Lwów w drodze powrotnej, ale jest już zaawansowane popołudnie i obawiam się, że nie dam rady opuścić Ukrainy przed zmrokiem a po ciemku po tych drogach, pełnych pułapek to nie chciałbym jechać. Może innym razem się uda poświęcić trochę czasu na Lwów. Teraz muszę zmienić plany i odbijam w stronę Polski, by jak najszybciej wrócić na łono Ojczyzny.
Daleko nie ujechałem i znowu natrafiłem na amatorów wodnych kąpieli. Tym razem zaadoptowali sobie już nieco zużyty drogowy most.
Obrazek

W Drohobyczu jeden wielki remont drogi i zerwany asfalt. Ruch duży, kurz, pył i oczywiście żwirek w zębach.
Obrazek

Jedzie się mało komfortowo a zmęczenie oczywiście korzysta z okazji i ze zdwojoną siłą daje o sobie znać. Jak tylko wydostałem się na przyzwoitą nawierzchnię, od razu dostałem głupawki. Pewnie od słońca i przemęczenia hi hi.
Obrazek

Takiemu przydrożnemu pomnikowi oczywiście nie mogłem odpuścić. Nie wiem co ma symbolizować, ale koniecznie musiałem obejrzeć go z bliska.
Obrazek

Jak widać rozwiane włosy i blade lico słowiańskiej niewiasty, mogą przykuwać uwagę.
Jak to mówią odrobina kultury i dobrej sztuki łagodzi obyczaje. Tak wygląda Luca przed spotkaniem z miejscową kulturą.
Obrazek

A tak wygląda Luca po spotkaniu z odrobiną miejscowej kultury i sztuki.
Obrazek

A może było zupełnie odwrotnie? Mniejsza z tym, kto by to pamiętał he he.
Najważniejsze, że pierwszy raz na motocyklową wycieczkę, zabrałem okulary przeciwsłoneczne. Dwa lata temu jak wracałem z Ukrainy do domu to zachodzące słońce powodowało miejscowe podtapianie uszu. Tak wtedy słońce raziło i tak oczy łzawiły, że piętno z tego dnia przypomniało mi o zabraniu okularów przed samiutkim wyjazdem. Mimo, że wiele innych przydatnych przedmiotów w podróży jakoś nie zabrałem, a zazwyczaj zabieram. Zawsze mogłem mieć jakieś rozdwojenie podczas pakowania i to, by w sumie wszystko wyjaśniło. Ważne, że okulary są na nosie i śmiało mogę jechać wprost ku zachodzącemu słońcu.
Poczułem straszną suszę w przełyku i zatrzymałem się przed pierwszym napotkanym barem w mieście Sambir, czy też Sambor.
Niestety pani ekspedientka oznajmiła mi, że kwasu z dystrybutora nie ma. Skończył się, ale za to jest taki w butelkach. Nie zastanawiając się długo kupiłem dwie butle. Jedną pół litrową a drugą dwu.. Tą mniejszą sobie wypiję a ta większa będzie na potem. Przyda się na stopniowe wychodzenie z nałogu.
Oczywiście musiałem się oblać, bo kwas znienacka wyskoczył z butelki, niczym nagazowany dżin.
Obrazek

Pierwszy łyk i rozczarowanie. Niby to samo a nie smakuje jak ten w kuflu, nalany z kurka.
Kurka wodna, jestem zawiedziony. Żeby się napić dobrego kwasu, trzeba będzie jeździć na Ukrainę. A może by tak całą beczkę kupić? Tylko jak ja ją przymocuję do Jelona?
Z Sambiru kierowałem się na Stary Sambir, czy też Stary Sambor. Podobno lepsza droga. Przynajmniej tak twierdziła, zapytana przeze mnie pani. Jakie było moje zdziwienie, gdy odpowiedziała mi czystą polszczyzną. Na tych terenach to już jest sporo Polaków, bo przecież do II Wojny Światowej tu była Polska.
Jak to jest ta lepsza droga to nie chce wiedzieć jak wygląda ta gorsza. Śpieszy mi się do domu, więc staram się jechać najszybciej jak się da i oczywiście nie obyło się bez wpadnięcia do głębokiej jamy drogowej. Jelonek tylko zajęczał a ja razem z nim. Na spodzie było też trochę żwiru a że wcześniej ostro hamowałem, żeby nie wpaść, to wpadłem na ten żwir z większym impetem, hamując przednim hamulcem i przy okazji pozbawiłem się przyczepności przedniego koła. Szpulnęło kierownicą a mnie od razu oblał zimny pot. Już tak blisko do kraju i wziąłbym się iiiii i lepiej nie myśleć. Od teraz jadę już wolniej i bardziej wytężam uwagę. Na ukraińskich drogach nie ma żartów i trzeba się pilnować do samego końca.
Na horyzoncie już Polska a ja nadal na obczyźnie. Niby nie byłem długo poza granicami kraju a wydaje mi się, jakbym wracał przynajmniej z dwutygodniowej wyprawy.
Obrazek

Nie wiem czy przy samej granicy będzie jakaś stacja benzynowa to tankuję na pierwszej lepszej. Wiele nie wlazło, zaledwie 3,6L. Najwyraźniej musi być dobre paliwo i przy tych ograniczonych prędkościach Jelon mało co pali. Jakbym tak przez całą wyprawę nie przekraczał 70km/h to Jelonek jak nic zszedłby do 2,5L/100km.
Obrazek

Na stacji było kilka ciekawych obrazków to pstryknąłem parę fotek.
Obrazek

Jak widać palenie tutejszego tytoniu raczej szkodzi.
Obrazek

Do Polski został już tylko rzut kamieniem. Przy samej granicy też są stacje benzynowe, więc spokojnie mogłem się wstrzymać z tym tankowaniem. Jest też kilka sklepików i budek z różnościami.
Obrazek

Asortyment różny, niby jest to co u nas, ale są też produkty regionalne. Chińszczyzny oczywiście też nie brakuje, np. można sobie zakupić chińskie ‘najki’ po promocyjnej cenie.
Obrazek

Mnie bardziej interesowały produkty spożywcze, więc zaatakowałem żółty mini-market.
Trochę to musiało śmiesznie wyglądać jak przy pani ekspedientce przeszukiwałem wszystkie swoje kieszenie i jak tylko coś znalazłem, kładłem od razu na ladę. Nazbierało się trochę monet i mała kupka wymiętolonych papierków.
Pani ekspedientka cierpliwie czekała aż się całkowicie pozbawię ukraińskiej waluty. W końcu wyksztusiłem z siebie:
- za wszystko waszych, ukraińskich słodyczy poproszę, ale tak wszystkiego po trochu.
Pani przeliczyła skrzętnie, pokiwała głową i złapała zwitek foliowych woreczków. Potem to było tylko napełnianie szeleszczącymi, kolorowymi papierkami ze słodką zawartością. Każdy woreczek był z czymś innym. Nie sądziłem, że tyle tego aż będzie. Miałem później problem, żeby upchnąć to na Jelona. Dzieciakom trzeba będzie potem wydzielać, bo na raz jak nic grozi słodkościowym przedawkowaniem.
Obładowany wtoczyłem się na przejście graniczne. Po ukraińskiej stronie sprawdzili mi tylko dokumenty i wpisali w kajecik ileż to drogocennego paliwa mam w zbiorniku.
Po polskiej stronie zostałem przywitany przez płeć piękną. Same kobiety na zmianie. Wszystko miło i sympatycznie. Jednak bez przeszukiwania bagażu się nie obeszło. Najpierw było pytanie co wywożę?
Oczywiście bez bicia się przyznałem, że wywożę całe dwa litry kwasu i pełne kufry słodyczy.
Pani strażniczka była jednak nieugięta i musiałem coś pokazać. Wyjaśniła mi, że po prostu musi, bo taką mają procedurę a wszystko przecież widać na kamerach.
Mogłem jednak wybrać co chcę pokazać, to też otworzyłem najbliższy kufer z którego wysypały się cukierki. Pani się uśmiechnęła i puściła wolno.
Ojczyzna wita mnie dumnie Barszczem Sosnowskiego o nie tak imponujących rozmiarach jak widziałem przed południem, ale ze trzy metry będzie. Jest tego pełno wokół przejścia granicznego i nikt tego nie wycina. Może to są takie naturalne zasieki, żeby nikt bokiem nie przechodził? Takie zasieki z drutu żyletkowego są drogie a taki Barszcz Sosnowskiego sam się rozsiewa i ma zapewne większą skuteczność. Ostatni rzut oka na przejście i jadę dalej.
Obrazek

O jak miło, o jak fajnie. Asfalt mięciutki, niczym dywanik i bez jakichkolwiek dziur. Nie jedzie się, tylko płynie. Niby są jakieś łaty, ale w ogóle się tego nie odczuwa.
Jeśli ktoś twierdzi, że w Polsce są kiepskie drogi to się nie zna. W Polsce są cudowne drogi. Może trochę wąskie, ale gładkie jak stół.
Obrazek

Do Ustrzyk Dolnych jest już tylko rzut beretem. Znam te tereny doskonale i czuję się jakbym był już w domu. Jedzie mi się wyśmienicie i do tego zamiast upału jest przyjemny chłodek.
Najpierw jednak telefon do Babalucy, że żyję, jestem w Polsce i zmierzam we właściwym kierunku. Potem na najbliższą stację benzynową w celu uzupełnienia powietrza w ogumieniu, bo jadę na półflakach.
Minąłem się z jednym motocyklem, potem drugim, trzecim i za chwilę czwartym i wszystkie wypasione. Nie no co za kraj, normalnie Ameryka. Bogactwo i lans. Na Ukrainie przez trzy dni po trasie mijałem się zaledwie z kilkoma motocyklistami a tu co chwilę lewa w górze. Wszystko się za chwilę wyjaśniło. W Ustrzykach był duży zlot motocyklowy.
Obrazek

Jest też jakiś koncert, bo głośna muza leci na pół miasta. Niestety jest też sporo policji i muszę powstrzymywać manetkę.
Za Ustrzykami jest już luźniej i mogę nieco rozgonić Jelona. Doczepiłem się do jakiejś Yamachy i od razu zrobiło się raźniej. Co dwa motocykle to nie jeden. Przed Leskiem utraciłem towarzystwo i dalej musiałem już sam.
Dzień szybko się skończył, ale zdążyłem jeszcze na bieszczadzki zachód słońca.
Obrazek

Tą drogę znam dobrze, więc mogę jechać i w ciemnościach. Nim dojechałem do Sanoka to po długim dniu nie zostało ani śladu.
Obrazek

Lubię to miasto, bo tutaj przyszedłem na świat i tutaj też chodziłem przez pięć lat do technikum.
Oczywiście nie od razu po urodzeniu chodziłem do tego technikum, tylko trochę później, jak się już nauczyłem dobrze chodzić.
Z Sanoka wyskoczyłem na drogę nr 886, prowadzącą w stronę Rzeszowa. No i tutaj mogłem rozwinąć skrzydła. Asfalt dobry ze świeżo pomalowanymi, białymi liniami. Uczepiłem się jakiejś pędzącej puszki i nadrabiałem kilometry.
W Brzozowie puszka gdzieś skręciła a mnie dopadł głód, więc aby podtrzymać tradycję zaatakowałem miejscowy Wróblen. Jakoś tak wyszło, że od kilku lat jak wracam z podróży, ostatni włóczęgowski posiłek jadam w Polsce w postaci gorącego hot-doga ze stacji Orlen.
Obrazek

Jak widać taki i tym razem pochłonąłem parówkę w bułce, okraszoną kofeiną. Niestety tym razem coś było nie tak i wcale mi nie smakowało. Mało tego, przez resztę drogi odbijała mi się ta parówka w musztardzie. Trzeba będzie wymyślić jakąś nową świecką tradycję, bo ta się chyba już przejadła.
Na stację zajechał jakiś Harlejowiec. Oczywiście machnęliśmy sobie na przywitanie. Po całej procedurze tankowania, podszedł do mnie i się mnie pyta:
- wracasz ze zlotu w Bieszczadach?
- nie, nie byłem na zlocie, ale przejeżdżałem obok
- acha, czyli byłeś tylko pojeździć w Bieszczadach?
- no można tak powiedzieć, ale bardziej podziwiałem Bieszczady od strony ukraińskiej i dzisiaj właśnie wracam z Ukrainy do domu.
- acha ….
Harlejowiec zrobił minę, jakby jakiegoś separatystę zobaczył, po czym machnął ręką i odjechał. Może po prostu stwierdził, że dalej nie ma o czym ze mną gadać.
Sam tu nie będę siedział, więc odpaliłem swojego Harleya Chininsona, by kontynuować zmniejszanie odległości do mojej lubej.
W Lutczy odbiłem znanym skrótem na Strzyżów a potem na Wiśniową, Ropczyce i już byłem w Mielcu. Zawsze przejeżdżałem przez rynek a teraz mi się nie udało, bo postawili zakaz ruchu obowiązujący w weekendy. Za niedługo mają otworzyć nową obwodnicę Mielca to następnym razem już nie będę musiał przeciskać się przez miasto.
Drogę znam bardzo dobrze, więc nie żałowałem manetki. Mimo to godziny szybko uciekają i chyba przed północą jednak nie zdążę.
Ni stąd ni z ową znowu wylądowałem w Pacanowie.
Obrazek

,,W Pacanowie kozy kują
więc Koziołek, mądra głowa,
błąka się po całym świecie,
aby dojść do Pacanowa…
Obrazek
Westchnął cicho nasz koziołek
i znów poszedł biedaczysko
po szerokim szukać świecie
tego co jest bardzo blisko”
Oczywiście podobieństwo postaci jest czysto przypadkowe beeeeee.
Pora zakończyć tą nieco rozwleczoną opowieść. Po drodze miałem jeszcze jedno tankowanie i w domu byłem po północy.
Szczęśliwy, w jednym kawałku i z pełnym bagażem wspomnień, ale najfajniejsze jest to, że jak człowiek wraca z takiej wyprawy to do kogoś kto czeka, tęskni i kocha. Bez tego te wyprawy nie byłyby takie fajne i nie przynosiłyby tyle radości i satysfakcji.
Tak, że Panowie dbajcie o swoje żony, bo nie ma nic fajniejszego jak przytulić własną, kochającą żonę po udanej wyprawie motocyklowej i nie piszę tego tylko w nadziei, że BabaLuca mnie znowu gdzieś puści, o ile to kiedyś przeczyta.

No to dziękuję za uwagę, tym co dobrnęli z czytaniem do końca. Mam nadzieję, że miło spędziliście czas.

Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 656

Widzianych krajów: Ukraina, Polska.
Awarie: Jakimś cudem Jelon przetrwał to wszystko bezawaryjnie.

Mapka sytuacyjna.
Obrazek

Podsumowanie całości:
Nie licząc dojazdu do domu rodzinnego to wypad motocyklowy zajął mi cztery dni. Cała trasa wyniosła jakieś 1558km.
Obrazek
Szału nie ma, ale to były wyjątkowo intensywne kilometry, zwłaszcza trzeciego dnia. Odwiedziłem zaledwie dwa sąsiadujące kraje, Słowację i Ukrainę, ale ilość nie koniecznie przekłada się na jakość. Wszędzie jest coś ciekawego do przeżycia, tylko trzeba to znaleźć i docenić.
Tym razem miało być lajtowo i miało nie być survivalu, ale samo jakoś tak wyszło, że był chyba najcięższy ze wszystkich dotychczasowych i dostałem tak w skórę, że wracałem z podkulonym ogonem.
Teraz jak o tym wszystkim piszę to mnie cieszy, bo było o czym pisać, ale kiedyś mi się uda i będzie głównie motocyklowy wypoczynek i nuuuda niczym flaki z olejem.
Przez moje fanaberie Jelon niestety ucierpiał. To, że jest cały zakurzony i w błocie to nic, ale uderzenia kamieni o spód zrobiły swoje. Chromowany układ wydechowy został solidnie porysowany i powgniatany.
Obrazek

Obrazek

Dobrze, że silnik od spodu cały. Rury od wydechu skutecznie go chroniły. Przypalone sprzęgło nadal działa, więc chyba jeszcze trochę popracuje. W tylnych, jawoskich amortyzatorach, kompletnie rozleciały się gumowe odboje. Opony mimo, że jeździłem na półflaku to nie widać, żeby zbytnio ucierpiały. Na tylnej są nacięcia chyba od rzecznych kamieni, ale niezbyt groźne.
Siatki bagażowe tzw. pajączki ledwo dowiozły moje toboły do domu. Na tych ukraińskich dziurach, porozrywały się zupełnie. Dobrze, że miałem dodatkowe gumy, bo zgubiłbym bagaż jak nic.
Jedyne czym jestem nieco zawiedziony to nowym japońskim łańcuchem, bo musiałem go częściej naciągać niż zwykły chiński.
Teraz trochę suchych liczb:
Jelon przejeżdżając 1558km spalił 43 litry benzyny, co daje 2,76 L/100km. Taki wynik mnie zaskoczył i jeszcze raz wszystko przeliczałem, czy się gdzieś nie pomyliłem, ale wychodzi na to, że jest dobrze. Nie było żadnych autostrad i nie było szybkiej jazdy za wyjątkiem powrotu po Polsce i Jelonek nie miał apetytu na paliwko. Mimo rzeźni w leśnej rzece to i tak wynik wyszedł rewelacyjnie. Myślę, że mój skromny Jelonek przy niskich prędkościach spokojnie może konkurować z chińskim cruiserem na wtrysku he he.
Wszystkie koszty jakie poniosłem (łącznie z ubezpieczeniem turystycznym) zamknęły się w kwocie 399zł, w tym 180zł za paliwo. Cena paliwa na Ukrainie w wakacyjnym okresie wahała się od 3,55zł do 3,95zł/L.
Na koniec jeszcze mapka całej trasy i to by było na tyle.
Obrazek


Ostatnio edytowano niedziela 28 lut 2016, 20:20 przez verdgar, łącznie edytowano 1 raz
// zamiana linków z Chomika na obrazki


Góra
 Zobacz profil  
Cytuj  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 19 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników



POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL